Ale jest też w tezie Nietzschego inna prawda. Taka oto, że Bóg chrześcijan zawsze staje po stronie słabych i krzywdzonych. Nie identyfikuje się z potężnymi i tymi z sukcesami, choć przecież ich nie odrzuca. Sam w osobie Syna, zdecydował się na słabość i cierpienie. To zwrócenie się do 'słabości', do ludzkiego bólu, do cierpienia, to postawienie tego w centrum uwagi wyrażające się poprzez znak i znaczenie krzyża (jakże chętnie usuwanego z przestrzeni publicznej), jest może tym, co dla nas będzie jedyne, gdy sami, miotami prądami życia, znajdziemy się w takiej sytuacji. Ale póki co, świat ma dla nas recepty na powodzenie.
Więc.. da się żyć bez Boga. Bóg nie jest do niczego potrzebny, gdy wszystko idzie w miarę jako tako. Już zupełnie zbędny się staje i przeszkadza, gdy odnosimy tak zwany sukces. Gdy mamy wiele, władzy, zasobów, dobrych relacji, przyjemności, seksu, miłości od ludzi. Gdy nasza pozycja wśród innych zaczyna nas wynosić w górę. Gdy - życie nam udaje się.
I gramy w grę Jordana Petersona, to jest zbiór zasad "jak być powinno" sformułowany świadomie lub nieświadomie do ostatniego szczegółu i tak długo, jak bilans tego, co powinno i tego, co jest, wypada pozytywnie, tak długo cierpienie jest pomijalne i da się żyć - samemu, to znaczy, bez Boga.

Ale na czym właściwie miałoby polegać "życie z Bogiem"? Na czym polega chrześcijaństwo? Ten zbiór odpowiedzi - że na chrzcie, chodzeniu na nabożeństwa, na intelektualnym przyjęciu za prawdziwe stwierdzenia, że Bóg w trzech osobach istnieje - możemy odłożyć na półkę z etykietą "to za mało". No bo czy takie "życie z Bogiem" rzeczywiście zmienia człowieka? Czy go jakoś zabezpiecza? Przed tragedią krzywdzenia innych? Przed tragedią krzywdzenia siebie? Choćby uzależnieniem czy samobójstwem? Przecież nie.
Więc życie z Bogiem polega być może na powiedzeniu: "Wiesz co, Panie Boże, ja mam już dość. Zostawiam i oddaję Tobie całe swoje życie. Wszystko co mam, czym jestem. Ty mną kieruj w każdej decyzji, w każdym aspekcie. Ty mną 'rządź'. Chcę tylko robić to, co Ty chcesz. Oddaję Ci siebie".
No ale takie stwierdzenie brzmi trochę głupio. Wynika bowiem z niego, że człowiek czyni się niewolnikiem, może bardziej robotem, narzędziem, bo przecież nie podmiotem, samostanowiącym o swoim działaniu, o swojej drodze, o swoich wyborach. Nie sposób nie przytoczyć tu słów Jezusa z Nazaretu "Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie, gdyby nie widział Ojca czyniącego".
Jest zatem robotyzacją człowieka i niewolnictwem całkowita rezygnacja z własnych motywacji, z własnych uczuć, z siebie samego na rzecz - być może wyimaginowanego, a może prawdziwego - Boga? Przecież tak - odpowiemy. Przecież nie - możemy odpowiedzieć. Bo... czym jest wolność?
- Wolność to wolność od ograniczeń - odpowie ktoś. Ale czy będzie wolna ryba na trawniku przed naszym domem? Nie będzie. Ryba do wolności potrzebuje rzeki, jeziora, oceanu. A czy będzie wolny ptak, gdy go umieścimy głęboko w tym oceanie? Też nie będzie. Ptak do swojej wolności potrzebuje bezmiaru nieba, powietrza, no i od czasu do czasu miejsca by przysiąść i odpocząć. Do wolności zawsze potrzebujemy czegoś. Tej "materii", w której możemy być wolni. Bez niej, bez tej przestrzeni, otoczenia, środowiska wolność umożliwiającego, brak ograniczeń nie jest żadną wolnością. Żadną wolnością. Żadną wolnością.
