
Byłem 40 lat na morzu, 10 lat pod polską banderą, a resztę lat na morzu spędzilem u zachodnich armatorów. Pod koniec mojego pływania pracowałem na statkach badawczych. Świetna praca w stosunku od typowych handlowców.
Toczę walkę z ZUSem. Nie uznali zasady pracy w warunkach szkodliwych gdy pracowałem za granicą. Tylko te dziesięć lat w PLO. Dlaczego nie uznali? Bo w Polsce dostaje się papierek, że pracując na morzu jesteś w warunkach szkodliwych. A poza krajem, nikt takich papierków nie produkuje, bo to oczywiste, że praca na morzu jest szczególnie niebezpieczna. Odwołałem się od tak naliczonej emerytury. ZUS odwołanie odrzucił. Teraz sprawa jest w sądzie. Odnalazłem kilka precedensów, gdzie sądy, m.in. Sąd Najwyższy przyznały rację poszkodowanym marynarzom.
Co to jest praca w warunkach szkodliwych? Wiele zawodów ma dodatek do pensji za taką pracę. To między innymi górnicy, hutnicy, strażacy, służby mundurowe. No i marynarze. Czy tu trzeba coś tłumaczyć? Przecież to jasne i logiczne, że są zawody, gdzie może zaistnieć narażenie życia.
"Praca w warunkach szkodliwych to zatrudnienie, podczas którego pracownik jest narażony na czynniki fizyczne (hałas, pyły, wysoka/niska temperatura), chemiczne (toksyczne substancje) lub biologiczne (wirusy, bakterie), przekraczające dopuszczalne normy i mogące negatywnie wpłynąć na jego zdrowie. Do przywilejów należą prawo do dodatku do wynagrodzenia, skróconego czasu pracy oraz wcześniejszej emerytury, a pracodawca ma obowiązek zapewnić środki ochrony i odpowiednie przeszkolenie BHP."
W sytuacjach krytycznych, bardzo blisko katastrofy byłem wielokrotnie. Nie ma żartów z morskim żywiołem. Ciągle zbiera ponure żniwo. Cóż... Zakład Ubezpieczeń Społecznych w demokratycznym państwie nie da ci dodatku do emerytury za narażanie życia, jak nie masz papierka.
Często niebezpieczeństwo na morzu przychodzi tak nagle i bez ostrzeżania, że nie można nawet się dobrze przygotować. Oto jedno zdarzenie, które warto przypomnieć. Byłem na statku badawczym. Konkretnie sejsmicznym. Ze specjalnym systemem wzbudzania drgań głęboko pod dnem morza, oraz siecią czujników. Cały czas komputery zbierały i analizowały dane. A potem po analizie, rezultaty badań potrafiły znaleźć i zlokalizować głęboko pod dnem złoża – głównie ropy naftowej i gazu ziemnego. Ciekawa praca, ale też żmudna. A pewnego dnia w trakcie poszukiwań na Morzu Północnym to się wydarzyło.
*********************************
Zasypani w kopalni górnicy to news. Marynarze, którzy zginęli, to żadna wiadomość.
Pracowałem na pokładzie w części rufowej. Praktycznie w otwartym na rufę hangarze, tak, że byłem dosyć dobrze izolowany od warunków atmosferycznych. Morze, jak na tą porę roku było dosyć spokojnie. 200 metrów za rufą sześć „armat” regularnie strzelało, powodując wstrząsy sejsmiczne, których echa zbierały setki czujników, tworzących matrycę na dnie Morza Północnego. Znajdowaliśmy się w linii prostej 150 km na zachód od duńskiego portu Esbjerg, na obszarze, gdzie roi się od platform i morskich konstrukcji.
W pewnym momencie zauważyłem, że coraz ciężej się chodzi. Oczywiście, patrząc na horyzont dało się zauważyć spory przechył na prawą burtę. Zszedłem do maszyny zapytać się inżynierów co pompują. Nie niczego, zresztą, gdy się zmienia tanki, to przchył jest 1 -2 stopnie, a tu już było grubo ponad to.
