Kiedy jeszcze pracowałem za granicą, zarabiając uczciwe pieniądze, parę lat temu, a do domu wracałem jak na wakacje, na krótkie okresy odpoczynku, to nie za bardzo interesowałem się zakupami, czy cenami.
Działałem według chwilowego kaprysu. Ulubioną kawę i solone migdały kupowałem u Marksa&Spencera; najwygodniejsze na świecie buty CAMPERA w Apii, a resztę tam gdzie było to najlepsze i gdzie było mi najwygodniej.
Biedronki, Lidle dla mnie nie istniały. Po co tam zaglądać?
Ponad rok temu przeszedłem na formalną emeryturę. ZUS, jak to ma w zwyczaju w stosunku do pływających za granicą, orżnął mnie na jakieś 5%, zaniżając emeryturę, bo w obcych flotach nie wydają dokumentu, że pływanie to jest praca w szkodliwych dla zdrowia warunkach, bo przecież jest to jasne i oczywiste i każdy to rozumie. Nie... w Polsce musi być papierek.
I wtedy zacząłem skrupulatnie przyglądać się zakupom, usługom, opłatom, czyli generalnie cenom.
Obserwacja była porażająca. Wszędzie i przy każdej okazji jesteśmy oszukiwani i okradani. Dosłownie - parę razy dziennie.
Tankuję paliwo na pobliskiej stacji samoobsługowej Mila. By było łatwiej i prościej, tankuję za 100 zł. A pompa, zwana dumnie dystrybutorem, zawsze wlewa mi do baku paliwa za 99,95 zł. Niby głupie 5 groszy, ale po roku to już całe 5 zł. A jak zatankowało w tym jednym punkcie tysiąc kierowców, to tylko ten jeden dystrybutor okradając klientów przyniósł firmie Mila dodatkowe, najprawdopodobniej nieopodatkowane 5 tysięcy złotych.
Pozostając przy tematyce samochodowej i mając za sobą 50 lat za kierownicą, na emeryturze postanowiłem zejść nieco na dół i zamienić tą ciężarówkę, zwaną SUVem, na praktyczny, ekonomiczny i w miarę komfortowy samochód miejski. Wybór padł na Renault. Rzeczywiście, fajny miejski samochód. Tylko, jak Gdynia i Renault to autoryzowany dealer Zdunek. Po trzech miesiącach ich opieki nad autem, stwierdziłem tylko jedno: - "Co za szambo...".
Roczny przegląd: - zwykły standard, diagnostyka, kontrola podzespołów, okresowa wymiana płynów, itd. Po trzech miesiącach, jak zmieniałem koła na zimowe, w innej, ale zaprzyjaźnionej stacji, pan Heniu powiedział mi, że powinienem wymienić olej w silniku. Jak to? Przecież dopiero co, w autoryzowanej stacji mi go wymienili. Więc pan Heniu mi pokazał – wyciągnął bagnet i pokazał mi, że olej w silniku jest kompletnie czarny. Więc, albo mam poważną usterkę, albo olej od bardzo dawna nie był wymieniany. No ... nie był wymieniany. Partacze od Zdunka pewnie nawet nie sprawdzili, a skasowali za olej i za wymianę.
Kiedyś może jeszcze napiszę, jak chcieli mnie oszukać na 1100 zł za niby wymianę niesprawnego akumulatora (nie podlega gwarancji!). Okazało się, że nie mają bladego pojęcia o akumulatorach AGM do wozów z systemem start/stop. A gdyby nawet był uszkodzony, to w sklepie identyczny kosztuje 600 zł. Taka bezczelność.
Bardzo sprytnie i podstępnie oszukują wszystkie sieci handlowe. I to zarówno droższe hipermarkety, jak i dyskonty.
Choćby taki jeden przykład: kupujesz plastikowe opakowanie ulubionych drobnych owoców za 5,99 zł, ważący 500 g. Fajnie. Po pewnym czasie potaniało, cieszysz się. Cena jest teraz 4,50 zł. Sprawdzasz, o kurcze, nic nie potaniało, bo owoców jest tylko 375 g. Lecz za tydzień, jak się już przyzwyczaisz, to masz w plecy. Bo teraz pudełeczko to tylko 250 g.
