Dziś o tym nieco inaczej. Rzut oka wstecz – Jesień 1980. „Solidarność”. No tak, dziś drugi tekst, ale nie ma na co czekać.
Pospolite ruszenie naprawy Rzeczpospolitej
Niektórzy do dziś nazywają ją karnawałem. Ta bzdurna, w moim odczuciu wręcz obraźliwa nazwa rozpanoszyła się zwłaszcza w młodszych rocznikach, choć i świadkowie, ale może niekoniecznie uczestnicy, też czasem tak mówią. Poniżej tekst o życiu codziennym i związkowym jesienią 1980 roku, wyjęty (i uzupełniony) z książki mego autorstwa Narodziny i działalność Solidarności Oświaty I Wychowania. Ale to nie tylko o nauczycielach, to o wszystkich.
To było już 44 lata temu, kiedy wybuchła „Solidarność”.
*
Atmosferę jesieni 1980 roku charakteryzował ogromny entuzjazm i radość ludzi zaangażowanych w działalność organizacyjną, że oto nareszcie mogą zrobić dla kraju i dla siebie coś, czego nie dyktuje obca im władza. Był to wyraz nadziei, że społeczeństwu uda się choć w niewielkim stopniu wziąć udział w decyzjach określających sytuację w kraju i poprawić ją. Później więcej było konkretnej pracy koncepcyjnej – nowe projekty ustaw, rozwiązań, podręczników, programów szkolnych i uniwersyteckich – wykonywanej najczęściej obok pracy zawodowej i naukowej.
Ale jesienią ludzie dopiero zaczynali się organizować. Pomysł gonił pomysł, spotkania i zebrania odbywały się niemal bez przerwy. Ożywienie widać było nawet na przystankach tramwajowych i autobusowych; oczekujący tam na jak zwykle długo nie nadjeżdżający środek lokomocji wdawali się chętnie w rozmowy polityczne z obcymi ludźmi, a nad rozdyskutowanymi grupkami unosiło się nowe, magiczne niemal słowo: solidarność.
Ściany domów i mury oblepione były plakatami, najczęściej domowej roboty, z żądaniami różnych środowisk. A więc, by zarejestrować NSZZ Solidarność, a także by uwolnić więźniów politycznych - początkowo Zygmunta Goławskiego, Leszka Moczulskiego, Tadeusza Stańskiego i Wojciecha Ziembińskiego, do których doszli niebawem uwięzieni Krzysztof Bzdyl, Tadeusz Jandziszak i Jerzy Sychut.
Wiele osób poświęciło tej działalności cały swój czas. Wzięto zaległe urlopy, zarzucono dodatkowe półetaty i prace zlecone, zwane „chałturami” (dla wielu był to warunek związania końca z końcem), odłożono pisanie prac naukowych i udzielanie korepetycji. W kalendarzykach nauczycielki Anny Mizikowskiej i historyka, doc. Anny Sucheni-Grabowskiej zachowały się charakterystyczne zapiski przy numerach telefonów nowo poznanych działaczy związków zawodowych: „Dzwonić do domu do 8.30 rano”, albo: „tylko między 22.00 a 24.00.” Taki był stopień zaangażowania w działalność, wymagającą stałej nieobecności w domu.
Pospolite ruszenie naprawy Rzeczypospolitej obejmowało wciąż nowe kręgi zawodowe, organizacyjne a także towarzyskie. Nauczycielom starały się przyjść z pomocą rozmaite środowiska: pracownicy naukowi różnych specjalności, psychologowie, socjologowie, a nawet artyści, literaci i studenci - wszyscy przejęci duchem odzyskania suwerenności.
16 września 1980 powstał w Warszawie Komitet Porozumiewawczy Stowarzyszeń Twórczych i Naukowych (KPSTiN). Przewodniczącym Komitetu został prof. Klemens Szaniawski. Zapowiedziano opracowanie raportu o stanie kultury polskiej i wystąpienie do władz o zwiększenie budżetu kultury polskiej oraz ograniczenie cenzury. Piątego października powstało Towarzystwo Popierania i Krzewienia Nauk.