Główne uderzenie wiatru przyszło o 16:30. Uderzyło nagle w lewą burtę. Wiatr wzrósł w przeciągu dziesięciu minut ! Doszedł do 110 km/godzinę i tak trwał. Nie zdążyliśmy wyciągnąć sejsmicznych air gunów z wody, a to sprzęt wartości milionów dolarów. Próby wyciągnięcia przy takim wietrze zakończyłyby się całkowitym jego zniszczeniem.
Chodzenie stało się praktycznie wspinaczką. Na korytarzach obrazy i plakaty wisiały skośnie do ściany. Co chwila łomot oznajmiał, że jakiś sprzęt, czy meble nie wytrzymały i poleciały na prawą burtę.
Natychmiast zaczęła sie tworzyć fala wiatrowa, by w szczycie przekroczyć wysokość 5 i pół metra. Deszcz siekł poziomo, a jego strugi spływały po szybach horyzontalnie, jak w pędzącym samochodzie.
Sztorm zaczął się uspokajać po sześciu godzinach. To znaczy, on się nie uspokajał, tylko przemieszczał na południowy zachód. Około dziewiętnastej dotarł w okolice na północny zachód od Rotterdamu. Tu krzyżują się najważniejsze szlaki wodne Europy i zawsze jest tu kilkaset statków, zdążających w przeróżnych kierunkach. Mimo prawa ruchu, stref rozdziału, itp. jest tu zawsze bardzo niebezpiecznie. I tam właśnie uderzył huragan. Warunki pogorszyły się radykalnie. Widzialność spadła, wiatr spychał z toru. Było bardzo ciężko.
I stało się. W tak trudnych warunkach o błąd nie trudno. Kontenerowiec, całą swą masą i przy sporej szybkości uderzył w samochodowiec. Impakt najprawdopodobniej zerwał umocowane samochody, które jak klocki poleciały na jedną burtę. Gwałtowny przechył, z którego ten zazwyczaj wysoki statek się już nie podniósł.
Zatonął w ciągu 15 minut.
Wśród międzynarodowej załogi było 11 Polaków. Uratowało się sześciu. R.I.P.
Morze nie zna litości. Chwila słabości, zagapienia, czy mały błąd i morze zbiera swoje żniwo. Rokrocznie ginie tysiące marynarzy i pasażerów. Takie to powszednie i odległe, że w prasie tylko krótkie notatki. I wszech ogarniająca rozpacz w domach rodzin zatopionych. Najbliżsi żyją z ciągłym podświadomym niepokojem o tych co na morzu. I mają powody. Natura uderza nagle i zdradziecko.
Sztorm do pełnej mocy rozwinął się w ciągu dziesięciu minut...
@ jzg
Powodzenia w sądzie!
Ja mam sprawę w sądzie z KRUS.
Widzę, że mamy podobne doświadczenia
Ty na morzu, ja na lądzie w poszukiwaniu gazu i ropy.
Praca na morzu oczywiście nieporównywalnie trudniejsza.
Biały szkwał na jeziorze też nic fajnego.
Cześć Waldku
Niedawno oglądałem reportaż z tego pamiętnego białego szkwału. Co za lekkomyślność. Ale też system alarmowy był do d...
Ciekaw jestem ile lat będę czekał na wyrok sądu.
Biały szkwał na Mazurach z 2007 roku widziałem z perspektywy szczura lądowego, akurat wysiadłem z pociągu, w Mrągowie bodajże. Mała czarna chmurka unosiła się bardzo wysoko. Z dworca nad wodę wybrałem się pieszo i tak w ciągu może piętnastu minut padało tak, że na asfalcie woda stała po kostki a widoczność w nawalnym deszczu nie była większa niż pięć metrów. Na drodze na Warpuny obyło się bez zwalonych drzew, za to konary zalegały w znacznych ilościach. Co do ostrzeżeń, nie słyszałem żadnych, choć jak na szczura lądowego przystało nie byłem na takowe wyczulony.
