Odrywając się od śmietniska, czyli od dominującego tam brudu, bo wiadomo, że cała polityka jest bardzo brudna, proponuję dwie trywialne, lecz zwykłe, życiowe, codzienne
sprawy.
Takie tam duperele, które jednakże, albo potrafią nam dużo krwi napsuć, lub wprost przeciwnie, dają nam poczucie komfortu i jakże pożądaną przyjemność.
AUTO
Auto, lub po polsku – samochód, co mi się nie podoba, bo też nie jest precyzyjnym określeniem, a na dodatek pachnie mi germanizmem, bo Niemcy kochają takie wieloskładnikowe zbitki słowne, zamiast coś nazwać prosto i ładnie, najwyżej jedna, dwie sylaby. Na przykład (tu sobie wymyślam), Niemiec, zamiast po naszemu coś nazwać <<korba>>, stworzy dziwoląg typu <<wihajsterkręcącystarteremzapalającymsilnik>>. Nie będę okrutny i nie dodam, że <<silnik>> też może nazwać <<maszynaspalaniawewnętrznego>>
Tak więc jechałem sobie moim fantastycznym, już nie młodym autkiem miejskim (3 cylindry i turbo, ale 100KM z litra) praktycznie na oparach benzyny. A w pobliżu była tylko stacja benzynowa wielkiej zachodniej, międzynarodowej firmy, z której zazwyczaj nie korzystam, bo zawsze litr paliwa mają o 50 groszy droższy, niż moja ukryta, więc poza intensywnym ruchem drogowym, solidna ruska stacja, pod przykrywką amerykańskiej firmy.
No więc musiałem u tych krwiopijców zatankować. Niewiele, tak na 200 kilometrów. Zapłaciłem, wracam, odpalam, a tu... niedobrze. Zarówno klasyczna wskazówka, jak i wskaźnik komputera demonstruje mi, że w zbiorniku mam paliwa akurat zero. Pod autem kałuży nie ma; czułem, że paliwo się leje, więc niedobrze – padł wskaźnik poziomu paliwa.
Jadę. Pierwszy warsztat, duża sieciówka. Garstka gostków z grupy "biurokraci-cwaniacy", siedzą przy komputerach i zajmują się osobistą rozrywką. Tak mniemam, bo ekranów nie widzę. Wykładam mój problem. W odpowiedzi zwyczajowe drapanie się po głowie i przewracanie oczami, czyli znamiona wytężonego myślenia, a po chwili radosna akceptacja; zrobią w piątek, jak auto dostarczę przed drugą, a będę mógł odebrać w sobotę po dwunastej? Co jest?! Dajcie mi kanał, albo podnośnik i chociaż fachowcem nie jestem, zrobię to w dwie godziny. No dobra... Na koniec pytam się jeszcze ile to może kosztować. Ten najważniejszy sięga do katalogu i informuje mnie, że samo wymontowanie zbiornika, to 300 zł. W głowie kalkulacja: + robocizna, + pewnie jeszcze jakieś części, + coś jeszcze wymyślą – w sumie 500 – 600 zł.
W domu sprawdzam w sieci. Po pierwsze – zbiornika w ogóle nie trzeba demontować. Można się dostać do pływaka i kabli bez demolki. Po drugie, to zazwyczaj problem kabli i kostek połączeniowych, czyli żadne części zamienne. I tyle... Lecz i tak, nie mam gdzie tego zrobić, a ponadto, nie chce mi się.
Dobrze. Pieprzyć sieciówki i naciągaczy. Ale gdyby to żona tam pojechała, to zapłaciłaby z sześć stów za friko.
