Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Emeryctwo... marynarz – wieczny tułacz

jazgdyni, 11.02.2021



Sekretem dobrej starości jest nie co innego, tylko szczery pakt z samotnością.
 [ Gabriel García Márquez ]
 
 
 
Nie emerytura tylko właśnie emeryctwo. Jak dzieciństwo, młodość, czy właśnie... starość.
Emerytura to pieniądze. U nas w Polsce, jak i we wielu krajach bezczelnie ukradzione mi pieniądze, które były odkładane od momentu, gdy zacząłem grzecznie pracować.
Jak sobie obliczyłem, gdybym sobie te pieniądze sam odkładał do słoika, oczywiście trochę nimi operując, to dzisiaj, dożywotnio, co miesiąc bym sobie skubnął z kupki, powiedzmy, jakieś 6, a może 7 tysiaków. Ale to ONI położyli łapę na MOICH uciułanych oszczędnościach i wydzielają mi tyle ile im się podoba. Nazywają to solidarność społeczna, albo pokoleniowa. Na kilometr pachnie komunistyczną ściemą. Jak ich słynne: - Dzisiaj musimy wytrwale pracować i zaciskać pasa, by nasze dzieci i wnuki żyły dobrze.
Słyszycie to bolszewicko goebbelsowskie bla, bla, bla?

 
Tak więc emeryctwo, to okres życie, kiedy się jest na emeryturze. Dla jednych gorzkiej, od czego wariują, jak niestety sporo koleżeństwa internautycznego, dla innych mniej gorzkiej, więc idzie przeżyć, a demencja nie jest taka szybka, żyły się nie zatykają, a wątroba ma się nieźle. No i w końcu dla tych, dla których to słodki okres, jak na przykład u Lecha Wałęsy. Tylko że od tego, to dopiero się wariuje. No jasne, któż by nie zwariował, gdy nędza i głód zagląda w oczy, bo Wielki Skoczek przez Płoty – on – wielki noblysta i ho, ho, ho (!), były prezydent, ma TYKO 6 tysięcy emerytury. Kasę za Nobla przejadł, gdzie tam – przeżarł i przepuścił. a przez taką rozpustę nabawiając się tysiąca chorób. To samo z tą forsą, co ukradł Solidarności, za prawa do filmu z Hollywood.
Tak... nie jest łatwo na starość. Bo kto był w życiu głupi, to na starość dopiero jest poważnym idiotą.
 
 
To już pięć lat mojego emeryctwa. Porzuciłem morze, choć mogłem jeszcze dobrych parę lat kontynuować. Ale świat, a w tym los ludzki, zawsze był i jest chaosem. Człowiek strzela, a Pan Bóg kule nosi...
A kochałem mój przedostatni statek, na którym spędziłem pięknych parę lat, znałem każdą śrubkę, wiedziałem gdzie włożyć palec, by coś zadziałało i miałem ekspres, który robił najlepszą kawę na świecie. Czyli – żyć nie umierać.
W pewnym wieku, powiedzmy gdzieś po pięćdziesiątce, przestaje się być żądnym przygód młokosem i nagle najważniejsza staje się stabilizacja. Pewien ustalony porządek. Dzień po dniu, miesiąc po miesiącu. W żadnym wypadku nie rutyna, nie nuda powtarzających się schematów. Lecz pewna przewidywalność i brak stresu powodowany przez nieznane.
 
Ten statek był z najwyższej półki marynarskiej kariery. Szczytem marzeń każdego ambitnego oficera marynarki handlowej, jest przestać być oficerem marynarki handlowej i zostać oficerem na statku specjalistycznym. Czyli takim, co robi coś na morzu, a nie jak morski TIR przewozi cargo od A do B.
Ten mój właśnie statek, o którym teraz mówię, jest naukowo – badawczą krypą. Konkretnie to statek sejsmiczny. Poszukiwał różnorakich złóż na morzu. W tym wypadku ropy i gazu, co jest w przeważającym stopniu głównym celem poszukiwań, choć nie jedynym. Poszukuje się tak też złóż metali rzadkich.
To prosta sprawa te badania – robi się wielkie BUM!!!, fala akustyczna poprzez, jak wiadomo nieściśliwą morską wodę, wnika na parę kilometrów w skorupę ziemską, a sieć czujników odbiera echa od tych naszych bombardowań i – voila! - mamy dokładną mapę 3D, co pod tym morskim dnem siedzi. A są tam gdzieniegdzie jaskinie pełne skarbów.
 
Każdy widzi, gdzie jesteśmy, samoloty, satelity mogą śledzić nasz każdy ruch. Tylko co z tego. To co odkrywamy, to super-hiper tajne dane. Mamy potężną, 3-metrowej średnicy antenę satelitarną, która ma stały link, z naszym prywatnym satelitą i nieustannie transmitujemy niesamowicie zaszyfrowane informacje do naszego biura badawczego, a oni tam oceniają i analizują, co właśnie złowiliśmy. Jakiś poważny depozyt słodkiej ropy na rozsądnej głębokości. Na przykład.
 