Więc duży plakat na przystanku w moim mieście "Nie dajemy wiary. Dajemy Wolność" - kłamie. Bo reklamuje wolność OD religii. Ale co to za wolność? Oni nic nie dają. Oni chcą zabrać. Co? Być może to, co wolność podtrzymuje. Bo tym, co jest dla ludzkiej wolności powietrzem, oceanem, ziemią, które ją podtrzymują jest... - "razem". Może materią wolności człowieka jest właśnie "razem" z Bogiem? No ale to by trzeba jakoś sprawdzić, nie da się "policzyć".
W pierwszym podejściu jest to jednak "razem" z ludźmi. Przestrzenią wolności dla dziecka jest jego matka i ojciec. To dzięki nim i ich miłości dziecko jest wolne, choć przecież ta miłość nakłada też szereg ograniczeń. Ale te ograniczenia, jeśli pochodzą z miłości, są zawsze formułowane w jednym celu i kierunku, by dziecko wzrastało, było silne i szczęśliwe.
Później zakres "razem" się poszerza, o kolegów i koleżanki, współpracowników, sąsiadów, znajomych. Rozciąga się z czasem na społeczność lokalną albo nawet szerzej. Za każdym razem będąc tym samym - środowiskiem umożliwiającym nam życie lub krępującym je. Sprzyjającym nam lub nam zagrażającym. Poszerzającym lub umniejszającym wolność.
Mamy do czynienia z "razem" w rodzinie i społeczności albo mamy do czynienia z "oddzielnie" lub "jedno przeciw drugiemu". Czy nie tak czasem wygląda nasza rzeczywistość społeczna? Czy rosnąca liczba rozwodów i malejąca trwalszych małżeństw nie sugeruje, że "oddzielnie" zwane fachowo atomizacją społeczeństwa potężnieje i wypycha "razem"? Czy powszedniejące konflikty w społeczeństwie nie wskazują na więcej "oddzielnie" i mniej "razem"?
Ale z wiarą w Boga nie jest tak łatwo. Bo najbardziej oddaleni od niego są nie ci, do których udawał się Chrystus. Tak zwani "grzesznicy". Złodzieje, cwaniacy, ladacznice czy pomniejsi, chciałoby się powiedzieć po prostu, ludzie. Jest jeszcze jedna grupa. To ci, co formalnie wierzą. Co więcej, biorą często imię Pana Boga i używają je. Do czego? Do wszystkiego. Są przekonani, że mają do tego prawo. Są wierzący. Przecież to wierzący najbardziej, saduceusze i faryzeusze, skazali Jezusa na śmierć. Pijaczki, łaziki i grzesznicy, mamy prawo się domyślać, tego by nie zrobili. Więc to jest niebezpieczeństwo, wypowiadać się "w imieniu Pana Boga". Bo można zejść na straszne manowce. Powiadają - zgrzeszyć przeciw Duchowi Świętemu, a to... problem.
Więc tak długo, jak długo nam "idzie", możemy żyć bez Boga. Jak długo nam idzie jako księdzu, jako żonie, jako politykowi, jako zwykłemu człowiekowi. "Dajemy radę". Z życiem. Więc, szczerze..., po co nam Bóg? Do czego? Możemy odrzucić jego ofertę "razem", możemy od Niego "oddzielnie", sami.
Dlatego właśnie nie można przekonać niewierzącego. Bo choć można argumentować racjonalnie, to bycie "z Bogiem" nie jest kwestią intelektualną. Jest, trochę mistyczną, osobistą decyzją i płynącym z owej decyzji doświadczeniem życiowym. Ponieważ jednak "mamy wiele" jak ten młodzieniec, co się pytał Jezusa, co ma czynić, nie możemy być chrześcijanami. Nie możemy, bo to oznacza utratę. Tego co "mamy" sami. Tak naprawdę wszystkiego. Siebie przede wszystkim, choć może na końcu. Dlatego młody i bogaty odszedł zasmucony. I "Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez 'ucho igielne' w murze miasta, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego" - głosił Nauczyciel. No bo łatwiej.