Oni w tych sieciach takich trików, by ciebie złupić mają mnóstwo. Są specjalne szkolenia na temat maksymalizacji zysków, oczywiście nie mówiąc wprost, że to ochydne okradanie i oszukiwanie klientów.
Trzeba jednak przyznać, że są kryci, bo na każdym opakowaniu jest gdzieś sprytnie napisana prawda. Tylko kto czyta, gdy bierze puszkę Coca Coli, czy jest to standardowe 330 ml, czy nowe 250 ml, a puszki są niemalże równe.
W uczciwym handlu, marże i godziwe zyski nigdy nie powinny przekraczać kilkudziesięciu procent. A łańcuch szalbierzy, który od farmera kupuje truskawki za 50gr/1 kg, a następnie ten kilogram sprzedaje klientowi za 12 zł, to jakie ma zyski?
Dla mnie dzisiaj mistrzem-rekordzistą jest koleś kolesia z kręgu Adamowicza w Gdańsku, czyli z Trójmiejskiej Ośmiornicy, który w sezonie, a w szczególności w czasie Jarmarku Dominikańskiego, sprzedaje w kilkunastu, a może nawet kilkudziesięciu punktach starego miasta, jedną kromkę chleba, posmarowaną smalcem i posypaną cebulą, za 8 zł porcja.
Przecież sama przekąska nie jest warta nawet jednej złotówki!
Mam takich obserwacji, co jest bardzo smutne, tysiące. Może stałem się wyczulony. Lecz przekonany jestem, że Wy również macie swoje przykre doświadczenia. Rżną nas panie na każdym kroku.
To nie tylko polska specjalność. Tak jest wszędzie. Tylko, że oni, poza komuną, mieli 50 lat więcej, by zastosować odpowiednią obronę i ochronę.
Nie ma co czekać – musimy nadrobić stracony czas i nauczyć się nie dać się okradać, prywatnym i instytucjonalnym, zawodowym złodziejaszkom i oszustom.
*****
Zacząłem przeglądać wszystkie media: druga strona lady, czyli ci, co sprzedają mają wszystko – telewizje, prasę drukowaną, internet, billboardy, wielkie ekrany, czy zwykłe plakaty na ulicach. Potężny przemysł reklamowy pracuje dla nich dzień i noc. Tylko po to, by nas namówić do zakupów. W tej branży przyzwoitość i uczciwość się nie liczy. Po prostu nie istnieją. Tylko zysk i kasa mają znaczenie. Najwyższe stadium odczłowieczenia. Moralny i etyczny upadek wielkich grup ludzi.
Szukam dalej – teraz naszą stronę – klienta, czy konsumenta.
I proszę mi uwierzyć:
nigdzie, dosłownie nigdzie w Polsce, we wszystkich mediach nie ma prawdziwych, uczciwych i niezależnych czy to programów, kanałów, czasopism, lub witryn internetowych zajmujących się ochroną konsumenta, ostrzeganiem przed nieuczciwością, lub odwrotnie - wskazywaniem dobrych, gwarantowanych towarów, czy godnych zaufania usługodawców.
W internecie znalazłem parę stron, niby skierowanych do kupujących. Niestety, są to również portale w pewnym sensie sponsorowane przez konkretne firmy.
Niby też mamy państwowy organ administracji rządowej UOKIK – Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów. Od razu widać, że "konkurencja" jest na pierwszym miejscu. Nie ma co nas czarować. To jest zasadniczo Urząd Antymonopolowy. Zresztą nawet w tej dziedzinie mało skuteczny.
Zmowy cenowe są przekleństwem naszego pańswa. Czy to kopalnie, czy sprzedawcy owoców, czy to lekarze i dentyści, czy to wydawnictwa i księgarnie: - choćby nie wiem jak się zaklinali, że tak nie jest, bo to rynek, ta słynna "niewidzialna ręka rynku", metafora twórcy ekonomii Adama Smitha, sam ustala poziom cen. Totalna bzdura. Wszyscy handlujący porozumiewają się co do poziomu cen towarów. Tak, aby mieć zapewniony stały, zazwyczaj bardzo wysoki zysk. Chyba, że nagle na rynku pokazuje się nowy, potężny gracz, który stosując dumping, obniża drastycznie ceny, lecz nie cieszmy się, nie po to, by nam, klientom zrobić dobrze, tylko po to by zniszczyć i doprowadzić do bankructwa konkurencję. A gdy już mu się to uda, to ustali sobie takie ceny, że będziemy kwiczeć, jeżeli zmonopolizuje dany sektor towarów.
