To nie moje słowa. Powiedział to profesor Gut, światowej sławy wirusolog, najbardziej rozsądny ekspert doradzający rządowi, nagle gwiazda telewizyjnych, eksperckich dyskusji.
Lecz tymi słowami potwierdził to co napisałem już pod koniec stycznia, obawiając się właśnie paniki. W głównych pryncypiach zarządzania kryzysowego, a takie międzynarodowe szkolenie odbyłem, najważniejsze jest niedopuszczenie do utraty kontroli.
Bo gdy już się straci panowanie nad sytuacją, to mamy właśnie najgorsze co może być – panikę.
W panice wszyscy zachowują się irracjonalnie, a w grupie tworzy się instynkt stadny. Wtedy odzyskanie kontroli jest jak gaszenie kocem rozlanej benzyny. Czasami próżny wysiłek.
Chciałbym ponownie przytoczyć obszerne fragmenty tego mojego styczniowego tekstu, gdy sytuacja była w stadium kiełkowania. Po sześciu tygodniach już jesteśmy w odmiennej sytuacji i wcale nie w jakiejś ustabilizowanej. Wprost przeciwnie. Jesteśmy na śliskim zboczu i nie mamy pojęcia, gdzie możemy się stoczyć.
Zsuwanie się paniką w otchłań ślepej histerii, a nawet czasami zabójczego amoku, mogą zahamować dwa dobre buty: jeden to zdrowy rozsądek; z tym w narodzie nie ma problemu, historia nas tak przetrzepała, że nauczyliśmy się szukać optymalnych rozwiązań. Drugim butem jest dyscyplina. A tu w Polsce czasami jest duży problem.
Zagraża nam również nasza naiwność. Media są pełne nawiedzonych mesjaszy, opętanych kretyńskimi ideami, cudotwórstwem i spiskowymi teoriami. Państwo ukrywa chorych, pewnie gdzieś w sztolniach obok złotego pociągu. Sama kandydat na prezydenta tak mówi. Inny społeczny doradca zaleca – pijcie wodę o temperaturze 25 stopni. A niby dlaczego to ma pomagać, gdy już po chwili ma ona w naszym wnętrzu 36,6 stopni – temperaturę naszego zdrowego organizmu.
Jak jesteśmy naiwni, to przyswajamy tyle bzdur dziennie, aż w końcu jesteśmy w tym wszystkim zagubieni.
Gdy szukamy prawdy i dobrej rady słuchajmy ekspertów, a nie pani Goździkowej. Nie ufamy ekspertom, bo to pisiory? Cóż... Nawet Budka i Kierwiński zgodzili się z ludźmi Dudy i Morawieckiego. Bo aż tacy naiwni nie są. Dobrze wiedzą – jak trwoga to do Boga...
Oczywiście owczego pędu nie jesteśmy w stanie pokonać. Będziemy szaleć w poszukiwaniu maseczek na twarz, które są nam tak potrzebne, jak umarłemu kadzidło. Będziemy się opychać witaminą C, aż dostaniemy kamicy nerkowej, albo kolosalnymi dawkami ostatniego cudu farmacji, witaminą D3, co nas doprowadzi do utraty apetytu, biegunki i wymiotów.
Pamiętajmy, symbol owczego pędu – lemingi – żyją krócej.
Ponad 60% społeczeństwa popiera działania władz wobec rozwijającej się epidemii. Instynktownie wyczuwamy, że to słuszna postawa, bo wszystkie zabiegi w walce z wirusem mają silne fundamenty wiedzy eksperckiej. Widzimy też, że jest to akcja skoordynowana, a nie miotanie się od ściany do ściany, co dzieje się nawet w, do tej pory będących wzorem dla wielu, państwach europejskich. Nawet można powiedzieć, że sytuacja rozwija się "planowo". I na to odpowiednio reagujemy.