Jesienią rozpoczęła się walka środowisk filmowych m.in. o rozpowszechnienie filmu Robotnicy `80, który był rodzajem wizualnego stenogramu z przebiegu akcji strajkowej i sierpniowych negocjacji Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego z przedstawicielami Komisji Rządowej w Stoczni Gdańskiej. Reżyserami byli Andrzej Zajączkowski i Andrzej Chodakowski. Zakusy władzy na gotową taśmę – wtedy jeszcze celuloidową – były poważne, jednak dzięki szybkiej akcji Stanisława Manturzewskiego i Jana Józefa Lipskiego nie doszło do skasowania jej. Film ostatecznie zaczęto wyświetlać zimą 1981 na nielicznych seansach w jedynym, peryferyjnym kinie, bo wszystkie kina były państwowe, zdołało go jednak obejrzeć setki tysięcy osób.
Od września 1980 roku w pokoju studenckim Teodora „Teosia” Klincewicza w warszawskim Domu Studenckim "Riviera" zawiązywały się komitety założycielskie Niezależnego Zrzeszenia Studentów Polskich (NZS), którego przewodniczącym został Jarosław Guzy. NZS ściśle współpracował z pracownikami nauki i wspierał ich działania naprawcze w oświacie.
Ogromną rolę psychologiczną u Polaków odegrało w tym czasie przyznanie Czesławowi Miłoszowi literackiej Nagrody Nobla. Młodzi ludzie stali teraz od świtu w kolejkach do księgarń, rozprowadzających dzieła noblisty a wkrótce i innych emigracyjnych pisarzy. Nawet o Miłoszu nie słyszała wtedy większość nauczycieli.
Latem Janina Jankowska z Polskiego Radia otrzymała niemal równie prestiżową jak Nobel nagrodę Prix Italia za reportaż radiowy ze Stoczni Gdańskiej w okresie sierpniowych negocjacji stoczniowców z rządem komunistycznym.
12 listopada 1980 komisja Senatu UW wydała oświadczenie na temat „niewłaściwych decyzji personalnych władz UW podjętych w latach 1968-1980”. Chodziło przede wszystkim o pozbawionych w Marcu 1968 roku przez władze partyjne (jak Mieczysław Moczar) prawa nauczania profesorów i docentów UW: Bronisława Baczkę, Zygmunta Baumana, Włodzimierza Brusa, Marię Hirszowicz, Leszka Kołakowskiego i Stefana Morawskiego w gruncie rzeczy za pochodzenie żydowskie większości z nich. W oświadczeniu Senat UW nazwał dawne decyzje „wyjątkowo brutalną ingerencją władz w sprawy uniwersyteckie” i oczekiwał ich potępienia. Oświadczenie podpisali: przewodniczący Komisji Senatu prof. Klemens Szaniawski, prof. Andrzej Bogusławski, dr Jacek Kochanowicz, prof. Jan Kutek i prof. Andrzej Tarkowski.
Sklepy, również spożywcze, w całym kraju świeciły pustkami, bo rynek ogołocony był z wszelkich dóbr, ponieważ władze, panujące niemal całkowicie nad dystrybucją, zamierzały ludzi zmęczyć trudami codzienności i „rzucały” ograniczone ilości żywności, do tego reglamentowały sprzedaż. Zaopatrzenie się w podstawowe artykuły wymagało nieraz kilkugodzinnego stania w kolejkach. Paradoksalnie, utrudniało to życie, ale pozwalało po raz pierwszy od lat utrzymać się z samej państwowej pensji; wiele osób twierdziło, że żywi się na co dzień tylko chlebem ze smalcem. Produkty sprzedawane na targowiskach osiągały bajońskie ceny i były kupowane tylko w razie wyższej konieczności, dla chorych i dla dzieci. Z prywatnych źródeł było wiadomo, że np. w Warszawie magazyny były pełne masła i innych artykułów, zatrzymywanych przez ówczesne władze.