Tymczasem, w znanych mi okolicach: Skandynawia, Europa zachodnia, USA istnieją setki uczciwych poradników dla klientów. We wszystkich mediach.
Osobiście korzystam z brytyjskich porad przy poważniejszym zakupie. W szczególności elektroniki i samochodów. Choć niektórzy przekonują mnie, że niemieckie są lepsze. Stany Zjednoczone są nieco egzotyczne i dla nas tak tanie, że gdyby nie trud załatwiania transportu i sprawy celne, to byśmy dla siebie tylko tam kupowali.
Na zachodzie bardzo ważny w poradach konsumenckich jest zawsze stosowany parametr "best buy". W uproszczeniu można powiedzieć, że jest to "najwyższa jakość za najniższą cenę". Bardzo wysoko cenię ten parametr. Na jego podstawie kupiłem całą swoją elektronikę – audio-video, TV, telefon komórkowy, a także tam zwrócono moją uwagę, zanim jeszcze nasze ulice zaroiły się autami tej marki, na japońską Mazdę.
I uczciwie przyznam – nigdy nie byłem rozczarowany.
Tymczasem polskie, pięknie ilustrowane magazyny dla audiofilów, telemaniaków, czy automobilistów są dla mnie kompletnie niewiarygodne. Ich rankingi zależą głównie od tego, jaki producent aktualnie najbardziej sponsoruje czasopismo.
Jeszcze raz, summa summarum – nie ma w Polsce źródła medialnego rzetelnej, niezależnej i uczciwej porady dla Polaków odnośnie zakupów i usług. Radźcie sobie sami, Jasiu i Małgosiu. Tylko, że Baba Jaga, nie jest zgrzybiałą staruszką, tylko potężnym i mocarnym potworem.
Czy tak musi dalej być? Uznaliśmy, że nie.
Skromnie zaczęliśmy od Facebooka, tworząc stronę Handlowy Detektyw (nazwa jest smutnym kompromisem, bo zwarte i chwytliwe nazwy są już dawno pozajmowane):
https://www.facebook.com/jazgdyni/?modal=admin_todo_tour
W następnym kroku zamierzamy utworzyć własny portal z wszystkimi niezbędnymi zakładkami – żywność, ubrania, samochody, warsztaty, rzemieślnicy, lekarze, sieci handlowe, elektronika, banki i ubezpieczenia, itd. Wszystko zależy od inwencji.
A potem chcemy stworzyć Ruch Konsumencki. Zorganizowany i skuteczny.
Byśmy sami mogli ocenać. Badać w laboratoriach towary (np. słynne: dlaczego niemieckie proszki do prania sa lepsze od niby takich samych w Polsce). Oceniać jakość usług. A także wskazywać oszustów i ostrzegać przed nimi. Z imienia i nazwiska.
Chyba wszyscy mają przekonanie, że wrodzone lenistwo obywateli może ten projekt szybko rozłożyć na łopatki. WASZA WSPÓŁPRACA I REAKCJA JEST TU NIEZBĘDNA. Inaczej niewiele z tego wyjdzie.
Pół wieku komuny i ćwierć wieku ferajny Tuska et consortes spowodowały wytworzenie się pewnej tolerancji na liczne nieuczciwości. Na codzień spotykają nas te drobne, na które machamy ręką (dlaczego?), lecz zajmując się korupcją i tropieniem przestępstw na wyższych piętrach szeroko pojętej władzy, widać, że taki Przemysław M., członek i radny Gdańska z ramienia PISu, były już wiceprezes Lotosu i członek paru zarządów spółek, nie był skorumpowany i nie kradł drobnicy, tylko może mieć zarzuty karne na poziome 60 milionów złotych.
Co myślą zwykli ludzie widząc takie przekręty?
A Przemysław M. nie jest sam. Ja wiem co najmniej o kilkudziesięciu takich spracowanych oraczach w tej naszej trójmiejskiej Małej Sycylii. A zapewne nie wiem o wszystkich.
Ludzie patrzą i myślą, gdy zorano im moralność do stosowania wyłącznie w czasie jednej godziny niedzielnej mszy, że jak góra tak kradnie, to czymżesz jest te 50 zł ukradzione staruszce przez sędziego. Przecież on tylko był roztargniony. A gdy ja łyknę sobie te parę złotych, to kompletnie nic się nie stało, bo ja też, tak samo jestem stale okradany.