Ostatnim zaskoczeniem było złamanie pierwotnej doktryny, że wirus nie atakuje dzieci poniżej 9 roku życia. Tak nie jest. Rzeczywiście nie atakuje w tym sensie, że wywołuje chorobę COVID-19, ale wirus w dziecięcym organizmie może przetrwać i się replikować bezobjawowo, powodując w ten sposób podstępną propagację i rozprzestrzenianie się choroby.
Po poznaniu tego faktu, władze natychmiast na dwa tygodnie zamknęły szkoły, przedszkola i żłobki.
Pozostała część społeczeństwa to 30% tradycyjnego, narodowego tumiwisizmu i "co mnie to obchodzi". Reszta – 10% to zatruty koktajl zwierzęcego, fanatycznego antypisu i zawodowo szkodzącej Polsce agentury.
Miejmy świadomość, że w sytuacji kryzysowej, szczególnie takiej najgorszej, gdzie nie wiadomo co jeszcze może się stać i nie ma wypracowanych procedur, większość działania to nieustanna improwizacja, uczenie się na błędach innych państw, maksymalna kontrola obszaru kraju i blokowanie wszelkich możliwych ścieżek rozwoju epidemii.
I choć może to się wydawać cyniczne, to z punktu widzenia epidemiologii nie jest w Polsce wcale źle. Mamy izolowane, będące pod kontrolą ogniska choroby. Nie potworzyły się na szczęście rozległe łańcuchy zakażeń. Nawet tak zwany pacjent ZERO, w autobusie, którym przyjechał zaraził tylko dwie osoby – jedną za sobą i jedną z przodu. Mam nadzieję, że teraz granice mamy na tyle szczelne, że z zewnątrz niepostrzeżenie nie może zarażony człowiek, nawet bez objawów, wniknąć na nasze terytorium.
Gdyby to było w stu procentach skuteczne, to pozostało by nam tylko uporanie się z tym, co już mamy w kraju; ścisłe przestrzeganie procedur izolacji i kwarantanny; zachowanie narodowej dyscypliny i jednak nie poddawanie się panice, a w powiedzmy w miesięcznym okresie epidemię na terenie Polski możemy zdławić.
Niestety, nauczyliśmy się, że jeżeli coś może pójść źle, to pójdzie (whatever can go wrong, will go wrong. - Murphy Law).
Po prostu nie wiemy na pewno, a możemy się spodziewać, że jeszcze jakieś niespodzianki mogą nas zaskoczyć.
Więc zapraszam, by raz jeszcze przeczytać fragmenty tego, co napisałem po styczniowym wybuchu epidemii w Wuhan, w odległych Chinach.
Wirus....... To coś....... Nazywam to "coś" bo do tej chwili nie ma wspólnej, naukowej wiedzy, co to jest.
W laboratoriach widać, że mamy do czynienia z białkiem plus informacja, typowo w przyrodzie zakodowana w formie DNA i RNA. Lecz czy jest to żywe, czy martwe, nie wiemy.
Jedne tęgie głowy, ludzie nauki, grupa, która patrzy na to, jak to się określa – funkcjonalnie, stwierdzają, że oczywiście wirus jest żywy, bo posiada zdolność do powielania się, a poprzez zdolność do ewolucji może się namnażać. Ciekawa definicja... Tylko jak coś żywego, świadomie nie piszę organizm, bo mam na myśli coś najprostszego, można skrystalizować?
Naukowi oponenci z cała stanowczością twierdzą, że niewątpliwie mamy do czynienia z czymś martwym. Bo nie spełnia choćby jednego z poniższych kryteriów:
- namnażanie
- wzrost
- metabolizm
- budowa komórkowa, z rybosomami i innymi organellami
- materiał genetyczny przechowywany w postaci kwasów nukleinowych
- występowanie białek i kwasów nukleinowych.
Jako katolik, na dodatek podchodzący do dzieła Stwórcy naukowo (przynajmniej się staram), muszę uważać to coś, za twór. Tylko po co Bóg to stworzył, a nam dał poważną zagadkę?