Poszukałem w guglach jakiegoś tradycyjnego warsztatu blisko mojego domu. Pojechałem do jednego takiego, zarekomendowanego przez mechanika, który od lat zmienia mi koła letnie na zimowe. I odwrotnie. Warsztat jak za komuny, spory garaż, trzy auta u góry na podnośnikach. Właściciel nie tylko fachowy, ale również miły. Zna się na rzeczy. Powiedział, że zbiornik paliwa mam plastikowy i że nie trzeba go wyciągać. W poniedziałek zdiagnozuje co jest, sprawdzi kable i połączenia i może trzeba będzie wymienić pływak, choć to mało prawdopodobne. W porządku, pasuje mi.
Paliwo już mi się kończyło, sądząc tylko po tym, że zbliżałem się do 200 przejechanych kilometrów, a właśnie na tyle zatankowałem. Więc jadę na moją tradycyjną stację. I wtedy olśnienie – dokładnie jak w tej fajnej kreskówce, gdy nagle w głowie zapala się żarówa.
Przecież ja, w mojej pracy na statkach nieustannie zajmowałem się zbiornikami i urządzeniami mierzącymi i poziom i ilość cieczy w zbiorniku i niemalże wszystkie miały czujniki z ruchomym pływakiem i magnetycznym słiczem. Na całym świecie nazywa się je mobrejami, od firmy Mobrey, która od lat jest prawie monopolistą takich czujników. I i od czasu do czasu zbiorniki musieliśmy czyścić, bo jak w zbiorniku nie była czysta woda, tylko różne paliwa, czy nie daj Boże fekalia, to pływak czujnika miał tendencję do przylepiania się do gromadzącego się na dnie mazutu, czy innej galarety. Może w moim aucie też pływak przyssało do dna?
No to zobaczymy...
Tankowałem tak, przerywając co chwila, żeby wzburzyć benzynę w zbiorniku, jakbym go przepłukiwał. W kasie zapłaciłem, wróciłem do auta i zapaliłem motor.
Pełna radość i nieco skomplikowane osobiste klepanie się po swoich plecach. Wskazówka poziomu paliwa poszła do góry, a komputer pokazał, że do następnego tankowania mogę przejechać 315 kilometrów. Czyli zero wydatków na naprawę defektu.
Pomyśleć, ile niepotrzebnej forsy wydają obywatele, którzy co rusz mają jakieś popsute urządzenia, czy to lodówka, zmywarka do naczyń, auto, elektryczna brama i wiele innych rzeczy, a serwis do naprawy jest nieuczciwy i prostą wymianę bezpiecznika, rozpisze jako poważną naprawę z wyminą modułu, który przypadkiem miał w torbie i to nawet w oryginalnym opakowaniu.
Grube miliony w taki sposób rokrocznie znikają z portfeli obywateli i zasilają serwisowych cwaniaków. Taki już nasz podły los.
TELEWIZOR
AUTO, poprzez moje gadulstwo, zrobiło się tak długie, że o roli dobrego, nowoczesnego telewizora opowiem innym razem.
Chodzi o to, że przestaniemy chodzić do kina i może też na koncerty, a wykonawcy i producenci, coraz bardziej zaczną tworzyć dla widza, rozpartego na kanapie, z ulubionym w danej chwili napojem pod ręką, który zawsze może zrobić pauzę i pójść siku, albo zrobić kanapkę. Lub też sobie program nagra i obejrzy go sobie później.
Takie to kowidowe mądrości.
.
Oczywiście, najpierw polimeryzujemy ciecz, a potem spieniamy polistyren.
Duże firemki też robią głupstwa. Dodatki do przwodów hydraulicznych i izolacji elektrycznych czyni je jadalnymi dla gryzoni.
Skoro taki mamy już formalizm, to z faktu, że gumy do żucia strawić się nie da, nie wynika, że nie można jej zjeść. Można.
Dlatego poprawne jest moje zdanie o jadalnych - choć niestrawialnych - przewodach.
Zeby tylko przewodach . Popatrz na półki w Biedrze Lidlu czy Oszołomie . Normalnie orgia nieprzewodów niestrawnych jadalnych . A w "restauraaacji " Mc byłeś ? Smacznego .
P.S.