W dość wtedy nielicznych restauracjach panowała drożyzna, oblężone były bary mleczne – pachnące podkisłym mlekiem i kluchami tanie jadłodajnie epoki realnego socjalizmu. Jakby idąc za (rzekomą notabene) radą królowej Marii Antoniny, lud przestał jeść chleb, a przerzucił się na ciastka; tych bowiem, mimo reglamentacji cukru i mąki, zawsze było pod dostatkiem. Złośliwi twierdzili, że to dlatego, że właścicielami ciastkarni (tzw. ajenci) byli często emerytowani pracownicy milicji i Służby Bezpieczeństwa; mieli oni prawo przechodzenia na emeryturę już po 15 latach pracy, jako stosunkowo młodzi ludzie i mając „dojścia” do zaopatrzenia w cukier mogli zająć się robieniem pieniędzy.
Panowało napięcie. Władza podsycała je najpierw odmową urzędowej rejestracji „Solidarności” jako związku zawodowego (stało się to wstępnie 24 października, ostatecznie 10 listopada 1980), potem narzuconymi przez osławionego sędziego Kościelniaka poprawkami do statutu Związku. Napięcie to podsycała walka, aż po groźbę strajku generalnego, o uwolnienie aresztowanych 21 listopada 1980 poligrafów - Piotra Sapeły z Prokuratury Generalnej i związkowego - Jana Narożniaka. Przekazali oni do wiadomości publicznej opracowaną przez prokuratora generalnego PRL, Lucjana Czubińskiego, policyjną instrukcję zwalczania działaczy związku Solidarność, zatytułowaną: Uwagi o dotychczasowych zasadach ścigania uczestników nielegalnej działalności antysocjalistycznej, za co zostali aresztowani, co wywołało ogromny skandal.
Powszechnie obywatele obawiali się inwazji ze strony ZSRR, wiele osób uważało ją za nieuniknioną i swym przedsięwzięciom nadawało rys „ostateczny”. Jedna z zaangażowanych w działalność związkową nauczycielek tak wyjaśniła rodzinie swą ciągłą nieobecność w domu: „Uznajcie, że ja już właściwie nie żyję. Pamiętajcie tylko, żebyście byli szlachetni!” Przypadkowy taksówkarz podobnie widział perspektywę polityczną narodu: „Powiedziałem mojej jedenastoletniej córce: nie ucz się! Po co? I tak wejdą [w domyśle: Rosjanie - TB] i wszyscy zginiemy.”
W takiej atmosferze spotykali się nauczyciele, zrzeszający się w NSZZPNTiO 1) i potem w Solidarności. Charakterystyczną cechą ówczesnego życia zbiorowego były zebrania, odbywające się nawet po kilka dziennie. Zebrań było tyle i tak długotrwałe (każdy chciał wypowiedzieć swoje zdanie po tyloletnim milczeniu), że niektórzy półżartem wzdychali: „Ach, żeby wreszcie wprowadzili godzinę policyjną, od ósmej bylibyśmy w domu, a inni uzupełniali: Jak to – już od piątej, a nie od ósmej!
Marzenia te miały się spełnić zaledwie w rok później, tyle że po wprowadzeniu stanu wojennego godzina policyjna obowiązywała od godz. 22.00.
1)Niezależny Samorządny Związek Zawodowy Pracowników Nauki, Techniki i Oświaty – warszawski związek zawodowy, który trwał parę tygodni, po których poszczególne koła weszły w skład ogólnokrajowej „Solidarności”.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6864
Tych ludzi było stać, na to by powiedzieć władzy: Nie. Ale był fenomen wspólnoty. Do ludzi teraz nie dociera wcale znaczenie słowa "Solidarność". To wielkie słowo. Unurzane potem w błocie przez funkcjonariuszy "Solidarności", jak choćby przez pana Śniadka wypisującego do władzy pana Morawieckiego apele, by wprowadzić obowiązkowe wstrzykiwanie Polakom preparatów RNA firm zachodnich.