Czy należy się doszukiwać odpowiedzi w fakcie, że ten mikroskopijny twór, zazwyczaj ułamek mikrometra i jak to mówią, rozmiarów nano, więc przenikający przez wszystkie sita, czy maski wyłapujące bakterie, może przetrwać w kosmosie? Czyżby to był element, a może nawet posłaniec istotny do teorii panspermii, wg. której, wszelkie życie pochodzi z wielkiej pustki kosmosu?
Tak, czy inaczej, niezależnie jak byśmy wirusy badali i analizowali, a nawet – o zgrozo! - bo już nieoficjalnie zaczęliśmy, wirusy tworzyli, albo budowali, jedno jest niepodważalnie pewne – to jest cholerne paskudztwo – potrafi być potwornie niebezpieczne, nie tylko dla człowieka, ale dla całej przyrody (pomór świń, ptasia grypa, choroba mozaikowa tytoniu, itd).
Tylko... są wirusy również niesłuchanie pożyteczna dla całego ziemskiego ekosystemu. Nie można powiedzieć, że ich głównym "pokarmem" są bakterie, bo wnikając do środka bakterii wirus po prostu ją zabija. Nie zjada.Taka jest ich natura.
Lecz tak samo wirus ospy w organizmie dziecka, jak wniknie do ludzkiej komórki, przeprowadzi swoje namnażanie wewnątrz niej, to w końcu ją zabija.
Wirus nigdy nie umiera. Bo jak ja również uważam, nie jest żywy. Lecz można go zniszczyć.
Miliony lat koegzystencji organizmów żywych i wirusów, musiały wypracować mechanizmy obronne przeciwko tym inwazyjnym "pasożytom". Praktycznie wszystkie organizmy żywe, nie poszukałem, jak tam jest z bakteriami, potrafią się w pewnym stopniu przed wirusami bronić.
Przykładowo człowiek produkuje specyficzny enzym – interferon, zabijający wirusy. A nasze limfocyty, gdy mają dziedzicznie określony cel, rozrywają DNA, albo RNA wirusa na strzępy, zanim agresor wniknie do wnętrza komórki.
To tylko dwa z elementów odporności wrodzonej.
Medycyna współczesna dodała do tego jeszcze odporność nabytą. Tylko, że nie jest to prosty, szybki i łatwy proces – znalezienie środka zwalczającego wirusy.
Oczywiście znanym od lat działaniem są szczepienia ochronne. Podaje się człowiekowi "wykastrowane", nieagresywne wirusy, uczą one w ten sposób naturalne ludzkie mechanizmy obronne rozpoznawać wroga, którego należy natychmiast zniszczyć.
Jak wiemy, duże kontrowersje budzą obowiązkowe szczepienia niemowlaków. Pozytywny efekt jest niewątpliwy. Lecz jak zawsze, mogą wystąpić w pewnej małej skali efekty niepożądane. Jak praktycznie przy każdym leku. Nie chcę się tutaj tym zajmować. Jedno wiem na pewno – szczepienia nie powodują autyzmu.
Oprócz szczepień, stosunkowo taniej broni, największe i najbogatsze laboratoria pracują również nad lekami.
Badania są niesłychanie drogie, bo niestety stosuje się metodę "prób i błędów". Lecz jak się już "trafi" to zyski są niebotyczne. Toteż niektóre leki antywirusowe potrafią kosztować setki tysięcy dolarów. Lecz do czasu. Z czasem wszystkie leki tanieją. Większość z nas miała do czynienia z raczej niedrogim lekiem na opryszczkę, której aktywność ujawnia się brzydko na wardze.
Mimo to, mamy nieustanny problem z atakami wirusowymi. Nawet z epidemiami i nie daj Boże z pandemiami. Były momenty w historii ludzkości, że wirusy zabijały w krótkim czasie miliony ludzi.