P.S
Dla Pana informacji, skoro otrzymałem zachętę do pisania. Powoli acz sukcesywnie pracuję nad swoim pierwszym blogowym artykułem/wpisem.
Gratuluję słusznej decyzji.
Co dwie głowy, to nie jedna. A my potrzebujemy milion głów.
@ jzg
Jest trochę czasu, żeby uciec. Nagle wszystko cichnie. Robi się flauta na jeziorze. Masz z dwadzieścia minut, zeby uciec w trzciny albo do brzegu, zanim nie przyjdzie wiatr sztormowy.
Miałem taka sytuacje raz na jeziorze Roś. Straciłem przedłużacz steru i na szczęście zdryfowalismy w trzciny. Ros to wąskie i długie jezioro.
Na Śniardwach byłoby trudno. Bodajże w 2001 zginęło chyba 11 -stu żeglarzy. Byłem na pobliskim jeziorze Bialolawki i obserwowałem z brzegu. Na szczęście nikt nie żeglował.
Jako podrostek na początku lat 90-tych przeżyłem sztorm na Jeziorze Nidzkim przy Zamordejach, tam ponoć często wieje. Kobiety (Mama i Ciocia) i dzieci (ja) zapięte w kapoki zostały wysłane pod pokład robić za balast, woda przelewała się nad jachtem. Tato z Wujkiem jakoś nas z tego wyprowadzili, właśnie w kierunku przybrzeżnych trzcin. Jak wpadliśmy w taką pogodę nie pamiętam. Dla mnie wrażenia były świetne, a brak świadomości czym mogła skończyć się taka przygoda dla dziecka był raczej zbawienny.
@ Romuald
Akurat Zamordeje są znane z silnych wiatrów. Dla sternika to sporo dawka adrenaliny się wydziela.
Ale to nie sztuka żeglować w słońcu i lekkim wietrze.
Anglicy maja powiedzenie - chcesz poznać charakter przyszłej zony to zabierz ja na tydzień na jacht.
To samo tyczy się dzieci i facetow oczywiście, zeby nie bylo , że...
Mala przestrzeń, czasem ciężkie warunki pływania...
Tak, to słynna cisza przed burzą. Co ciekawe, teraz, od kilku lat widzimy zjawiska pogodowe, których nigdy, przez dziesięciolecia nie było. Jak choćby ulewa parę lat temu w Gdańsku. Opady były tak intensywne, że opady spływając z moreny do Wrzeszcza tak zalał ulice, że jeden pan utopił się w swoim aucie.
Zastanawia mnie jedna rzecz - kolega chce uznać część swojej pracy za pracę w warunkach szkodliwych tłumacząc pracę nie szkodliwymi warunkami, ale faktem, że była niebezpieczna. To jest pozbawione logiki.
Niebezpieczne jest pływanie wśród rekinów, bo mogą użreć nogę, ale trudno nazywać takie pływanie, że odbywa się w warunkach szkodliwych. Gdyby się pływało w jakimś syfie, a nie w czystej wodzie, to co innego...
Napisane jest wyraźnie:
"Praca w warunkach szkodliwych to zatrudnienie, podczas którego pracownik jest narażony na czynniki fizyczne (hałas, pyły, wysoka/niska temperatura), chemiczne (toksyczne substancje) lub biologiczne (wirusy, bakterie), przekraczające dopuszczalne normy i mogące negatywnie wpłynąć na jego zdrowie..."
Trzeba przed Zusem udowodnić hałas (pewnie będą chcieli wyniki pomiarów), pyły, wysoką i niską temperaturę (jako ciągły element każdego dnia pracy przez trzy dekady), obecność substancji chemicznych i wirusów. Do tego normy, certyfikaty szkodliwości producentów i labów.
Ja nie mam nic przeciw dochodzeniu własnych praw, wręcz przeciwnie - trzeba dbać o siebie. Ale z głową, warunki szkodliwe zostały literalnie wymienione wraz z ich koniecznym negatywnym wpływem na zdrowie, a nie wygodę.
@ tri
Halas - dokładnie.