Ale wcześniej przytoczona gra, bo to jest podejście do życia nas wszystkich, czasem zaczyna iść źle. I zabiera nam, Bóg, los, otoczenie lub ludzie, to, co mamy. Pozbawia nas wszystkiego, co nam jest potrzebne. I na końcu zostajemy sami. To znaczy, znajdujemy się w "otchłani". I Robin Williams przerzucił sznur, włożył głowę w pętlę i kopnął krzesło. Podobnie postąpił wikary z małej polskiej wioski. Sześć tysięcy ludzi w Polsce, co roku, udanie przerywa swoje życie. Więcej udaje się uratować lub umiera wskutek dokonanej próby parę dni później. Czy możemy sobie wyobrazić tą liczbę? Szcześciotysięczne miasteczko. Wszyscy nie żyją, po roku.
Usuwamy sobie sprzed oczu rozmiar możliwej tragedii, bo to psuje nastrój. A tymczasem, może właśnie dla tych ludzi, życie BEZ Boga, życie jako osobiste i w istocie samotne mierzenie się z otaczającą rzeczywistością, stało się już - niemożliwe. Więc, gdy tracimy, nie narzekajmy. Dostrzeżmy w tym szansę. Na "wariacką" decyzję. Może to "odciążenie", które nas ścieśnia, tak iż możemy wejść, przez owo ucho igielne. Do miasta, do Boga, do wolności, którą daje to najbardziej pierwotne "razem". Razem z Bogiem. Bo On sam, wcale nie chce zrobić z nas robotów. Ująć nam naszej podmiotowości. Dokładnie odwrotnie. Jego intencją jest wielość i niezależność, która prowadzi do "razem". Bo "razem" podtrzymujące wszystkich, możliwe jest wskutek wolnych decyzji.
Więc nie znikamy my, rezygnując całkiem z siebie na rzecz Jego, co przecież wyrażamy w kółko, mówiąc: "Bądź wola twoja". Ale myślimy "Bądź wola moja". Odrzucamy "razem" z Bogiem, troszcząc się o siebie i siebie pragnąć zachować. Ale "kto chce zachować swoje życie, straci je". Więc może można zrobić taki eksperyment. Na własny rachunek. Zaryzykować na jakiś czas. Zobaczyć. Może zaczniemy głębiej oddychać? A może wcale nie. Paradygmat podejścia naukowego zaprasza do eksperymentów. Tych z dotychczasowym podejściem zrobiliśmy pewnie sporo. Może warto spróbować albo choćby pamiętać, że istnieje opcja, by... "żyć z Bogiem". Nie do końca przekładalna na język racjonalnej komunikacji. Niczego nie gwarantująca, w tym sensie, w jakim Pan Jezus wypowiedział "Boże mój, Boże, czemuś mnie opuścił?". Ale jest, szansą i możliwością.
Bo życie z Bogiem to tak naprawdę, najsampierw, zwykła decyzja. Decyzja wbrew wszystkiemu, łącznie z samym sobą ("niech się zaprze samego siebie"). Decyzja, która utrzymuje nas "na torze i na ścieżce" bez względu na okoliczności. W ślad za tą decyzją idzie owo "razem", nieco szaleńcza - bo Bóg jest niewidzialny, niesłyszalny - relacja z Bogiem, której efekty we własnym życiu możemy obserwować. Więc może warto spróbować... żyć z Bogiem. Potestować - jak to jest, co się z tym wiąże. Jakie są wyniki.
Potem... będziemy odchodzić od tej relacji. I wracać. I możemy nawet zanucić "Cichy zapada zmrok", piosenkę która kończy się słowami:
Racz wysłuchać i strzec, moich nocy i dni.