Tak właśnie naukowo – żeglarsko bawiliśmy się, w moim przypadku dobrych parę lat, na Morzu Północnym i na północnym Atlantyku aż po wybrzeża Kanady. Żyć, nie umierać.
 
A co ważne i warte wspomnienia – fajni ludzie byli ze mną na statku.
Nawet na tak wyrafinowanych jednostkach, jak shuttle tankery, (takie zbiornikowce, które samodzielnie, automatycznie potrafią odbierać ropę naftową, prosto z platfrom na otwartym morzu), gdzie spędziłem ponad 10 lat, zawsze jest tylko załoga. W dzisiejszych czasach, gdy wartość pracy ludzkiej jest doceniana, to zazwyczaj 14 – 17 osób. Dzień w dzień, te same kilkanaście twarzy i charakterów. Jak to dobrzy ludzie, to świetnie. Lecz jak jest choćby jeden drań, nie daj Boże, na stanowisku, to wszyscy mają przerąbane. Toteż ratujemy się ucieczką w prace, nawet niepotrzebne i w samotność.
Tymczasem na statkach badawczych jest zawsze od 50, nawet do 100 ludzi. Załoga jak zawsze niewielka – 15 osób góra. Lecz wszyscy to specjaliści w swoim fachu. Na przykład nawigatorzy, kapitan i oficerowie wachtowi, to operatorzy DP. Chief mechanik i ja to techniczni DP. Wówczas taki pełen certyfikat to około 20 tyś. dolarów.
Efekt taki, że załoga jest zgrana, profesjonalna i bezkonfliktowa.
 
Lecz my to nieduży element. Statek roi się od naukowców, programistów, inżynierów i fachowców od roboty. Oraz oczywiście paru grubych ryb, szefów projektu, dla których wykonujemy zadanie. To, jak powiedziałem, w sumie wraz z załogą może być nawet 100 osób na doprawdy małym terytorium. Fajnie było... A już badania zachodnich wybrzeży Grenlandii, całe 100 dni, to korona moich 40 lat na morzu.
 
Ale było i się zmyło. Kontrakty i projekty w północnej części naszych mórz i oceanów chwilowo wyschły. Pewną nadzieję mieliśmy na badania wschodniej części Morza Śródziemnego, bo tam, między Turcją, poprzez Cypr, aż do Libanu i Izraela są wiarygodnie udokumentowane złoża. Więc trzeba je zbadać i precyzyjnie określić – gdzie, ile tego jest i do kogo to prawnie należy. Turcy już prawem kaduka roszczą sobie prawa do pewnych obszarów, które zgodnie z prawem morskim są greckie, albo cypryjskie. Nie tak, jak na Bałtyku polskie złoże eksploatowane przez Petrobaltic, choć Duńczycy chętnie by się tym zaopiekowali z powodu bliskości Bornholmu.
Nic z tych marzeń o Śródziemnym nie wyszło, bo akurat tamtejsi nie chcieli sie dzielić z tymi, co na prawdę mają grubą forsę - goście z Teksasu i Kanady, a sami nie mają tyle, by przeprowadzić solidny rekonesans.
 
No i nadeszła wreszcie, dla mnie paskudna, wiadomość – będziemy orać Atlantyk u wybrzeży Angoli. Złoża tam rzeczywiście potężne, a biedniutka Angola pewnie zawarła diabelski pakt, albo z Chinami, albo z USA. Innej możliwości nie ma.
 
Całe życie unikałem Afryki Zachodniej. To niedobre miejsce. Tak bogate, że faktycznie rządzą tam złoczyńcy z całego świata. Bałagan, korupcja i ludowa bieda. Stąd desperacja, piractwo, porywanie ludzi i całych statków. Oraz mnóstwo nieprzyjemnych chorób tropikalnych.
 
Nie, nie, nie – mówiłem sobie, lecz jednak poleciałem do Las Palmas, by na Kanarach dołączyć do mojej łajby, która właśnie majestatycznie pokonywała Biskaje. Gdybym wiedział, jaką głupotę robię, sprzeciwiając się instynktom, które mnie raczej nigdy nie zdradziły, to bym nawet nie rozpakował walizek, tylko natychmiast powrócił do Europy.
 
Ledwo rzuciliśmy kotwicę daleko na redzie Pointe-Noire, niesłychanie geopolitycznie pokręconym miejscu.
Więc tak – Pointe-Noire to port na niewielkim skrawku wybrzeża, należącym do Konga Brazzaville. Bardzo pokręcony kraj. Niedawno nawet był komunistyczny, stojąc twardo u boku Rosji i Chin.
Spoglądając na południe, mamy niedużą enklawę należącą do Angoli, słynną Kabindę, która jednak nie chce do tej Angoli należeć. A dalej znowu skromny kawałek wybrzeża, tym razem należący do tej dużej Demokratycznej Republiki Konga, ze stolicą Kinszasa. Wreszcie po tych skrawkach dostępu do Atlantyku jest wreszcie Angola, mająca dobre 1300 kilometrów brzegu, co powoduje, że morska strefa ekonomiczna, łącznie z tym, co jest pod dnem oceanu, jest na prawdę bogata.
 