Najstraszniejsza wirusowa pandemia, popularnie zwana "hiszpanką", powodowana przez wirus grypy typu A, podtypu H1N1, w latach 1918 – 1919 zabiła więcej ludzi niż I Wojna Światowa. Była bardziej śmiertelna niż przerażająca XIV wieczna "Czarna śmierć" – bakteryjna pandemia dżumy.
Dzieje się tak z dwóch powodów:
- wszystkie wirusy, a w szczególności te, zagrażające człowiekowi, charakteryzują się zdolnością do szybkich mutacji. Wówczas mechanizmy obronne nie potrafią prawidłowo rozpoznać wroga;
- co pewien czas ujawniają się całkiem nowe wirusy, dotychczas nieznane, na które nie jesteśmy przygotowani. Tak było z HIV i tak było z ebolą.
..........
Czy stoimy w obliczu kolejnej potwornej pandemii?
Może...
[...]
Już dzisiaj wiemy na pewno, że komunistyczne Chiny ukryły to, że tak zwany pacjent zero zaistniał dokładnie pierwszego grudnia ub. roku. Nie jakieś dwa tygodnie temu, bo na ryneczku w Wuhan sprzedano jakieś zakażone mięso dzikiej zwierzyny.
Czyli mamy na początku ważne kłamstwo. Przez ponad miesiąc ukrywano poważne zagrożenie. Więc skąd mamy pewność, że pozostałe informacje są prawdziwe i dokładne.
Czy na moment, w którym to piszę, doniesienia o 170 ofiarach śmiertelnych, 7 tysiącach osób zarażonych i o tym, że w ciągi doby przybyło kolejnych 1700 zakażeń, są prawdziwe? Czy władze Chin z powodu paniki i niemożliwości ogarnięcia epidemii, postanowiły grać uczciwie? Z całą pewnością nie wiemy.
Gdy wczoraj po południu analizowałem podane wówczas fakty – 130 ofiar śmiertelnych i około 40 osób wyzdrowiałych, to wyszło mi, że są to dane przerażające. Proszę sobie policzyć, co to oznacza. W przybliżeniu, że pośród czterech zainfekowanych osób tylko jedna się uratuje. W poprzednich epidemiach maksymalnie poziom śmiertelności nie przekraczał w piku 40% (czterech z dziesięciu umierało), a poziom średni wynosił 20%.
Czyżby więc mamy do czynienia z niespotykanie zjadliwym i zabójczym wirusem?
A może jest bardziej prawdopodobne, że Chińczycy w histerii nie panują nad rzetelnością informacji i gadają bzdury.
Lecz doniesienia o wyjątkowości niebezpiecznego wirusa mogą być w pewnym sensie prawdziwe, bo jak się, na razie nieoficjalnie, dowiadujemy się, w Wuhan mieszczą się laboratoria poziomu czwartego - Biosafety level 4 (BSL-4).
Tylko w takich laboratoriach mogą znajdować się niebezpieczne wirusy i bakterie, które się bada w poszukiwaniu antidotum i zdobywaniu wiedzy naukowej. I oczywiście nikt nie pracuje tam nad bronią biologiczną. Powiedzmy...
Co, jeżeli w Wuhan, przez zaniedbanie, czy kradzież ten koronawirus (to krewny niesławnego wirusa SARS, czyli ptasiej grypy, siejącego popłoch parę lat temu) wydostał się z laboratorium, zaatakował człowieka i rozpoczął powielanie?
Tak czy inaczej w Chinach już mamy panikę. Sam Wuhan ma 11 milionów mieszkańców, a z bliskim otoczeniem nawet 50 milionów. Władze starają się ten cały obszar uczynić jedną wielką kwarantanną. Wyobraźmy sobie - to o ponad 10 milionów więcej niż Polska i z całego kraju tworzymy zamknięty ścisłym kordonem obóz. Ciężko by było to zrobić.
