W polityce modne staje się odniesienie do soli. Zwyczajnej soli, czyli chlorku sodu. Każdy pamięta ze szkoły symbol NaCl. Na przykład ziobryści spod znaku Zbigniewa Ziobry mienią się być solą ludu pisowskiego. Co zresztą stawia znowu w niezręcznej sytuacji Jarosława Kaczyńskiego. Jeśli bowiem poseł Mularczyk jest solą partii Kaczyńskiego, to czym jest założyciel, pomysłodawca i przywódca Prawa i Sprawiedliwości. Jak go zwać? Opoką? Demiurgiem? A może solą w oku?
Z kolei poeta Tadeusz Różewicz twierdził, że solą ziemi są brzydkie kobiety. Wiadomo, poeta, co tu komentować. Wiadomo też powszechnie, że senator Kazimierz Kutz identyfikuje się z solą ziemi czarnej. Ogólnie rzecz biorąc, chodzi chyba o to, że w literackiej przenośni określenie sól ziemi dotyczy najbardziej wartościowej grupy w danej warstwie, organizacji, czy populacji. A kto nie chce uchodzić za cenną i podziwianą jednostkę? Owszem, poeta Witold Gombrowicz nie chciał, ale on już nie żyje i jego nie bierzemy pod uwagę. No i Stefan Czarniecki nie był z soli ani z roli.
Wszyscy wymienieni przeze mnie powyżej to są pewniaki – albo sami się określają względem soli, albo kontekst jest tak wyrazisty, że nie ma wątpliwości. Gorzej z takimi, których z powodu notorycznej niekonsekwencji nie idzie przypiąć do żadnego konkretnego zespołu. Czy Donalda Tuska można uznać za sól polskiego liberalizmu? Raczej klasy próżniaczej. Albo Stefana Niesiołowskiego za sól parlamentaryzmu? To już bardziej sól przemysłu pogardy.
Podobnie jest z posłem Jarosławem Gowinem, który uchodzi (a pewnie też pragnie uchodzić) za sól tak zwanego prawego skrzydła Platformy Obywatelskiej. Jest to trudne zadanie, gdyż jak wspomniałem w jednym z poprzednich wpisów, takie skrzydło istnieje tylko jako fakt prasowy. Nie ma najmniejszego odniesienia do praktyki. Ktoś ich nazwał prawym skrzydłem i tak zostało. Natomiast jedyną praktyczną oznaką prawicowości tego towarzystwa jest co najwyżej grymas niesmaku wobec lewackiego procederu ich partii. Na ten luksus pozwalają sobie jednak wyłącznie wtedy, gdy nikt nie widzi.
Od czasu do czasu przyjazne media doniosą, że Tusk jest zły na prawe skrzydło i coś mu powiedział do słuchu. To wzmacnia opinię, że prawe skrzydło Platformy Obywatelskiej istnieje i nawet ma ciężkie życie. A w domyśle, że Gowin wielkim chrześcijańskim patriotą jest i poświęca się dla ojczyzny niczym Konrad Wallenrod. Za każdym razem, kiedy miłośnikom prawego skrzydła wydaje się, że ich faworyt zajmie jakieś naprawdę prawicowe stanowisko, okazuje się, że skrzydło akurat jest nieobecne podczas głosowania.
W lipcu tego roku Jarosław Gowin był przepytywany na okoliczność swojego konserwatyzmu przez dziennikarza Polska The Times. Powiedział między innymi, że granicą nie do przekroczenia dla niego jako konserwatysty w partii liberalnej (choćby nominalnie) jest liberalizacja ustawy aborcyjnej. Wtedy pokaże swoją waleczną twarz i to będzie jego ostatni dzień w PO.
Wczoraj ważyły się losy wicemarszałkostwa Wandy Nowickiej, aborcjonistki zaciekłej i nieubłaganej. Ikony aborcji w Polsce, która aborcję dzieci nie narodzonych traktuje jako prawo człowieka. W tym kontekście trudno znaleźć kogoś bardziej złowrogiego. Pewne jest, że w tym parlamencie Nowicka ze wszystkich sił będzie parła do liberalizacji aborcji.
I w takim momencie chrześcijański do szpiku kości konserwatysta Gowin uchylił się w ogóle od zajęcia stanowiska. Nie głosował ani za, ani przeciw, ani nie wstrzymał się od głosu. Nie wziął udziału w głosowaniu. Nikogo nie poparł, nikomu się nie sprzeciwił, nie stanął po niczyjej stronie. Nawet po swojej stronie nie stanął. Po prostu nie zrobił nic. Jakby go w ogóle nie było. Jarosław Gowin, prawe skrzydło Platformy Obywatelskiej.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6169
Pozdrawiam