Z jednej strony wydaje mi się, że nie powinienem snuć rozważań nad kryzysem w Kościele. Zdaję sobie sprawę, że moje opinie mogą być błędne, niesprawiedliwe, lub nieuczciwe, bo nasycone egoistyczną chęcią udowodnienia własnych racji. Albo opierać się na fałszywych przekonaniach. A nawet jeśli nie, to i tak zawsze będą subiektywne. To powstrzymuje mnie przed pisaniem. Z drugiej strony dostrzegam jednak niedobre rzeczy i martwię się tym, co się w Kościele dzieje. I wierzę, że jest to proces odwracalny. Poza tym, jak napisał Norwid: „Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala / Czy ten co mówić o tym nie pozwala?”
Z tego wewnętrznego ścierania się myśli, wyłoniła się, jak widać, decyzja, by spróbować napisać kilka słów o tym jak widzę ten kryzys. Z góry przepraszam, jeśli ten tekst wywoła u kogoś negatywne emocje. Nie jest to moją intencją.
Słucham w internecie podcastu opowiadającego o historii mojego patrona – św. Antoniego Wielkiego. Jednego z Ojców Pustyni. Autor publikacji – ksiądz katolicki - przytacza apoftegmat o tym jak Abba Antoni „poczuł kiedyś ogromne zniechęcenie”. Miał wrażenie, że jego umysł zmącił się od czarnowidztwa, i ogarnęła go „wielka ciemność wewnętrzna”. Będąc w takim stanie, powiedział do Boga: „Panie, chcę się zbawić, ale mi myśli nie pozwalają. Co mam robić?” Ksiądz, który w sieci analizuje słowa egipskiego opata stwierdza, że kiedy pustelnik mówi o myślach, to chodzi mu o „pokusy i rozproszenia”. Komentujący daje do zrozumienia, że jeszcze wtedy nauka Kościoła była w powijakach i św. Antoni nie potrafił precyzyjnie nazwać problemu, który go trapił. Nie wiem jak do innych, ale do mnie mocniej trafiają słowa mego patrona sprzed bez mała dwóch wieków, niż współczesnego mi księdza. Bardziej czytelne jest dla mnie określenie „myśli mi nie pozwalają”, niż „mam pokusy i rozproszenia”. Tym bardziej, że święty Antoni doskonale musiał znać określenie „pokusa”, ale nie użył go. Może nie o nią mu chodziło? Po co więc analizować, rozszczepiać czy interpretować to co jasne i trafia prosto do serca?
Gdzie indziej, na YouTube znaleźć można short, w którym ksiądz Piotr Pawlukiewicz opowiada o najdziwniejszej pokucie w życiu, jaką otrzymał od swego spowiednika. Miał on mianowicie zamknąć się w swoim pokoju i powiedzieć szeptem, do siebie, jak najczulej swe imię. Pomyślał wówczas sobie – ale mi pokuta. Przyszedł do domu, zamknął się w pokoju i mówi do siebie: „Piotru...”. Nie dał rady więcej.
„ - Spróbuj sam. Ciary przechodzą. Piotrek, dureń, baran, ale ze mnie kiep, dziad, jaką żem głupotę strzelił, ja jestem nienormalny chyba… To łatwo przychodzi. Ale powiedz sobie tylko: Elu jesteś piękna i kochana. To już nie ” - opowiada ks. Pawlukiewicz.
Mnie zaintrygowało w tym filmiku z ks. Pawlukiewiczem to, kto do kogo miał powiedzieć z czułością swoje imię i kim był ten, którego to odrzucało. Współczesna nauka mówi, że mózg człowieka składa się z dwóch części – prawej odpowiedzialnej, z grubsza, za emocje i zmysły, i lewej za analizę. Jeśli uznam, że „ja” to chłodny intelekt, to będę tłumił emocje, a wszelkie ich porywy tłumaczył sobie na rozmaite sposoby. W żadnym razie nie będę słuchał swojej „prawej strony”. W ten sposób podporządkowuję się lewemu płatowi czołowemu. Czy ten lewy płat korowy - odpowiadający za analizę, logiczne myślenie, porządkowanie to cały ja? No przecież, nie!
W tych dwóch historiach, upatruję właśnie podstawowy problem nauki współczesnego Kościoła. Mam wrażenie, że dziś katecheza, liturgia, a nawet adoracja starają się bardziej trafić do rozumu niż do serca. Kościół chce zbawić wiernych, ale myśli (analiza, porządkowanie, interpretowanie) mu na to nie pozwalają. Staje się coraz bardziej chłodny, intelektualny, zdystansowany, analityczny, wyrachowany. Lewopółkulowy. Pracuje - tak to czuję - nad merytorycznością, a duchowość Mu ucieka. A przecież nauka Chrystusa mówi o miłości. Czyli o uczuciu, emocji.
Na koniec przytoczę najbardziej krytyczną ocenę współczesnego Kościoła jaką znam. Znalazłem ją w przypowieści autorstwa innego Antoniego. Hinduskiego jezuity Anthony de Mello. Zacytuję ją w całości, gdyż koresponduje z tym co powyżej napisałem.