Racz wysłuchać i strzec, wiernych powrotów mych.
Może warto, zaeksperymentować z owym "razem" z Nieskończonością, Miłością, Wiecznością... :)
Link do bloga pielgrzymkowego {TUTAJ}
Niżej jedna z piękniejszych piosenek-modlitw...
Na kolana przed purpuratami i kłaść na tace bo inaczej będziecie się w piekle smażyć.
Może dlatego iż w większości nie identyfikują się z tym co dotychczas funkcjonowało jako wiara w Jezusa Chrystusa.
Efekty sojuszu ołtarza z władzą zawsze opłakane są dla wiary. Przykład Hiszpanii, Irlandii, Włoch, Brazylii, Argentyny, Chile.
Kościoły w Polsce to miejsce oddawania czci rządzącej Partii, co mnie obchodzi jej interes?
https://www.youtube.com/…
https://buzz.gazeta.pl/b…
Ja wprawdzie nie widziałam płonących kościołów lub deptanych krzyży,ale Sake zapewne tak, i to na protestach kobiet,bo po co by to pisała? A prześladowania chrześcijan u nas nie ma? Zabijania, wypędzania,palenia w kościołach - nie? Dziwne... Ale Sake już się postara o takie wstrząsające opisy makabrycznych scen na ulicach polskich miast i miasteczek.
Ja wprawdzie nie widziałam płonących kościołów lub deptanych krzyży,ale Sake zapewne tak, i to na protestach kobiet,bo po co by to pisała? A prześladowania chrześcijan u nas nie ma? Zabijania, wypędzania,palenia w kościołach - nie? Dziwne... Ale Sake już się postara o takie wstrząsające opisy makabrycznych scen na ulicach polskich miast i miasteczek.
Wielu osobom przypadkowo przeszły - niechcący - dwa jednakowe posty. Robienie z tego pośmiewiska i szyderstwa (jako jedynej treści swej wypowiedzi) nie świadczy o Pani za dobrze. Tym bardziej, że w okolichach Wielkanocy zarzekała sie Pani, jak to nikomu żadnej krzywdy nie robi, nie wyśmiewa i nie obraża. Kwiaty przed Panią rzucać w trakcie procesji... na pewno nie mniejszy hołd się należał, wedle Pani samej o sobie.
Więc proszę dosięgać standardów, które potrafi Pani o sobie napisać, a których nie potrafi dotrzymać.
Tric to koleś biorący zakładników. Podstawi Ci nogę albo wbije szpilę a potem założy okulary i będzie wytykał palcami, że bijesz okularnika. Przy okazji każdych Świąt udaje spoko gościa a kolejne osoby nabierają się na to. To jest specjalista od bicia kijem po prętach klatki by następnie wyśmiać Cię, że się wściekasz i przykleić łatkę oszołoma. Co do centrystki to nie jest upośledzona tylko zacietrzewiona podobnie jak zdzichu. O zamordowaniu ks. prałata Myszkowskiego pisała nawet wyborcza, więc nie wierzę, że @łasica jest nieświadoma efektów lemparcich seansów nienawiści. Były napaści, dewastacje. Problem w tym, że dla terrorystów jak zwykle zarówno grupy, w których imieniu się samozwańczo wypowiadają jak również ich właśni followerzy to tylko żywe tarcze, tak jak dla komunistów chłopi, robotnicy czy chociażby anarchiści, których potrafili tracić setkami tysięcy. I ważna sprawa. Dla takich osób jak tric czy @zdzichu można mieć tylko pogardę. Jak mówią dzisiejsi 20-latkowie: "Oni są skończeni". I nie chodzi o brak możliwości robienia kariery tylko zaprzedanie się fałszywej idei. Brną w ślepą uliczkę tylko zamiast ściany jest naprzeciwko ten ekran z orwellowskich godzin nienawiści. To są zombie po prostu. Chce pani dyskutować z zombiakiem?