No i tak, czekając na pozwolenia, biurokrację i tego typu duperele, do końca mego kontraktu przestaliśmy na kotwicy. Paskudne miejsce... powietrze jest żółte i zamglone, przez co słońce jest pomarańczowe. Gorąco i wilgotno. Codziennie lekarstwo na malarię, które, jak jest napisane w ulotce, po dwóch tygodniach zaczyna niszczyć wątrobę. Dosłownie prawdziwe Kongo.
 
Nie takie parszywe warunki znosiłem, więc pewnie bym się przyzwyczaił, gdyby nie dzień wymustrowania i podróż do domu.
Zdezolowana motorówka zabrała nas na ląd. Tam rutynowa odprawa po biurach – straż graniczna, celnicy, agent i wreszcie lotnisko. Wybitnie powiatowe, tylko, że kręciło się tam z tysiąc ludzi.
A przy odprawie, gdy pozostali koledzy, głównie Amerykanie już się odprawili, okazało się, że mój bilet do Gdańska jest tylko częściowo dobry, ale pierwszy lot – Pointe-Noire do Brazzaville, muszę niestety sam sobie wykupić. I to szybko. Bilet kosztował 100 dolarów, w kieszeni miałem 50, a na lotnisku nie ma bankomatów. Telefon też nie łączy z Norwegią, z biurem. Nieważne... po dwóch godzinach, spocony jak w saunie, płacąc bakszysze taksówkarzom i cwaniakowi – przewodnikowi, wróciłem na lotnisko na czas i poleciałem do domu.
 
Wtedy właśnie powiedziałem sobie: - Mam tego dosyć. Koniec. Jestem marynarzem, ale tułaczem już nie chcę być dalej. Bo podobne nieprzyjemne przygody spotykały mnie już wcześniej – w Bombaju-Mumbaju w Indiach, w Santosie w Brazylii, w Kuwejcie, na lotnisku Narita w Tokio. Tylko dlatego, że jakaś biurwa, albo pinda w biurze się pomyliła, nie sprawdziła, albo po prostu się nie chciało.
 
 
Przejście w tym zawodzie na emeryturę, to spora trauma. Klasyczny PTSD; trwa typowo, dwa, trzy lata. W Orłowie, gdzie się urodziłem i wychowałem, mieszkało dużo marynarskich rodzin. Mój tata opiekował się ich zdrowiem i z wieloma się przyjaźnił. Zaobserwował, że kapitanowie i starsi mechanicy, najstarsi rangą, a w rzeczywistości niekwestionowani władcy statku, średnio na emeryturze przeżywali 3 – 4 lata. Zerwanie z morzem wywoływało u nich potężny szok. Na statku rządzili niepodzielnie, mieli władzę (mogli nawet udzielać śluby), a do tego pełną obsługę. Decydowali nawet, co będzie na obiad. Powrót na stałe do domu wszystko drastycznie odmienił. - Wynieś śmieci! Idź do sklepu! A tata to mi głupoty opowiada!
Samemu trzeba umyć samochód – nie ma już stewarda. Coś też trzeba samemu w domu naprawić, bo ani mechanika, majstra, czy elektryka nie ma pod ręką i za darmo. I najgorsze – brakuje tej aury szacunku, władzy i nieomylności.
Stąd depresje, nerwice, zawały, czy wylewy.
Bo spoglądając wstecz – dwudziestoparolatek zostawia młodziutką żonę, może też zostawia dziecko... albo tyko rodziców; wyjeżdża i tuła się po świecie przez czterdzieści lat. Raz do roku, zagląda na krótko do domu. Dawniej rejsy trwały nawet 8 miesięcy, albo rok. Mój najdłuższy pobyt na statku bez powrotu do domu to 17 miesięcy. Teraz jest nieco lepiej, bo skrócono angaże do 4 – 6 miesięcy.
Na morzu ma się inne przyzwyczajenia, inne rutyny i inne problemy. A z tyłu mózgu jest stała tęsknota i liczenie, ile jeszcze dni zostało do powrotu.
 
No dobrze... jesteś w końcu emerytem. I... czujesz się dziwnie.
Co ciekawe, to, że nie musisz już wyjeżdżać, rozmyślać tydzień o wyjeździe i się przygotowywać, a czego nienawidziłeś z całego serca, nie spowodowało jakiejś niesłychanej radości i poczucia ulgi. Wprost przeciwnie, jesteś długo niespokojny. Budzisz się rano, zrywasz się z łóżka i panikujesz: - Rany! Zaspałem. Siadasz o uświęconej na statku godzinie 10:00, by odbyć rytuał porannej przerwy na kawę i słyszysz: - Może byś wyszedł z psami?
Jak tu teraz żyć? Gdzie jest statkowy patriarchat i niemalże wojskowa hierarchia? Będąc w domu, na emeryturze, spada się z piedestału. Już nie jest się WAŻNYM OJCEM RODZINY. Karmicielem, łowcą i wojownikiem.
Nie przynosi się jak kiedyś ustrzelonej zwierzyny na plecach, czego ekwiwalentem dzisiaj jest wypchany portfel w kieszeni. Już się nie zarabia... A emeryturka? Przestańmy żartować. Już ZUS zadba, by była jak najmniejsza.
 