Piękny to był czas. Czas, gdy Polak Polakowi był bratem. Dziś, ci co szczują Polaków na siebie, co odczłowieczają ich nawzajem w ich oczach, co generują agresję, nienawiść i pogardę, wypinają pierś do czucia się spadkobiercami Solidarności. Cóż za tragedia. A ludzie? Mają wszystko w d...e łącznie z Solidarnością.
Sprzedaliśmy się jako Polacy. Sprzedaliśmy się najpierw za ustawę o prywatyzacji i komercjalizacji przedsiębiorstw państwowych. Potem za drobne apanaże i emocjonalne gierki, czasem - to ci wyżej - za spore pieniądze i kariery. Zmarnowaliśmy i roztrwoniliśmy ten wielki zryw. Ale może kiedyś... kto wie...
Tak, tak. Zachodnie to dla was, wschodnich pachołków, zło wcielone, diabeł we własnej osobie :-)
W akademikach też nie karmili źle, jak na tamte czasy ciągłych deficytów.
Wówczas zastanawiałam się skąd oni biorą zaopatrzenie skoro w sklepach nie ma niczego?
Chociaż pamiętam jedną kolację, - dostaliśmy śledzia marynowanego z porcją dżemu na jednym talerzyku.... Tego nie zapomnę :)
Tymczasem w tym samym czasie mieliśmy słynną Olimpiadę w Moskwie.
XXII Letnie Igrzyska Olimpijskie (oficjalnie Igrzyska XXII Olimpiady) rozgrywane były w Moskwie w dniach 19 lipca–3 sierpnia 1980.
Dopiero z perspektywy czasu można stwierdzić, że powstanie "Solidarności" i strajki prawdopodobnie posłużyły komuszej propagandzie do wciskania kitu Polakom, bo tak na prawdę cała żywność i większość materiałów budowlanych poszła za pół- albo darmo do Związku Radzieckiego.
Trzeba też pamiętać, że Edward Gierek, I sekretarz PZPR i Piotr Jaroszewicz - premier PRL-u zostali internowani w czasie stanu wojennego. Co się wówczas działo wśród "towarzyszy" nie wiemy do dziś.
Niestety nie mamy historyków, ani dziennikarzy, którzy analizowaliby tamte wydarzenia i ich związek osobowy i przyczynowo-skutkowy z tym co się dzieje dziś.
Jaruzel zrobił z nich kozłów ofiarnych strajków sierpniowych. Jest hipoteza, że strajki wywołała "esbecja" i podobne służby, aby wysadzić z siodła Gierka. Pierwsza próba była już w roku 1976. Co by nie pisać o tow. Gierku, to jednak nie był mośkiem, a tego mośki nigdy nie mogli ścierpieć, że ktoś inny niż oni mogą rządzić w Bolanda :-)
Napisałam dwie książki o Solidarności, co prawda oświaty, ale sporo poświęciłam tam ogólnej sytuacji w kraju. Kto je zna?
Bary mleczne były bardzo różne, znałam i taki, co w poniedziałki tylko odgrzewał sobotnie dania i niestety już zwykle szkodziły. Jadałam zwykle w barach mimo posiadania kuchni, a w niedzielę u Mamy, bo dziecko jadało w przedszkolu i w szkole. Kiedy miałam to robić? Gotowanie to nic, ale zakupy! Pracowałam prawie zawsze na półtora etatu.
Z przekazów rodzinnych znam fakt jak to było w czasie tzw. "wydarzeń na Wybrzeżu" w 1970 roku ("Człowiek z marmuru"). Otóż tamtejsza telewizja gdańska przekazywała relacje ze stoczni niemalże na żywo, pokazywała co się dzieje, jak stoczniowcy strajkują i walczą. Ci, którzy to oglądali tvp w domach, byli przekonani, że taki sam przekaz idzie na całą Polskę.