Abstrahując od tego czy Lempart ma ,czy nie ma rację.
Proszę o wykazanie związku pomiędzy działaniem podpitego i nierozważonego kościelnego, który zabił swego pracodawcę, a produkowaniem się Lempart Marty.
Bo człowiek dojrzały dobrze wie, że mowa nie do kogoś, a o kimś, to prymitywna forma agresji. Do tego stopnia, że zajęcze serce nie ma odwagi napisac wprost i chce cos uzyskać manipulacją. Tym traktujesz Sake jak upośledzoną, której trzeba wytłumaczyć co i jak, bo sama nie wie jak rozmawiać. Tymczasem też jest dokładnie odwrotnie i pani Sake, z którą sie nie zgadzam w większości spraw, to jednak nie obgaduję jej na boku, tak jak ty mnie.
A na sam koniec wyjaśnię ci, że pogarda i brak szacunku są zerojedynkowe. Oznacza to, że gardzisz ludźmi wyłącznie dlatego, że czujesz to wobec siebie, nawet w sposób nieświadomy. Zastanów się więc lepiej nad sobą, bo w tej swojej krótkiej wypowiedzi okazałeś się z bardzo niedojrzałej strony.
To raczej nie jest kwestia braku odwagi, bo niby czym miałbyś mi kolego, zaszkodzić. Chodzi raczej o głęboką niechęć. Napisałeś kiedyś słowo pokraka i ja o tym pamiętam i nie zamierzam każdemu z osobna tłumaczyć powodów mojej niechęci. Więc wyjeżdżanie mi z psychologizmami o pogardzie to w Twoim przypadku miecz obosieczny raczej. Nie podejmuję również dyskusji bo sam nie ujawniasz własnego stanowiska a zazwyczaj krytykujesz lub wyśmiewasz cudze. Jakie Ty w ogóle masz poglądy o ile je masz? Zarzut agresji. Naprawdę, nic sobie na tej płaszczyźnie nie masz do zarzucenia? - mam na myśli to forum. Cóż, jeśli tak to gratuluję mechanizmów obronnych. Jeśli mają wpływ na fizykę wokół Ciebie to jesteś pewnie domorosłym Jedi. BTW Imputowanie mi projekcji nie jest już zbytnio błyskotliwe w świetle oklepanego schematu, iż np. homofobami są nieświadomi homoseksualisci. Rzekłbym, że ta nomen omen pałka dosyć się już zużyła. Zarzut manipulacji niemal mnie rozczulił. Niemal.
@zdzichu Neguje pan lemparcią Kristallnacht co jest analogiczne do negowania innych zbrodni z nienawiści. Zamordowano katolickiego kapłana po kampanii nienawiści wobec Kościoła. Proszę sobie w to miejsce podstawić np. rabina i antysemityzm - jaki byłby krzyk. To, że sprawca był pijany to w Pana środowisku czynnik usprawiedliwiający? Cóż, jeśli pogarda to niechęć połączona z poczuciem wyższości, to ja czuję pogardę wobec prezentowanej przez pana postawy, tak mniej więcej od czasu jak umieścił Pan ten filmik z hienami. Zawistnik z pana i frustrat, co nie znaczy, że odmówiłbym Panu szklanki wody czy talerza zupy w potrzebie. To samo się tyczy @centrystki. Na talerz zupy zawsze możecie u mnie liczyć ;)
Wspaniały, wręcz klasyczny popis nienawiści i pogardy dla kogoś,kogo się w życiu na oczy nie widziało,ale nie jest "z naszych",więc trza go zgnoić ile wlezie i ile wytrzyma Admin,żeby nie zbanować za obrażanie.Jakież to typowe dla niektórych "komentatorów", którzy poza hejtem nie mają nic merytorycznego do powiedzenia.