Ten ciągły hałas pracujących silników - dzień i noc.
@rolnik
Jaki jest poziom tego hałasu? Można dopuścić do eksploatacji sprzęt przekraczający normy hałasu i narażający obsługę na szkodliwy poziom? Nie ma norm pracy, w sensie przerw w pracy, bilansujący szkodliwość? Nie ma środków ochronnych w sensie BHP, czterech poziomów ochrony przed wpływem czynników?
@ tri
Piszę z własnego doświadczenia. Odwiedziłem kolegę na statku i po prostu pierwsze co mnie uderzyło to permanentny odgłos silników.
Kolega stwierdził, ze on juz się przyzwyczaił i tyle w temacie.
Z pewnością jest to dopuszczalny hałas.
ochroną od hałasu są nauszniki, kto ich nie nosi, bierze odpowiedzialność za swój słuch.
Pracodawca ma prawo takiego pracownika ukarać, a nawet zwolnić z pracy.
Za pracę w szkodliwych warunkach, pracodawca ma obowiązek wypłacać specjalny dodatek.
@Waldek
Powiem ci, że to nie hałas jest najbardziej destrukcyjny dla zdrowia. Konkretnie dla słuchu. Tak, oczywiście straciłem sporo słuchu. Teraz nieświadomie się drę, pogłaśniam muzykę, a żona na mnie wrzeszczy. Poświecił mi w tej sprawie trochę czasu najlepszy laryngolog, którego od lat znam. No i odkryliśmy przyczynę, dlaczego na statkach traci się słuch. Zresztą to była prawda już od dosyć dawna znana. To nie hałas, którego poziom w różnych miejscach statku jest prawnie określony i wiadomo kiedy trzeba stosować, jak to nazywam, różne głuchosłuchy. Tylko to nieustanne wibracje, drgania całego statku od wszystkich pracujących maszyn powodują wprost mechaniczne ścieranie się coraz bardziej tych maleńkich kosteczek w uszach.
Dodam, że co dwa lata kiedy się odnawia Świadectwo Zdrowia (po 50-tce co rok), to również przechodzi się badanie słuchu. Koncentrują się najbardziej na częstotliwościach ważnych w komunikacji. A później dochodzi do takich śmiesznych sytuacji, jak mój kolega, pewien kapitan, kupił w końcu słynną duńską wieżę hi - fiza grubą kasę. a niedługo potem był na badaniach i okazało się, że praktycznie słyszy tylko do 12 kHz. Chyba dlatego nie lubił skrzypiec :))
Najbardziej szkodliwe to wizyty w "Bodedze" były .
@tri - chciałem coś podobnego napisać.
Do rozstrzygnięcia zostaje sprawa szkodliwości pracy marynarza przez zachodniego armatora, kolejna sprawa to wspomniany wyrok polskiego sądu na korzyść polskich marynarzy, jego uzasadnienie.
Zasadnicze pytanie, czy Polska ma obowiązek płacić "szkodliwe" za pracę u zachodniego pracodawcy, gdzie były płacone składki ubezpieczone, chyba zachodni ubezpieczyciel jest zobowiązany do wypłaty odpowiednich świadczeń.
@janusz nie podał uzasadnienia odmowy.
Przede wszystkim sprawy urzędowe toczą się na podstawie dokumentów, a nie strachu, że się wywrócił kontener - to sprawa dla psychologa, nie urzędnika.
Poza tym nie wiem dlaczego polski ubezpieczyciel ma zapłacić drugi raz za to, za co zapłacił juzy zagraniczny pracodawca.
Z tego co wiem, pracownik pracujący (legalnie) poza Polską, dostaje wyliczoną emeryturę z tego kraju na podstawie jego przepisów, w Polsce wg polskich.
Można zgłosić połączenie tych emerytur w jedną.
@jazgot może się ubiegać o dodatek do emerytury, tylko z części pracy w Polsce, jeżeli spełnia kryteria "szkodliwości" warunków pracy, a praca serwisanta urządzeń elektronicznych jest szkodliwa ?