Z takich powodów, jak i wielu innych, po przejściu na emeryturę, większość "seniorów" wpada w depresję. Nie w taką kliniczną, że tylko sobie strzelić w łeb, o czym marzą miłośnicy eutanazji, tylko taką, że nigdy już nie można być beztroskim. Jak w dzieciństwie, lub w młodości. Tak na moje oko, traci się to około czterdziestki.
Zdecydowana większość starych ludzi ma depresję. Tylko o tym zazwyczaj nie wiedzą. A ci co nie mają tego, to albo wariaci, zazwyczaj zafiksowani na czymś, czyli obsesyjni paranoicy, albo po prostu alkoholicy.
Jest, jest dobre i błogosławione lekarstwo na depresję. K*****a (antagonista receptorów NDMA), kiedyś pospolity anestetyk. Ale ze względu na najważniejszy warunek czegokolwiek na świecie, czyli kasę, jakoś te lekarstwo nie może się przebić przez barierę Biznesu. Nie sprawdzałem ile ten przereklamowany, lecz bądź, co bądź, tłusty miliarder, Pfizer Inc. zarobił na Prozacu (fluoksetyna). Lecz zapewniam – wiele miliardów dolarów, choć dzisiaj już dobrze wiemy, że działa tylko na 40% pacjentów.
 
Emeryci nie zdają sobie sprawy z depresji, która odbiera im całą radość życia, bo myślą, że na starość już tak musi być.
Budzą się smutni i zaniepokojeni. Stracili radość i przyjemność z porannej kawy i śniadania. Brak energii i generalnie chęci do czegoś, tłumaczą starczym osłabieniem i wypaleniem. Po prostu tłumaczą to... starością.
A wcale nie musi tak być. Nie zostali skazani i tylko czekają na egzekucję.
No właśnie – wielu, przejście na emeryturę może sobie wyobrazić, jako wejście do poczekalni gabinetu dentystycznego. Gdzie samo oczekiwanie może być gorsze od prostego zabiegu, założenia plomby, czy wyrwania starego próchna z ust. Chyba każdy zna te uczucia z wizyty u stomatologa.
 
Jak już wspomniałem, dla ludzi morza, przejście na emeryturę często wywołuje post traumatyczny stres. Jest tak wielka zmiana stylu i warunków życia, przyzwyczajeń, obowiązków codziennych, poczucia własnej godności i własnej śmiertelności, że automatycznie stają się kandydatami do poważnych przypadków depresji.
A na dodatek pogłębia to przerażenie, bo czuje się podstępnie i powoli pogłębiającą się demencję. Bez przerwy czegoś się szuka. Kluczy... , okularów... , telefonu. Z koncentracją i refleksem też już nie jest tak dobrze. Starsi ludzie z tych tylko powodów, powodują sporo wypadków drogowych.
Istnieje wprawdzie dział medycyny – geriatria – zajmujący się schorzeniami osób starszych. Lecz wywodzi się ona z interny, więc koncentruje się głównie na typowych przewlekłych chorobach, typu miażdżyca, cukrzyca, niewydolność sercowa, czy oddechowa.
A jest to poważny błąd – zajmuje się geriatria typowymi chorobami, a nie seniorami w całości. Choćby taka cukrzyca typu drugiego może być tylko wymuszona depresją, bo stary człowiek objada się słodyczami, które dają chwilową przyjemność, a na dodatek niewiele się porusza. A gros lekarzy, bez większego namysłu zapisuje metforminę i tylko bąknie, by przestrzegać diety i więcej się ruszać. A niestety nie poradzi, bo tego nie uczą na studiach, a potem sie nie chciało, jak seniorowi zbudować motywację do tych przecież słusznych zaleceń.
 
Więcej niż trzy lata potrzebowałem, by osiągnąć jako taką normalność. Zejść z morza na ziemię. Z łap Neptuna, pod ochronę, tego, który jest twórcą wszystkich rzeczy, w tym ziemi. A rzymski Neptun, bardziej popularny niż grecki Posejdon, władający morzami, w kwestii lądu stałego ma odpowiednika płci żeńskiej, Gaję i tak się składa, że starożytni Grecy ją właśnie uważali za matkę wszystkiego. Tak, jak nasz Bóg Ojciec.
 