Zdrówka życzę
Przyda się po uczcie jak cholera .
Ty mi kurcze nie odbieraj ulubionej rozrywki! Przez te 40 lat na morzu straciłem setki dobrych seriali. I nareszcie mogłem sobie spokojnie obejrzeć cały Twin Peaks i Rodzinę Soprano.
Książki też czytam - nie martw się. (I w ogródku pracuję - dzisiaj z liści i gałązek, plus opadłe jabłka, zrobiłem zimowe legowisko dla jeży)
Ciao
Regularnie korzystam z porad w sieci, często na You Tubie. Ale czasami się zawodzę i tracę forsę. Mam niemłody kombajn HP - drukarka, kopiarka, skaner. Niestety atramentówka. Głowice paskudnie drogie, a jak taką drukarkę zostawisz na miesiąc, to głowice zasychają na sztywno. Wiec kupiłem całe te płyny i zgodnie z ich instrukcjami moczyłem i przemywałem, dodawałem oczywiście nieoryginalne tusze - i lipa. Nie do końca dobrze drukuje. Ale będę dalej próbował.
A z resetami, kodami itp. , to mam niezłą zabawę z kablówką. Potężny koncern, lecz do roboty zatrudniają podwykonawców. Czasami niezłe misie. Raz nawet przyszedł jeden z kitką kompletnie ujarany. Mam tego sprzętu dużo, bo i dom duży i każdy chce mieć swoje okno na świat. Więc też często muszę bawić się z tymi ustawieniami. A te makabryczne kody, także S/N,mam wypisane na kartce powieszonej przy biurku
Do miłego
Pozwolę sobie podpowiedzieć w sprawie drukarki z "paskudnie drogimi głowicami", aby spróbował Pan zaopatrzyć się np.. w drukarkę EPSON EcoTank L3150. Mam trzy drukarki tej marki i zwłaszcza dzięki ostatniej XP-900, o maksymalnym formacie druku A3 mogłem nawet powystawiać moje pół-amatorskie fotogramy. Oryginalne tusze EPSON konfekcjonowane w butelkach o pojemności aż 65 ml (a 40 zł każda!) wystarczają na bardzo długo. Znakomita rozdzielczość i doskonale oddawane kolory.
Pozdrawiam
AS
Witam
Świetna wiadomość. Dziękuję. Tylko jedno, niezbędne pytanie - czy głowice nie pracujące, powiedzmy przez miesiąc nie zasychają? Kiedyś drukowałem dużo zdjęć, choć dobry papier też kosztuje. Wtedy miałem dużego, profesjonalnego HP, z zapasem tuszów na parę lat. Ale maszyna była duża i nie chciało mi się tego pakować i wlec samolotem do domu.
Teraz mam już niemłodego HP i podarowanego Canona Pixmę, który widocznie został ze starych magazynów wyciągnięty i od początku nie drukuje. Ale się jeszcze z nią pobawię.
Pozwolę się jeszcze zapytać - kolory trzymają się dobrze przez lata i czy próbował pan utrwalacza?
Pozdrawiam serdecznie
1) Kolory są zdumiewająco trwałe (zarówno na papierze fotograficznym błyszczącym jak i na matowym). 2) Nigdy (czyli od ~3 lat) nie używałem żadnego utrwalacza. 3) Z wysychaniem też nie ma żadnych problemów, przy czym mniejsze drukarki (format A4) wyłączają się samoczynnie, a większej (A3) nie wyłączam, bo praktycznie drukuję codziennie dosyć odpowiedzialne fotki.
Dodam jeszcze, że ustawienia każdej z moich drukarek EPSON ( o ile jest wymagane, np. po wymianie głowicy) jest bardzo proste, bardzo skuteczne i co ważne, zużywa sie przy tym bardzo niewiele tuszu (moją pierwszą drukarką była właśnie HP z jej niestety koszmarnymi problemami z ustawieniem jako takich kolorów).
Serdeczności
Andrzej