Był sobie człowiek, który wynalazł sztukę rozpalania ognia. Wziął więc swoje narzędzia i powędrował do pewnego plemienia żyjącego na północy, gdzie było bardzo zimno, dotkliwie zimno. Nauczył tamtejszych ludzi, jak rozpalać ogień. Ludzie byli bardzo tym zainteresowani. Pokazał im, jak można wykorzystać ogień – do gotowania, ogrzewania itp. Byli tak wdzięczni, że nauczyli się sztuki krzesania ognia. Nim jednak zdołali swą wdzięczność wyrazić, mężczyzna zniknął. Nie zależało mu ani na wdzięczności, ani na uznaniu. Zależało mu na tym, by im się lepiej wiodło. Następnie powędrował do innego szczepu, gdzie znowu zademonstrował wartość swego wynalazku. Tu także ludzie wykazali spore zainteresowanie, trochę zbyt duże, by mogło ujść uwadze kapłanów, którzy spostrzegli, że człowiek ten przyciąga wielkie tłumy, a oni tracą na popularności. Postanowili więc pozbyć się przybysza. Otruli go, ukrzyżowali – możecie ująć to, jak chcecie. Obawiali się jednak, że ludzie mogliby zwrócić się przeciwko nim, byli więc bardzo rozważni, a nawet podstępni. Wiecie, co zrobili? Umieścili portret tego człowieka na głównym ołtarzu świątyni. Narzędzia do krzesania ognia położono obok, a ludziom nakazano oddawać cześć portretowi i narzędziom do krzesania ognia, zaś oni czynili tak przez wieki. Trwał kult, ale nie było ognia.
I de Mello opowiedziawszy tę historię pyta tak: ” Gdzie jest ogień? (…) Jest czymś tragicznym, że tracimy te sprawy z pola widzenia. Ich właśnie dotyczą słowa Jezusa Chrystusa. Ale my poświęciliśmy nadto uwagi słowom: >>Panie, Panie<< – prawda? Gdzie jest ogień?”
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2026
Mam je jeszcze gdzieś na półce w rodzinnym domu.
Witamy na NB.
Nawet de Mello byłby pod wrażeniem ćwiczeń duchowych, ktore sobie tu, niekiedy dajemy ;)
Ale ta z niesieniem ognia do ludów "północy, gdzie było dotkliwie zimno" ma tę jedną nielogiczność, że te ludy nie zamieszkałaby w zimnym klimacie, gdyby wcześniej nie znały ognia i nie potrafiły go same wytwarzać.
Z tymi kamieniami pozostawionymi na "ołtarzu" jest jak z każdą pożyteczną wiedzą, którą propaganda potrafi "wyłączyć z użytkowania".
U nas zamiast tanich i masowych biogazowni, powstał program z chińską fotowoltaiką, gaz jest be, bo był ruski (to akurat racja), a węgiel jeszcze gorszy, bo jest POLSKI. O geotermii, o biogazowniach np. gminnych albo powiatowych nic nie słychać, miliony idą na dziwne programy ustalane poza Polską. Nie wiem jak są utylizowane bioodpady?
Jacy oszuści nami rządzą można by zrobić parę filmów dokumentalnych. Niestety nikt tego zrobić nie chce. Niestety Kościół zachowuje się tak, jakby życie poza Kościołem zupełnie go nie interesowało, ani nie dotyczyło.
Ależ interesuje się polityką zwłaszcza jak polityka zmierza do zmniejszenia nienależnych Kościołowi apanaży.
Wracając do pańskiego tekstu,szczerze pisząc niewiele z niego zrozumiałem,nie do końca pojmuję co pan chciał przekazać w tych słowach,i jak był cel wymieszania kilku niezwiązanych że sobą wątków.Osobiście odbieram całość jako swoisty galimatias przemyśleń osoby niespełnionej duchowo,która to w nieszczerym cierpieniu i trosce o kościół,ukrywa wewnętrzne rozbicie i niepokój o los własnej duszy.
Jeśli pana uraziłem tymi słowami proszę o wybaczenie mi mojej postawy.Mnie jako człowieka niewykształconego,prostego i lubującego się w prostych środkach do zrozumienia wiary,irytuje po prostu sposób w jaki to osoby o wyższym statusie społecznym, próbują odnaleźć odpowiedź na pytania które są tylko konsekwencją odejścia od żródła.Tak jak pan zresztą sam to celnie zauważył w swoich rozważaniach,od dawien dawna człowiek posiłkuje się w swoim rozwoju duchowym tysiącącami najrózniejszych opini,rad czy nawet nakazów różnej maści nauczycieli.Wielu ludzi wezwanych przez Boga zamiast iść w samotnej pokorze prostą ścieżką która niewątpliwe jest wąska, pnie się do góry i wymaga wielkiego wysiłku,a przede wszystkim dyscypliny by nie zbaczyć z obranego kursu,w swojej pysze chcą udowodnić innym którzy są być może bardziej utrapieni w swych słabościach na drodze do zbawienia,że to oni są dobrymi pasterzami,że to oni posiadają jakąś wielką mądrość.
Tak nas rozproszono po całym globie kłamstwami fałszywych proroków że większość z nas znalazła się na autostradzie do zatracenia,tysiące pastwisk,zewsząd słychać kłótnie najemnych pasterzy,nie do zniesienia jest nasze przerażliwe beczenie i zgrzytanie zębami,wilki między nami pożerają najsłabszych i widzimy jak walczą między sobą by zagarnąć jak największe stado.Uciekajmy więc do żródła,tam jest nasz kościół.
Niektórzy sądzą, że to piorun spowodował pożar świątynii.