Musimy jak najszybciej przestać z takim myśleniem.
I uzmysłowić sobie, że:
Państwa dobrobytu nigdy nie uda się zbudować na powszechnej nieuczciwości.
Chcemy być kolejną Wenezuelą z hiperinflacją, która poprzez korupcję trwoni swój ogromny majątek?
Czy Balcerowicz, Tusk i Rostowski nie dali nam konkretnej nauczki? 25 lat "suwerenności" i ZERO wzrostu dobrobytu to za mało?
Zapraszam wszystkich i proszę o własne uwagi i obserwacje.
Na początek tutaj:
https://www.facebook.com/jazgdyni/?modal=admin_todo_tour
.
Radziłbym zarejestrowanie stowarzyszenia użyteczności publicznej - da to pewną, choć minimalną ochronę prawną. Bandyci którzy okrzepli jako biznesmeni - nadal są bandytami, tyle tylko, że z bandą prawników na żołdzie. Nie dziwi Cię, że "Rzecznicy konsumenta" mają często siedziby w hipermarketach lub obok ?! ;-))))
Proponuję Ci zakładkę : SŁOWNIK KONSUMENTA
Przykład : kupujesz truskawki, chcesz łubiankę. Sprzedawca taruje wagę i pyta ;
- ma być tyle co jest, czy dosypać do 2,5 kg, odsypać do 2 kg ?
Waga "egalite" oznacza, że w łubiance są owoce tak jak były zebrane, może trafić się liść, łodyga, młoda zielona truskawka. Do łubianki zbierane jest 2,3 kg ! 15% naddatku kupieckiego, bo nie są przebierane i schnąc tracą wagę. Kiedy taka łubianka wyschnie, a jej waga spada poniżej 2 kg - truskawki powinny być traktowane jak "na marmoladę" i przecenione o 70%. (z poradnika działkowca-ogrodnika - lata '60).
Na butelce soku malinowego jest napis 420 ml. W/g standardów powinno być E 400 ml. Oznacza to, że lejemy 420 z doładnością +/- 5%. W obu przypadkach nalewak leje tyle samo, czyli 420 ml MINUS 5% ! Tyle, że w przypadku "egalite", masz gwarancję na 400 ml, a w przypadku 420 ml o dopuszczalnym błędzie +/- 5% dowiesz się reklamując produkt.
Życzę wiele szczęścia na nowej drodze !
Nasze prawo na to pozwalało, więc brali, jak swoje.
Sądzę, że pozwolicie skopiować wasze komentarze na Handlowego Detektywa.
Cybie, serdeczne dzięki, za takie informacje. Coś wiem o normach, itp. bo żona po studiach pracowała w laboratorium kontroli jakości. Teraz to jest dżungla. Weź choćby takie arcypolskie - krakowską suchą, czy myśliwską. Toż to cała paleta smaków. A nie powinno tak być.
Faktycznie, czyste lenistwo to słowo niefortunne. Chyba myślałem o lenistwie umysłowym, choć konkretnie jest to wdrukowana postawa tolerancji na własne straty spowodowane złem otoczenia. Takie - a niech tam!
Jeżeli chodzi o sprawy wyboru i rejestracji odpowiedniego zrzeszenia, czy organizacji pozarządowej, to ja, inżynier, nie mam o tym zielonego pojęcia. Tu się zdam na radę dobrego specjalisty w tym temacie.
Pozdrawiam wszystkich
Moja połowica, nie ruszając się zza biurka i laboratorium zmieniła kilku pracodawców : od "Społem" po PHS. Można się śmiać, ale sztywna norma określająca co do grama ilość czosnku (normalizowanego - jak to zioło), pieprzu,soli, gatunek mięsa, zawartość tłuszczu - to miało sens ! Teraz handluje się już nie tylko marką ale i nazwą produktu. Lepszym przykładem od "Krakowskiej" jest/są wódki : Żołądkowa Gorzka kiedyś była jedna, o konkretnym smaku - teraz może być to zwykła biała wódka, która nawet nie stała obok ziół !
Przykładowo :
- niemiecka państwowa norma DIN 45 000 określała pasmo przenoszenia Hi-Fi jako 125Hz do 12 500 Hz.