Tymczasem nikt w dalszej Polsce nie miał pojęcia co się dzieje na Wybrzeżu, bo wszystkie inne nadajniki nadawały sygnał zupełnie inny spreparowany w Warszawie, bez słowa o zamieszkach w stoczniach.
Moja rodzina dowiedziała się o tym przypadkowo, kiedy dalsza kuzynka przyjechała na wakacje następnego roku (może po 2 albo 3, nie pamiętam), kiedy zagaiła o tych wydarzeniach, jak je oceniamy. Moi rodzice mocno zdziwili się o czym ona mówi, o jakich walkach, strajkach? Wówczas wyszło, że u nas nie było o tym ani słowa - kuzynka też dowiedziała się o tym przerażającym fakcie zatajenia wydarzeń w całej Polsce. Była to może nie głęboka, ale prowincja, owszem z telefonami, ale wówczas chyba jeszcze na korbkę i w co setnym domu. O internecie jeszcze nikomu się nie śniło, a program TV był tylko jeden ... i tylko jedna telewizja. Radio zaś to też tylko 1 program (no może 2 ale mało prawdopodobne).
Może dlatego Gierek i Jaruzelski doszli do władzy w 1970?
Dziś jest dużo trudniej zataić jakieś wiadomości, ale za to dużo łatwiej jest propagować masowe kłamstwa, łatwiej zniszczyć niewygodnych ludzi, skłonić ludzi do przyjmowania szkodliwych szczepionek... Dziwnym trafem nie ma w kodeksie karnym kary za kłamstwo publiczne.
Było Radio Wolna Europa i Głos Ameryki. Kto ich słuchał, wszystko wiedział na bieżąco.
W Warszawie wiedzieliśmy już od pierwszego dnia w 1970 roku.
Strzeżmy się Tyfusa jak kiedyś pociągu .
Aha "Człowiek z marmuru" to był o czasach stalinowskich i Nowej hucie był z 1977 roku . O wybrzeżu prawie nic . Skąd Ty sie babo urwałaś . A jeżeli chodzi o mętów i ormowców to oni wiedzieli tyle co im powiedzieli że mogą i wiecznie udawali że wiedza ale nie powiedzą . I nie mówili bo gówno wiedzieli . Przecieków nie było , bo męt w pierdlu to kara śmierci .
Co ciekawe pojawił się w Suwałkach już w roku 1983. Wpisał się do Złotej Księgi I LO na ul. Mickiewicza. Ukończył praktycznie tą samą szkołę przed 2WŚ. Wtedy to było Gimnazjum Męskie. Mieszkał w latach 1926-35 na obecnej ulicy Hamerszmita 10, poprzecznej do ul. Mickiewicza. Miał kilka kroków do szkoły.
Z Suwałkami nieco bardziej związani byli jego rodzice
Weronika z Kunatów i Aleksander oraz młodszy brat Andrzej. Osiedlili się w
Suwałkach w 1926 roku, zamieszkali w kamienicy przy ul. Marii Konopnickiej 7
(wcześniej Ogrodowej 16, a obecnie ks. Kazimierza Hamerszmita 10. Na budynku
znajduje się tablica upamiętniająca pobyt Miłoszów, zaprojektowana przez rzeźbiarza
Jana Bohdana Chmielewskiego. Ojciec Czesława – Aleksander Miłosz był
kierownikiem powiatowego Zarządu Drogowego, szanowanym i wykształconym
człowiekiem, znał języki, odbył kilka podróży po świecie, pisał wiersze, uczestniczył w
wielu ważnych dla miasta inicjatywach społecznych. Natomiast Andrzej uczył się w
gimnazjum męskim im. K. Brzostowskiego. Nie jest znana dokładna data pierwszego
przyjazdu Czesława do naszego miasta. Wiadomo, że podczas nauki w Wilnie, zarówno
jako gimnazjalista, jak i student przyjeżdżał do rodziców wielokrotnie, o czym pisał w
listach do Jarosława Iwaszkiewicza. Spędzał też letnie dni w Krasnogrudzie. Powrócił
w 1989 roku i odtąd odwiedzał suwalską ziemię czterokrotnie. Zawsze zatrzymywał się
w klasztorze wigierskim.