Podejrzewam, że ChRL nie potrafi sama tego uczynić.
[...]
Jest jeszcze coś innego, również groźnego.
To panika. Nie chcę być złym prorokiem, lecz to się chyba już u nas zaczyna. Z aptek zniknęły maseczki chirurgiczne. Choć to iluzoryczne zabezpieczenie. Wczoraj wieczorem córka wzburzona i zdenerwowana od progu poinformowała mnie, że w Trójmieście już jest pierwsze ognisko epidemii. Powiedziały jej to trzy różne pacjentki. Szeptana dezinformacja może czynić ogromne szkody. Gdy już panika rozkręci się na dobre i władze szybko nie zareagują, to zniknie paliwo na stacjach benzynowych, butelkowana woda w sklepach, długoterminowe konserwy, mąka, cukier i wszystko co daje się przechować i pozwoli się zamknąć w domowej fortecy, tak długo jak trzeba.
Widzieliśmy dziesiątki filmów katastroficznych, więc nie trzeba się specjalnie wysilać, by wyobrazić sobie, jak może być.
I co wtedy z tego, że ten wirus dało się szybko opanować, jak kraj i jego gospodarka doznała panikarskiego potężnego wstrząsu.
Koronawirus kiedyś wreszcie dotrze do Polski. Jak dziki dotarły w końcu do Niemiec mimo kilometrowych płotów.
I co z tego? Pamiętam ospę, jak ją zlokalizowano jeszcze za komuny w Polsce. Daliśmy sobie radę.
Każdy, kto legalnie wkroczy na nasz teren zdrowy, czy chory, zagrożeniem nie jest. Najmniejsze podejrzenie – kwarantanna. Problemem może być wejście zarażonego przez zieloną granicę. Chyba jednak o tym pomyślano i potrojono patrole. Sprzętu i ludzi mamy dosyć.
I nie panikujmy. Nawet znane wszystkim marudy, malkontenci i trolle powinny się zamknąć.
......
Mamy już chore i zarażone koronawirusem w Polsce. Gdy to piszę, jest to 41 osób w szpitalach zakaźnych, w tym dwie w stanie ciężkim, jakim zazwyczaj jest niewydolność oddechowa, co najczęściej wirus powoduje. Pacjenci tacy muszą oddychać przy pomocy respiratora. Inaczej po prostu się uduszą.
A panika dzisiaj? Z pewną radością obserwuję, że rozwija się bardzo wolno. Mimo tego, że pewni idioci, zarówno politycy i celebryci, starali się ją nakręcić. Na szczęście coraz bardziej myślimy samodzielnie. Liczba nieszczęśników karmiąca się wyłącznie medialną papką sukcesywnie maleje.
Pewnie znowu napiszę w temacie koronowirusa za miesiąc...
Ocenię, czy moja logika i prognozowanie wytrzymuje próbę czasu.
I oby już nic złego i nowego nas nie zaskoczyło.
I jeszcze z ostatniej chwili:
- Godzina 10:45 – 47 stwierdzonych przypadków koronowirusa. Muszę sobie wykreślić krzywą, by zobaczyć kształt tendencji.
- Coś dziwnego dzieje się w naszym Senacie. Czyżby ktoś zawlókł koronowirusa do parlamentu?
ę.
To jest Pańska nadinterpretacja. Nie stwierdziłam że wariują. Po prostu wysuwają wnioski takie jak Pan i Max z Sexmisji, przy czym on miał podstawy
Tak na marginesie jak dotąd śmiertelnych ofiar koronawirusa jest mniej niż 5 tysięcy, a tylko tym roku na "zwykłą" grypę umarło 95 tysięcy ludzi, na malarię 190 tysięcy, na AIDS 330 tysięcy.
A te grypy i malarie to starzy znajomi, więc nikt już sie tym nie przejmuje. Każdy nowy potwór jest z początku straszny i groźny.