Ogólnie może być zaliczana do niebezpiecznej, a od tego można się specjalnie ubezpieczyć.
@spike
Jest dokładnie tak, jak piszesz. Zresztą pracodawcy (także zagraniczni, jak w moim przypadku) rozwiązują to w najprostszy i najlepszy sposób - tzw "szkodliwe" doliczane jest do wynagrodzenia, które przekłada się na składki ZUS. I już, po kłopocie - wzrost wynagrodzenia o te "szkodliwe" podnosi przyszłe świadczenia. A dokumenty "szkodliwego" masz na bieżąco, co miesiąc: masz na nie wpływ na bieżąco.
Znajomy ma do wynagrodzenia doliczaną częściową wartość samochodu służbowego w wyniku czego uciążliwość jazdy przenosi się i na wynagrodzenie, i na przyszłą emeryturę.
Wracając do meritum: jeśli marynarz nie ma papierów nic nie wskóra bez względu na rzewność morskich opowieści.
"Teraz sprawa jest w sądzie. Odnalazłem kilka precedensów, gdzie sądy, m.in. Sąd Najwyższy przyznały rację poszkodowanym marynarzom."
W Polsce nie ma precedensów, każdy wyrok sądu może się różnić w tej samej sprawie.
By się odwołać do wyroków SN, sprawa musi być on b.podobna do tej sprawy, a która pewnie dotyczyła polskich warunków, bo nic nie jest podane.
Jak się pisze taki tekst, to się podaje odpowiednie przepisy prawa, szczególnie w odniesieniu do pracy u zagranicznych pracodawców w powiązaniu z polskim prawem.
PS. a co z oszczędzonymi pieniędzmi na adwokata, miało ich być dziesiątki tysięcy, GPT się nie wykazała ?
Tobie nie należy się dodatek za pracę w warunkach szkodliwych
(nie wykazałeś), a dlaczego, zapytaj się swojego kumpla GPT, który miał ci pomóc oszczędzić kasę na prawnika, chyba że jest tak cienki jak Bolek.
"Toczę walkę z ZUS-em."
Może należało pracować dla polskiego armatora. Przyznam, że istnieje pewien rodzaj pretensji, które podnoszą mi ciśnienie ponad miarę.
Często bieżące warunki płacowe u zagranicznego pracodawcy przysłaniają długofalowe straty związane z uprawnieniami do krajowej emerytury. Cóż, powinny to być kwestie świadomego wyboru.
Cześć
To nie jest tak prawnie oczywiste. W systemie pracy na morzu kontrakt na wybrany statek, u konkretnego armatura, kontrakt, czyli umowę pracy podpisuje się u agenta - polskiego pośrednika. Więc w sensie prawnym ja sobie sam nie szukałem pracy zagranicą, tylko formalnie zatrudniałem się w Polsce. I tu jest coś, o czym ZUS milczy. Pierwsze moje kontrakty na zachodzie dostawałem w MAG - Morskiej Agencji Gdynia. Był jeszcze warszawski POLSERVICE, który również marynarzy obsługiwał, ale w większości wiele innych lądowych zawodów. I tu ciekawostka, o której ZUS wie, ale udaje, że nie wie. W latach 1987 - 1990 właśnie gdy MAG mnie skierował na obcy statek, to dodatek za warunki szkodliwe istniał i go dostawałem! A potem przestał istnieć, choć nie powstał jakiś akt prawny by nam to obciąć. Więc nie gadajcie bzdur. A może wiecie jakie przywileje i dodatki mają Polacy - nie europosłowie, tylko ich asystenci, sekretarza, itd w Unii Europejskiej w Brukseli, czy w Strasburgu.? A wszyscy dyplomaci w ambasadach i konsulatach? Jak nie wiecie to się dowiedzcie, a potem dyskutujcie.
Niestety, nadal jesteśmy bardzo prowincjonalni nie światowi.
@jzg
I gdy ci w 1990 obcięli wynagrodzenie, to się tym nie zainteresowałeś? Puściłeś płazem obniżkę? Nie żądałeś wyjaśnienia?