Pandemia spowodowała, że już na wiosnę, gdy tylko ruszyła ponownie służba zdrowia, kompletnie się przebadałem. Ile się dało, choć bez przesady. Same markery na różne postacie raka to około 2 tysiące zł. Dalej gastroskopia, kolonoskopia, prześwietlenie i jeszcze parę testów, z dmuchaniem w rurkę włącznie.
Usłyszałem: - Nieźle, jak na pański wiek.
Zacząłem studiować całe dostępne naukowe doniesienia w temacie COVID19. Co za bałagan. A i tak tutaj też okazało się, że tak po cichu, to pieprzyć chorych i umierających – kasa jest najważniejsza. Moja medyczna rodzina już zakończyła podwójne szczepienie. Ale ja, uparty osioł, tylko by nie znaleźć się w towarzystwie aktorki Jandy i speca od loda, potulnie zarejestrowałem się jak trzeba, a parę dni temu, moja przemiła i mądra pani doktor powiedziała, że są przygotowani w swoim małym osrodku na 150 szczepień tygodniowo, potem obiecano im 60 szczepionek, co wystarczało na dwa dni w tygodniu, a w rezultacie teraz dostają 30 porcji. A na dodatek, gdy ja, wieloletni pacjent przychodni grzecznie zarejestrowałem się, jak szybko się dało, telefonicznie o 8 rano, to już przede mną zarejestrowało się kilkaset osób z całego Trójmiasta, bo mieli tajemną wiedzę, że idioci, albo kombinatorzy z Ministerstwa Zdrowia uruchomią rejestrację dla seniorów już o północy i każdy może sobie dowolnie wybrać, gdzie chce się zaszczepić Typowe polskie układy i cwaniactwo. Jak za komuny kolejka do mięsnego, lecz także drzwi przez podwórko dla swoich.
 
Czy tęsknię za morzem? Jasne!
Gdy ponad 10 lat pracowałem na norweskich shuttle-tankerach, wspominam z przyjemnością, jak zaprzyjaźniłem się z pełnym moim szacunkiem, a nawet podziwem, ze starszym mechanikiem, który przyjeżdżał na miesięczne zastępstwo, gdy któryś z naszych dwóch starszych mechaników (nas, senior oficerów – kapitanów, starszych mechaników, starszych oficerów, 2-gich mechaników i ETO, było po dwóch na statek – jeden na urlopie w domu, drugi w pracy) brał ekstra urlop. Ten zastępca miał 74 lata. I świetnie sobie przez ten miesiąc radził.
Myślałem sobie, że fajnie by było, gdybym ja też tak się załapał. Niestety, moja norweska agencja HR miała oddział w Gdyni, zatrudniając oczywiście Polaków. A ci, pod koniec mojej długiej współpracy z jednym armatorem zdążyli mnie znienawidzić, bo Norwegia prosiła o Kamińskiego, a nie jakiegokolwiek ETO, powiedzmy, przypadkiem kuzyna męża siostry agenta w biurze. Wszyscy znamy te układy. A agencje, początkowo za komuny tylko Polservice i MAG, które po transformacji sprywatyzowały się i rozdrobniły, zarabiają krocie na handlu marynarzami. Jakże typowa polska tradycja.
Tak więc sobie tylko morze wspominam. A jeżeli chodzi o plusy i minusy takiej decyzji w młodości, to dla mnie jest dokładnie fifty – fifty.
 
Jaka jest najgorsza postawa na emeryturze? Siedzieć i czekać. Niby na nie wiadomo co, a tak na prawdę na koniec.
 
 
.





.


 
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 9379
Pers

Pers

11.02.2021 13:28

Widzę, że Zygmunt przemówił ci w końcu do rozsądku. Takie teksty mogą być, zawsze czegoś można się dowiedzieć.
Tylko nie bierz się za politykę (a zwłaszcza geopolityke) bo zawsze wychodzi ... No wiesz co wychodzi :)
mada

mada

11.02.2021 15:28

Dodane przez Pers w odpowiedzi na Widzę, że Zygmunt przemówił

A komu wolno brać się za politykę?
Domyślny avatar

cyborg59

11.02.2021 20:47

Dodane przez mada w odpowiedzi na A komu wolno brać się za

@ mada
Pamiętam z lat  '80 -tych rozmowę z SB-kiem : pan jesteś techniczny, po co się pan bierzesz za politykę. Za to można iść siedzieć! I PO CO TO PANU?
Wniosek : trzeba mieć pozwolenie. Pozwolenie od tych samych ludzi, którzy po ojcowsku odradzali mi "mieszanie się w sprawy których nie rozumiem".
Imć Waszeć

Imć Waszeć

11.02.2021 23:20

Dodane przez cyborg59 w odpowiedzi na @ mada

Ale oni odradzali z konspektu i sami nie wiedzieli do końca dlaczego i po co. Za to dobrze wiedziały ich kadry i tewulce na uczelniach wyższych.
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 00:24

Dodane przez cyborg59 w odpowiedzi na @ mada

@cyborg59
Cybie - bali się technicznych, bo z zasady mieli wszystko poukładane. Historyk, socjolog, polonista - jak najbardziej może być. Tacy raczej niczego nie zbudują, choć strasznie rwą się do władzy. Choć nawet nie wiedzą, co to są fundamenty, a co słaby punkt. Techniczny u nich pasował ewentualnie do szpiegostwa przemysłowego. Ot co.
Ryszard Surmacz