https://soksuwalki.eu/
1981
29 V – Andrzej Miłosz przebywał w Suwałkach. Po spotkaniu w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej wpisał się do kroniki: „Miło mi było bawić w Suwałkach i rozmawiać z licznym gronem czytelników zainteresowanych twórczością mego brata, również jak ja związanego z Suwałkami, gdyż mieszkali tutaj nasi rodzice, zaś pod Sejnami, w majątku Krasnogruda – bliscy krewni mojej matki. (Ojciec matki pochodził z Krasnogrudy)”. Odwiedził także budynek, w którym uczęszczał do Gimnazjum Męskiego im. Karola Brzostowskiego, gdzie mieści się obecnie I Liceum Ogólnokształcące im. Marii Konopnickiej; do Złotej księgi…wpisał: „Wystrzegajcie się zakłamania i fałszu, brońcie w każdej sytuacji godności swojej i innych, bądźcie wierni prawdzie i sprawiedliwości. Te ideały wpojono mi tutaj, w tej szkole i w domu rodziców przy sąsiedniej ulicy; tych ideałów uczył mnie też zawsze swoim przykładem mój starszy brat Czesław”.
http://www.astn.pl/r2011/falty_milo.htm
PS. Czyli to jednak mi się pomyliło, za co najmocniej przepraszam. Wpisał się jego brat Andrzej, ale Czesiek wielokrotnie bywał w Suwałkach i w Krasnogrudzie przed 2WŚ. Tutaj mieszkała jego najbliższa rodzina, czyli ojciec, matka i młodszy brat. A słynny noblista wrócił do Bolanda dopiero w 1989 roku :-)
To on wydźwignął Suwałki z czarnej dupy . Ale nikt nie przebije Teofila Noniewicza . Takich ludzi dzisiaj nie ma .
Pamięta Pani kiedy "oficjalnie" zniesiono w PRL bis cenzurę? Chyba pod koniec lat 90 ubiegłego wieku.
Teraz doznałem deja vu...na STREFIE WOLNEGO SŁOWA u Jego Wysokości Sakiewicza...nastąpiła REAKTYWACJA....cenzury. BRAWO!
Zawsze tu była,ale nie taka...teraz gacie pałne strachu....
Mój komentarz z wczoraj....wyparował,że pojadę Orwellem....
Miłego dnia
Nie przypominam sobie,kiedy i gdzie przechodzilismy na Ty.Ja zawsze używam w stosunku do Pana wszelkich tytułów.
2.Nigdy w stosuniku do Nikogo nie użyłem obraźliwych słów,tym bardziej do Pani Teresy.
3.Nie Pan mnie będzie informował na temat genezy Solidarności...ani ludzi tam wsadzonych...byłem w Regonie Małopolska,a potem odgarowałem rok w więzieniu.
Jeżeli Pan faktycznie NIE WIE,to proszę sobie poczytac...np.:W ŁYSIAK "DOBRY" rozdziały XI i XII,A W PODSUMOWANIU "DÓŁ"
Aaaa! Jeżeli Pan uwierzył, ŻE ONI WEJDĄ....to faktycznie nie mamy o czym dyskutować.
Miłego dnia...
co wywołuje zdumienie to trwałość wiary w żydowskie spiski (u2, Pani Alina) - doprawdy, okazuje się, że antysmeityzm pozostaje trwałym elementem polskiego doku kulturowego...