- światowa branża producentów audio wprowadziła Hi-Fi 20 Hz - 20 000 Hz
- najlepsi wprowadzili Top Hi-Fi o paśmie 0 Hz do 150 000 Hz.
Czyli norma państwowa chroniła przed tandetą.
W polskich warunkach, państwowa norma PN odpowiadała europejskiemu minimum, by można było sprzęt eksportować.
- norma branżowa pozwalała produkować sprzęt o parametrach gorszych ale ustalonych.
- norma zakładowa, pozwalała produkować "sprzęt popularny" na "zaspokojenie rynku"(czyli tandetę).
Kolorowy kineskop na zaspokojenie rynku wewnętrznego musiał trzymać ostrość tylko w tym centralnym okręgu
obrazu testowego (pamiętacie jeszcze obraz testowy ?), martwe pixele musiały znajdować się poza tym polem.
Nie tęsknię za "odrzutami z eksportu" !
Oczywiście zaimportowaliśmy najgorsze rozwiązanie : telenaciągaczy. Zastanawiałem się, jak to działa. W TV oglądasz opaski na kolano. Stówa za jedną, ale jak się decydujesz to druga gratis. Nie jesteś idiotą, nie dasz pięć dych za niewiadomą opaskę, a dwie tym bardziej bo zwykle potrzebna jest jedna. Idziesz do taniego marketu po ziemniaki i natykasz się na opaskę za 15 zł. Możesz dotknąć, możesz sprawdzić - kupujesz ! W drogim markecie dostrzegasz identyczną za 25 zł. Jesteś z siebie dumny.
Gdzie haczyk ?!
Powiedz, czy w przewidywaniu kontuzji, tak na wszelki wypadek, poszedłbyś do specjalistycznego sklepu zapytać o coś na kolano ?! Nie. Dowiedziałeś się, że produkt istnieje, jest przydatny. Kupiłeś. Sądzę, że towar sprzedany przez TV marketing nie pokrywa kosztów emisji, sam program jest kręcony w krajach IV świata.
Jak to teraz jest,bo,że proceder nadal istnieje to słyszę.
Poruszona została kwestia różnicy w składzie i jakości tak samo opakowanych produktów sprzedawanych białym ludziom (choć w obecnych czasach tego typu określenie brzmi jak pewien rodzaj szyderstwa) ze "starej łunii" i wschodnioeuropejskiemu tałatajstwu z krajów byłego RWPG. Ale prócz różnicy w jakości, dochodzi jeszcze różnica w cenach. Swego czasu przebywając zarobkowo na Wyspach natknąłem się w pewnej niemieckiej sieci handlowej na cały szereg takich samych produktów w przeliczeniu na złotówki sprzedawanych zamożnym Brytom w niższej cenie niźli nam maluczkim w kraju nad Wisłą. Producenci swoje zakłady wytwórcze mieli umiejscowione w Reichu, jak na wspierających narodowy przemysł patriotów przystało. Było to już w czasach po naszej akcesji do tego cudownego tworu pt. Chunia Jewropejska, więc wszelkie bariery celne nie miały racji bytu. Koszt transportu przez jedną granicę nie mógł być wyższy od kosztu przewiezienia tegoż asortymentu przez kilka krajów i kanał La Manche (czy to promem, czy tunelem bynajmniej nie do pokonania za frikacza, jak się teraz mówi) na dodatek, nie wspominając o kosztach obsługi, nieporównywalnych pensjach kasjerek w obu krajach docelowych, żeby nie zahaczać już o zwolnienia od podatków dla całej sieci na takim czy innym rynku. Wniosek z tego taki, że na Wyspach gra toczyła się z konkurencją (w tym także miejscową) nie tylko o klienta, ale także o pracownika, a u nas mieliśmy do czynienia ze zwykłym strzyżeniem miejscowych baranów, rzecz jasna z pełnym przyzwoleniem państwa decydenctwa.
O tzw. autoryzowanych serwisach samochodowych tej czy innej marki w ogóle nie warto się rozpisywać. Tam to jest dopiero uciechy:) Pomny rozlicznych przestróg starszych i mądrzejszych od zawsze omijam z daleka. Choć znam takich, którzy uparli się korzystać i zęby mają starte od zgrzytania nimi, a włosy siwe od trosk. Pozdrawiam.