Ryszard Surmacz

12.02.2021 18:04

Dodane przez jazgdyni w odpowiedzi na @cyborg59

@jazgdyni
TW-wulec nie podlegał jakiejś segregacji: techniczny, humanistyczny. Decydowała zawsze potrzeba. Nikt nie robił badań, aby określić których było więcej. Ale często pozyskiwani byli z przypadku: złapali, darowali i masz służyć, bo jak nie to pierdziel. I tu wszystko zależało od człowieka. Świnia będzie kapował i zarabiał, a nawet szukał kariery, ale chyba większość pływała, starajac się unikać drastycznych sytuacji. Po wojnie było to pokolenie jeszcze przedwojenne. Za Gierka, już się ucywilizowali, kończyli studia i dobrze pisali. Natomiast , gdyby teraz werbowano, byłoby o wiele gorzej - chętnych na pęczki, ale sprawę załatwia biały wywiad. Demoralizacja odbywa się na innych poziomach - tam, gdzie trzeba łapać klientów i jeleni i odwoływać się do kłamstwa i naciagania ludzi, osobnym zagadnienie sa setki kursów specjalistycznych, gdzie uczono krętactwa, sofistyki - potem ich adepci wykorzystywali te umiejętności w domu i rodzinie. Tu młodzież strasznie zdemoralizowana i nikt nad tym nie panował i nadal nie panuje. Wlano nam takie gówno w sam środek. że jeszcze długo będziemy się otrzepywać z niego. I nie daj Boże poważniejszego kryzysu, gdzie to wszystko wypełznie na wierzch.
Z humanistów kaperowano do SB, UOP i ABW. Często z pedagogiki, historii, polonistyki. Z mojego ogladu, inżynierowie nie mieli lepiej "poukładane", ale zajmowali stanowiska techniczne, które ich tak samo obciażaja. SB miała władzę absulutna z zapleczem w Moskwie - i nikogo w Polsce się nie bali. Potem było różnie, ale przyzwyczajenia pozostały. Podkreślam, na końcu zawsze decydowała jakość człowieka. Wśród humanistów też byli różni i nie ma zasady: lepsi - gorsi. Sojusznikiem SB-eków i kolejnych był niski poziom wykszatłcenia, a zatem mniejsze opory i oczywiście możliwość lepszego zarobku. A więc znów człowiek.
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 08:31

Dodane przez Pers w odpowiedzi na Widzę, że Zygmunt przemówił

Zygmunt? Ci? Znajomość z Rychem usprawiedliwia Pańską fraternizację?
Andy51

Andy51

11.02.2021 14:07

Janusz, jesteś "starym marudą".
jazgdyni

jazgdyni

11.02.2021 14:44

Dodane przez Andy51 w odpowiedzi na Janusz, jesteś "starym marudą

No coś ty! Marudztwa nie znoszę.
https://youtu.be/SJUhlRoBL8M
I na emeryturze:
https://youtu.be/eTXiqKGFNso
Imć Waszeć

Imć Waszeć

12.02.2021 19:49

Dodane przez jazgdyni w odpowiedzi na No coś ty! Marudztwa nie

Czasami tak bywa, że jakaś męczydupa popsuje nam humor na fest, doprowadzając niemal do depresji. Ale wtedy trzeba zająć się swoim i zwyczajnie przeczekać. Samo przejdzie - sprawdzone. Jak to w życiu, jeden szuka wiedzy, drugi szuka władzy. Choćby to była fucha dla Władcy Much. A ten kawałek Monty Pythona jest po prostu świetny i nie ma tu żadnego świetokradztwa, bo to jest clou życia... "Some things in life are bad They can really make you mad Other things just make you swear and curse When you're chewing on life's gristle Don't grumble, give a whistle And this'll help things turn out for the best And Always look on the bright side of life Always look on the light side of life If life seems jolly rotten There's something you've forgotten And that's to laugh and smile and dance and sing When you're feeling in the dumps Don't be silly chumps Just purse your lips and whistle, that's the thing And Always look on the bright side of life (Come on) Always look on the right side of life" Inny emeryt: https://www.youtube.com/… I pewien album: https://www.youtube.com/…
Jabe

Jabe

11.02.2021 14:08

Ktoś Panu pieniądze odkładał, powiada Pan, a „oni” je ukradli?
Domyślny avatar

Trotelreiner

11.02.2021 15:10

Bilet z Kongo do Gdańska...A! Mam!
Przychodzi pasażer na dworcu PKS w Poroninie i prosi o bilet do Osaki...
Kasjerka robi kwadratowe oczy i pyta: A kaj to jezd?
-W Japonii---a kaj ta Japonia?
Wicie,jo wam sprzedom bilet do Nowego Targu,a tam pytojcie dalej...
Facet w Nowym Targu...bilet do Osaki...kasjerka to samo...bilet do Krakowa mu sprzedała.
W Krakowie też tragedia....ale mu sprzedali bilet do Warszawy.
W Warszawie tez rozpacz...gdzie jest ta cholerna Osaka???
Kierownik na Okęciu wymyślił: sprzedamy panu bilet do Moskwy...to też na wschodzi,tam pan pytaj dalej.
W Moskwie mu sprzedali do Władywostoku,a z Władywostoku już do Osaki....
Po miesiącu pasażer przychodzi do okienka na lotnisku...i z jadowitym uśmiechem prosi o bilet do Skomielnej...
Kasjerka milutka pyta: Do Skomielnej Białej czy Czarnej?
PS.Narzekasz,że trolle z NB tylko czekają na Twoją notkę....sam sie stajesz upiredliwcem...i trollem....
jazgdyni

jazgdyni

11.02.2021 15:22

Dodane przez Trotelreiner w odpowiedzi na Bilet z Kongo do Gdańska...A!