Zapomniala Pani o wlasym kraju. Wybrała Pani jasnogród do życia, nie chciała żyć w Polsce...
Ile macie ofiar?
Prosiłabym Pana, skoro juz Pan chce odpowiadać na moje komentarze o nieodnoszenie się do mojego prywatnego życia, o którym nic Pan nie wie, ani do tego gdzie i dlaczego żyję, bo o tym również nic Pan nie wie. Podstawowa kultura tego wymaga. Ja tu nie zamierzam aktualizować danych o miejscu mojego zamieszkania, ale ponieważ bardzo dobrze znam Niemcy, bo rozumiem, że do tego Pan pije, to paniki tam nie ma żadnej, o "ofiarach" też mi nic nie wiadomo. Ludzie chorują jak zawsze, starsi umierają jak co roku, zarażają się różnymi wirusami też jak zawsze, mimo to kaszlą, kichają, chodzą po ulicach i nikt ich z tego powodu nie zatrzymuje, żeby siłą doprowadzić do najbliższego szpitala. Szkoły funkcjonują, komunikacja też, sklepy dobrze zaopatrzone i spanikowanych tłumów jakoś nie widać, czego i Panu życzę.
Pani się przecenia. W zakresie Pani życia nie interesuje mnie ono ani gdzie, ani jak, ani w ogóle czy. To po pierwsze.
Po drugie: wyśmiewa Pani, że choroby są dużych miastach, że mieszkają tam specyficzni ludzie, jasnogrodzianie. To o tyle prawda, że właśnie po to mieszka się i pracuje w dużymi mieście, by także lepiej żyć, podróżować i mieć większe szanse na wszystko. Nie dostrzega Pani własnej śmieszności, że akurat Niemcy - też tacy europejscy jasnogrodzianie, Pani nowa ojczyzna - przodują w ilości chorych i zmarłych w Europie z wyżej wymienionych powodów. Może nie macie jakiejś wielkiej paniki, ale radości z nowej choroby z pewnością też nie macie, a sądząc z rozwoju i tempa zjawiska wszystko jeszcze przed nami.
Owszem, można powiedzieć, że luzik, starzy umierają, nowe dzieci się rodzą i jest generalnie git, czego też Pani życzę.
Poza tym pleciesz pan bzdury. Ci co lepiej żyją, podróżują i mają większe szanse na wszystko, już dawno mieszkają poza miastem w swoich posiadłościach. W mieście ewentualnie trzymają jakąś garsonierę, zazwyczaj również na wynajem w booking.com
Nie ja obrażam, to logika obraża Pana gości, którzy żyją i pracują w bogatszym od Polski kraju, a potem - wiedzeni politycznym fanatyzmem - szydzą z tych, którzy chcą żyć w bogatszym mieście.
niechże się Pan najpierw nauczy czytać ze zrozumieniem, a dopiero potem komentować, bo się Pan tak ośmiesza, że nawet odpowiadac się nie chce. Ja nigdzie nie wyśmiewam się z chorych ani z choroby, tylko z paniki i stadnych zachowań typu szturmowanie sklepów i wykupywanie papieru toaletowego i makaronu, które dziwnym trafem najbardziej eskaluje w enklawach zamieszkanych i rządzonych przez elektorat PO. Nic Pan nie rozumie z moich wpisów, także na temat tego gdzie mieszkam, gdzie jest moja Ojczyzna - stać Pan tylko na osobiste wycieczki. Rozumiem - frustracja, tyle lat ciężkiej orki na tym forum, świątek, piątek, rano, w południe i wieczorem Pan jest tu obecny, czycha wręcz na każdy nowy wpis jakby nic innego w życiu Pan nie robił, a tu nic, żadnych efektów. Tak, "jest git", Niemcy - kraj wiekszy i liczniejszy od Polski, to i proporcjonalnie liczba chorych jest wieksza, zwłaszcza, że jest tak wielu imigrantów poza wszelka kontrolą, starzy ludzie umierają, dzieci się rodzą, tak było od początku, jest teraz i będzie zawsze. Amen.