Ale rozmowa nie polega na tym, że gdy ktoś nam wytknie potknięcie, to musimy szukać sposobu, by mu odwinąć. Można podziekować, że dostało się takie swoiste sprzeżenie zwrotne i przyjąc krytykę jako coś dobrego, na co się samemu nie zwróciło uwagi. To jest dojrzałe widzenie samego siebie.
Więc jeśli Centrystka zrobiła coś niestosownego - w Pani ocenie - to można jej to uświadomić i to będziee bardziej dosadne od szukania sposoby do walnięcia.
Wreszcie wiemy - i to jest z pewnością najbardziej szokujący aspekt - że część katolickiej hierarchii jest również obecna w tym planie, który w Jorge Mario Bergoglio znajduje posłusznego kaznodzieję pandemicznej narracji i głównego sponsora szczepionek, co zrobił nie wahając się przed zdefiniowaniem szczepienia jako „obowiązku moralnego” pomimo bardzo poważnych etycznych i religijnych zastrzeżeń, jakie się z tego wynikają. Bergoglio odbył rozmowę z watykańskim ekspertem Domenico Agasso, w rozmowie zebranej w książce zatytułowanej "Bóg i świat, który nadejdzie", aby zalecić masom podanie terapii genowej i zapewnić autorytatywne i niefortunne poparcie dla ideologii globalizmu.
Od marca ubiegłego roku Stolica Apostolska okazała się doskonale dostosowana do planu globalizmu, nakazując zamknięcie kościołów, zawieszenie celebracji i udzielania sakramentów. Gdyby tak się naprawdę nie stało i rzeczywiście usłyszano zdecydowane potępienie tego antyludzkiego i antychrześcijańskiego projektu, przywódcom Kościoła katolickiego trudno byłoby zgodzić się na poddanie tłumów absurdalnym ograniczeniom natury wolności, w imię nie tylko ideologicznego zniewolenia, ale oczywiście także ekonomicznego i społecznego.
Nie zapominajmy, że jako odpowiednik utraty wiernych w kościołach i wynikającej z tego drastycznej redukcji ofert na Konferencje Episkopatów, koniecznie musi istnieć alternatywna forma finansowania, której nie będziemy długo odkrywać. Myślę, że nie jest niczym zaskakującym, że w tej operacji nie brakuje ani komunistycznych Chiny, ani de Rothschild, ani Billa i Melindy Gates (którzy, jak dowiedzieliśmy się z autorytatywnego źródła, otworzyli konta w IOR), ani sieci samozwańczych partii i ruchów demokratycznych oraz są międzynarodowej lewicy - posłusznej ideologii globalistycznej.
Z drugiej strony, Wielki Reset przewiduje ustanowienie powszechnej, ekumenicznej, ekologicznej i maltuzjańskiej religii, która postrzega Bergoglio jako swojego naturalnego przywódcę, co zostało niedawno uznane przez masonerię. Adoracja pachamamy w Watykanie, porozumienie z Abu Zabi, Encyklika Bracia i nadchodzący szabat w Astanie - wszystko to idzie w tym kierunku, kończąc ten nieubłagany proces rozpadu Kościoła, który rozpoczął się od Soboru Watykańskiego II.
http://xn--niepodlegy-i0…
Jak długo istnieje chrześcijaństwo, tak zawsze ludziec szukali pociechy i schronienia w Kościele, tak było w czasach wojen, czy zarazy - takiej prawdziwej, a nie "plandemii". Odkąd rok temu Bergoglio pozamykał kościoły i ograniczył dostęp do liturgii i sakramentów okazało się, że wiara to jest wlasciwie taki sobie event, rodzaj hobby, bez którego można się doskonale obejść. Dla mnie to było jak cios obuchem, to i postawa purpuratów straszących wiernych piątym przykazaniem, którego złamaniem okazało się być uczestnictwo we mszy. To, czego dokonać na przestrzeni wieków nie udało się nikomu, tego w rok dokonał konserwtywny rząd PIS przy pomocy kleru. Dziwić może tylko, jak łatwo to poszło...