"....Narzekasz,że trolle z NB tylko czekają na Twoją notkę....sam sie stajesz upiredliwcem...i trollem..."
Może... Ale i tak ciebie nigdy nie dogonię.
Domyślny avatar

cyborg59

11.02.2021 17:07

Dodane przez Trotelreiner w odpowiedzi na Bilet z Kongo do Gdańska...A!

@ Trotelreiner
Dokładnie taką samą przygodę miałem na zdecydowanie mniejszym dystansie, bo Szczecin - Maastricht i z powrotem. (Szczecin Główny, Dąbie czy Niebuszewo ?)
Samą dykteryjkę przeczytałem kiedyś (lata 60-te?) w Młodym Techniku. Wtedy to była pochwała Japonii. W holenderskiej przygodzie było nieco inaczej. Bilet zamawia się w hotelowej recepcji i wsiada na podmiejskim przelotowym peronie. Oczywiście jako Polak poszedłem kupić bilet na dworcu międzynarodowym. Dumny z siebie, po zdanych egzaminach. A na dworcu nawet światło zgaszone! Zamknięty - wakacje. Co kraj to obyczaj.
tricolour

tricolour

11.02.2021 15:17

A co z hobby? Takie słowo nawet nie pada. Inżynier. Co zostawi dzieciom i wnukom? Gdzie inżynierski lab, gromadzący młodzież?
Proste pytanie: jakie masz hobby? Wstajesz i szczęśliwy zacierasz ręce...
???
wielkopolskizdzichu

wielkopolskizdzichu

11.02.2021 16:27

Jak mniemam, za niedługo zmniejszy się słowotok Pana Jazgotazgdyni, nie będzie miał czasu na wodolejstwo. Morawiecki mu kasyno otwara.
Obserwator_3

Obserwator

11.02.2021 17:36

Witaj Janusz.
Niesłusznie komuchom zarzucasz kłamstwo, przecież - jak sam stwierdzasz - mówili że: "...Dzisiaj musimy wytrwale pracować i zaciskać pasa, by nasze dzieci i wnuki żyły dobrze...".
No i było dokładnie tak jak mówili. Musieliśmy ciężko pracować, tak? Tak. A ich dzieci i wnuki żyją dobrze? Tak.
No to o co Ci chodzi, nic nie skłamali...
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 00:42

Dodane przez Obserwator_3 w odpowiedzi na Witaj Janusz.

Cześć Janku.
Masz stuprocentową rację. lecz nie pamiętam, czy oni przypadkiem nie mówili mamiąc masy - wasze dzieci...
Zdrowie, interes OK?
Serdeczności
Obserwator_3

Obserwator

12.02.2021 14:37

Dodane przez jazgdyni w odpowiedzi na Cześć Janku.

Na razie zima i pływania "ni ma", ale najważniejsze że wszyscy u mnie zdrowi, mam nadzieję że u Ciebie też
Pozdrawiam
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 15:48

Dodane przez Obserwator_3 w odpowiedzi na Na razie zima i pływania "ni

Wszystko dobrze Janku.
Będziesz miał sezon tak dobry, jak nigdy. Zobaczysz.
Zdrowia
paparazzi

paparazzi

11.02.2021 20:14

Cześć, ciekawie się czytało bo z perspektywy lądowego tułacza. Wystarczy ze z synem weźmiemy żagiel i wypłyniemy w Atlantyk to już jest inna planeta. Szczególnie jak fale 3, 4- ro metrowe no i ta otchłań oceanu. Ostatnio śledziłem solo do okola świata z Les Sables d'Olonne, https://www.vendeeglobe…
Co za dramatyczny wyścig i doświadczenie. Co do emerytury to uważam im wcześniej tym lepiej. Oczywiście konsekwencje są typu personalnego.Pozdrawiam.
rolnik z mazur

rolnik z mazur Waldek Bargłowski

11.02.2021 21:30

Dodane przez paparazzi w odpowiedzi na Cześć, ciekawie się czytało

@ paparazzi, 
wez sobie żagiel pod pachę i idź sobie żeglować na najbliższej sadzawce. Czy ty wogole kiedyś na optymistce pływało? Vende Globe? To jakby kazali komuś z gokarta przenieść się na Formel 1. To nie żeglarstwo to wyścig wypasionych na maxa bolidów wodnych - w 70 dni wokół wodnego świata. Pzdr
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 00:59