Nie byłbym sobą gdybym pozbawił siebie tej odrobiny ironicznej złośliwości podszytej logiką i nie zauważył z szelmowskim uśmiechem, że skoro rodzimy się i umieramy (tak lekko o tym mówiąc) tylko raz, a Pani już jest urodzona, to już połowa za Panią.
Bardzo się cieszę, że tak mało jeszcze rozumiem.
PS. Tylko proszę by naród niemiecki nie jęczał, że latać do USA nie może. Wszak to ostoja PO ten usa.
Nie widzę w tym stwierdzeniu, że "rodzimy się i umieramy" żadnej złośliwości ani ironii. Szczerą prawde Pan powiedział, chyba po raz pierwszy tutaj.
Ja też, co do zasady, nie widzę ani złośliwości, ani ironii nawet w stwierdzeniu, że 90 tysięcy dzieci umiera codziennie z braku wody i jedzenia. Bo generalnie, tak zwyczajnie, przy piątku, siedząc właśnie w domu - a właściwie w piwnicy, bo to mam centrum informatyczne mego domu - mam to w nosie... do czasu aż się dokopię do jakiś głębszych pokładów swojej osoby. Wtedy raczej czuję ból i to nie tylko nosa, można rzec - bez nadmiernego wstydu - całego siebie.
Tak tylko na marginesie to piszę i w wielkiej tajemnicy, bo jeszcze ktoś gotów pomyśleć, że mam serce.
Co tam w tej Bawarii wyprawiają, szkoły i przedszkola zamykają? Tuska z jasnogrodu wzięli czy co? Jeszcze Wam kamieni kupę zrobi i Bayerische Motorwerke pod Kobierzyce przeniesie, wszak akumulatory będą na miejscu...
Każdy Land ma swój rząd i każdy rzadzi się swoimi prawami, jakby Pan nie wiedział. Wielu Niemców zresztą uważa, że Bawaria to nie Niemcy, oni nawet język maja taki, że mało kto ich rozumie. Niech sobie robią co chcą, mało mnie to rusza.
Typowa Prawdziwa Polka z pani anny.
Sarkazm taki byle jaki. Raczej starcza złośliwość.
Padają ze strony mediów pytania o zamykanie miast i nie padło kategoryczne zaprzeczenie tej bzdury.
Robienie zakupów przez ludzi było zapobiegliwością a nie paniką, a reakcja w postaci wzrostu cen jest naturalnym mechanizmem a nie spekulacją jak się próbuje wmówić.
Jest szansa na nową reindustrializację. Chyba ostatni jełop już zrozumiał, że dobrze przemyślana produkcja zawsze powinna mieć miejsce w kraju. Tyle wspaniałych branż mieliśmy.
A ja się cieszę, że z Polfy Tarchomin, której na szczęście tuskom nie udało się sprzedać, Morawiecki zamierza zbudować potężny koncern farmaceutyczny. Szansa jest, jak nigdy.
Pozdrawiam
Nie chodzi o to, żeby mieć, tylko żeby na tym zarabiać. Ludzie ukształtowani w komunie nie potrafią tego zrozumieć.
Myślą zadaniowo – trzeba taktorów, to zapłaćmy z pracy podatnika za fabrykę, a potem z pracy podatnika dopłacajmy, żeby rolników było na zakup stać. Bo bez dopłat nie da rady – dziwnie nikogo na nic nie stać, zwłaszcza na zwykłą produkcję dla zarobku, bez łaski.
A prawda jest taka, że nas tak oskubano, że przeciętna grecka rodzina jest nadal cztery razy bogatsza niż przeciętna polska rodzina.
Co ty Dżebe rozumiesz przez bogacenie się?