Polecam MEM z Hubertem Czerniakiem ...
https://dakowski.pl/kary…;
https://dakowski.pl/silv…
Pani Alino,
Z tych brakujących 11 milionów Polaków (obywateli polskich) obliczano po wojnie, że poniosło śmierć ok. 6 mln (już gorliwym udało się to obniżyć do 5 mln 200 tys., jak ostatnio czytałam), w tym oczywiście ponad 3 mln Żydów polskich, zamordowanych w Auschwitz, Treblince i ponad 40 pomniejszych obozach śmierci lub katorżniczej pracy. Co najmniej dwa mln zostały na zawsze lub do 1956-57 roku (tzw. repatriacja) na zabranych przez ZSRR naszych ziemiach wschodnich i w łagrach czy na zesłaniach. Ca 2 mln uciekło na Zachód lub stamtąd nie wróciło po wybuchu wojny (wojna 1939 zaczęła się tuż przed początkiem roku szkolnego). 1 mln 900 tys. - 2 mln (szacunki niemieckie, mają doskonałe archiwa, niemal wszyscy tam są odnotowani) robotników przymusowych wywieźli Niemcy do siebie, część z nich wróciła po wojnie, ale nie zawsze od razu, więc "Roczniki" z 1945 i 1946 raczej ich nie obejmują. Dziś mówi się o 110 tys. Polakach etnicznych zamordowanych w Auschwitz, choć wg moich obserwacji ta liczba zmniejsza się zadziwiająco z biegiem lat. Ginęli też w Piaśnicy, Stutthofie, na Śląsku i wszędzie.
Pozdrawiam
Pani Tereso! Prawda jest jednak taka, że nie ma żadnych wiarygodnych danych, bo nasze archiwa są w obcych rekach i pomimo wielkiego upływu czasu jakoś nie są udostępniane. Podejrzewam, że zbrodnia na rodowitych Polakach jest dużo większa niż podają oficjalne dane i większa niż na polskich Żydach.
Czy jest takie naukowe opracowanie, które podaje dokładnie nasze straty? Ostatnio jakiś Ukrainiec rzucił jako ostrzeżenie dla niegrzecznych polskich polityków, że jeśli nie będą pomocni, to niech pamiętają, że 600 000 takich już leży na Ukrainie - zasugerował, że taka jest rzeczywista liczba Polaków zamordowanych w czasie Rzezi Wołyńskiej... Tymczasem dane oficjalne podają ok. 100 000!
Kto ma polskie archiwa przedwojenne? Dlaczego Królowa angielska Elżbieta II utajniła kilka lat przed śmiercią archiwa z II wś na kolejne długie lata (20, czy 30 - nie pamiętam)?
problem z ofiarami wojny jest taki, że dla Żyda samo bycie Żydem oznaczało wyrok śmierci, w przypadku Polaków nie stosowano Endlosung....
a jeśli już nie żyje i czegoś dokonał np. Nobla dostał czy był sławnym skrzypkiem, to można się przed światem calym pochwalić, że z Polski....
wiara w spiski jest doprawdy komiczną przypadłością umysłu
To sprawdź kto mordował polskich oficerów, wśród których już Żydów prawie nie było w Katyniu i wszystkich innych miejscach kaźni określanych jako "Zbrodnia Katyńska"...
Sprawdź ilu było Żydów w Polsce przedwojennej, ilu zostało zamordowanych przez Hitlera, a ilu wróciło do PRL-u po 1945 roku na ruskich czołgach jako tajna władza i kaci?
Niezwykle przykre jest czytanie takich tekstów, że "nikt nie wiedział", "wszyscy wiedzieli" itp. Wszystko albo nic. Tymczasem jedni wiedzieli, drudzy nie wiedzieli, jak to w życiu; bywało różnie, jeżeli w Solidarności było 10 mln ludzi a tyle było wydanych legitymacji Solidarności to nie można powiedzieć, że w Polsce nikt o tym nie wiedział. Podobnie było z rokiem tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym; radio Wolna Europa nadawało na kilku co najmniej częstotliwościach i zawsze jedna z nich nie była zagłuszana; kto się tym interesował, ten umiał znaleźć wśród krótkich i średnich fal te właściwe.