Dodane przez paparazzi w odpowiedzi na Cześć, ciekawie się czytało

Sportowo to ja zaczynałem na 420-tkach. Oczywiście na trapezie. To była frajda jak ze spinakerem weszło się w ślizg. Naturalne, że potem musiałem spróbować na 470-tkach.
Co do oceanicznych smoków... Raz zawitałem na Biskajach, do słynnego z "Trzech muszkieterów" La Rochelle. Jest tam taka średniowieczna twierdza, która otacza nieduży port. Poza wąskim wjazdem, cały zamknięty. Gdy się zbliżałem zaskoczyły mnie jakieś maszty wystające ze środka. W środku twierdzy był ten francuski rekordowy katamaran tego ich najlepszego żeglarza, którego nazwisko akurat zapomniałem. Imponujący. Robił wrażenie. Chyba pierwszy szybszy niż wiatr.
wielkopolskizdzichu

wielkopolskizdzichu

12.02.2021 03:22

Dodane przez jazgdyni w odpowiedzi na Sportowo to ja zaczynałem na

Najlepszym francuskim regatowcem oceanicznym był Eric Tabarly który otworzył erę regatowych oceanicznych wielokadłubowców, jego super konstrukcją był Pen Duck IV, która wypożyczona Colesowi zaginęła wraz z nim na oceanie . Ciekawostka ... w Goteborgu jest facet, który wybudował bliźniaczą  jednostkę  tyle że stalową - oryginał był z aluminium - byłem na tej podróbce. 
Moją najwyższą SOG na ciężkim jachcie na żaglach było 23 w.  na francuskim katamaranie.
Rekordowy w transoceanicznych przelotach to chyba nadal jest Gabart i  jego trimaran https://www.npr.org/sect…
Z ciekawostek, to najszybszą jednostką wodną napędzaną wiatrem jest proa, na którym na Wybrzeżu Szkieletowym osiągnięto prędkość powyżej 100 km/h. Bojery szybsze są, niektóre podchodzą pod 280 km/h. Ja ledwo się zbliżyłem do 70 km/h. Nawet porady Pana Kramera nic mi nie pomogły.
jazgdyni

jazgdyni

12.02.2021 07:13

Dodane przez wielkopolskizdzichu w odpowiedzi na Najlepszym francuskim

@wZdzichu
O! O! O!
Tak jest to Erica Taberly'aja miałem na myśli. Wtedy właśnie te katamarany mnie zafascynowały. Aż przyszły czasy, gdy w takich regatach szyper z załogą już nie byli najważniejsi, tylko gościu z komputerem. On i supertechnologie to koniec poczciwego regatowania.  Zresztą klasyczni jachtsmeni odwracają się do przeszłości. Mój dobry fiński kolega Jukka, niedawno odbudował całą kultową żaglówkę, kupiwszy za grosze spróchniały kadłub Dragona Johana Ankera z lat 30-tych. Potwierdzam - to przepiękna łódka. I pamiętam, jak przez mgłę z dzieciństwa, że w basenie jachtowym stało parę tych przepięknych, smukłych kilówek.
Ps. Taaa... bojery.

Stronicowanie

  • Wszyscy 1
  • Wszyscy 2
  • Następna strona
  • Ostatnia strona
jazgdyni
Nazwa bloga:
Żadnej bieżączki i propagandy
Zawód:
inżynier elektronik, oficer ETO (statki offshore), obecnie zasłużenie odpoczywa
Miasto:
Gdynia

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 1, 130
Liczba wyświetleń: 8,832,814
Liczba komentarzy: 31,995

Ostatnie wpisy blogera

  • PO/KO do góry a PiS dołuje. Dlaczego?
  • Spanikowany Bilderberg wściekle atakuje
  • PAŃSTWO NALEŻY DO NAS

Moje ostatnie komentarze

  • @@@Koncentrując się na antypolskich działaniach tych międzynarodowych cwaniaków z realizacją przez część władzy kraju można sobie wyobrazić w zakresie teorii spiskowych inny, bardzo prawdopodobny…
  • @@@Wyjątek: - cwaniacy z Berlina i opanowanej przez nich Brukseli, to dzisiaj wyjątkowi durnie.Wystarczy sobie przypomnieć zaproszenie emigrantów do siebie, bo tak socjalem rozleniwili swoich Niemców…
  • @Imć WaszećMam glupie pytanie, do dzisiaj zafascynowany linijkami zer i jedynek w chaoyucznej kolejności. Tak więć: - czy wy, matematyce, pracujecie głównie w systemie binarnym, czy również w…

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • PROWOKATOR
  • Czego my nie wiemy, choć powinniśmy wiedzieć.
  • Mafia powstała w Trójmieście. Tak, jak obecny rząd.

Ostatnio komentowane

  • spike, Jeżeli dobrze pamiętam, chodziło o Sumerów, odkryto że posługiwali się systemem liczenia trzydziestodwójkowym (32), co było zaskoczeniem.
  • Lech Makowiecki, [email protected] właśnie miało być. Dziękuję, już poprawiłem...Ostatni nabój (raper Basti & Lech Makowiecki)https://www.youtube.com/watch?v=qBI0g5ZR1uc
  • Zofia, Nastał już czas wskrzesić zapomnianą organizację późnych lat siedemdziesiątych XX wieku o nazwie TOTO. Kto walczył z komuną ten ten skrót rozszyfruje. Oni znowu łby podnoszą i protestują.

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności