Po rezygnacji pani premier Beaty Szydło, górę wzięły emocje. To było widać aż nadto na portalach internetowych w pojawiających się notkach i komentarzach. Niektórzy blogerzy, którzy zwykle ze swoistym dystansem i na chłodno, komentują polityczne wydarzenia, dali się ponieść emocjom i ulegli stereotypom. I pisali – ‘prezes musiał w końcu pokazać, kto tu rządzi.’
Piszę stereotypom, bo przez lata, media utrwalały taki właśnie wizerunek Jarosława Kaczyńskiego. Jako człowieka żądnego władzy. Kaczyński dyszy żądzą władzy. Takie opinie były na porządku dziennym, gdy PiS był jeszcze w opozycji i dążył do wygrania wyborów. Platforma też dążyła do wygrania wyborów (i je wygrywała). Ale Donald Tusk nie dyszał żądzą władzy, o nie! Bo przecież żądza to coś negatywnego. A wtedy wszystkie media sprzyjały Platformie (i nadal sprzyjają, choć dzisiaj na szczęście, już nie wszystkie). W końcu, po ośmiu latach, mimo medialnej nagonki, PiS wygrał wybory. I tu nastąpiło zaskoczenie. Człowiek, który jakoby dyszał żądzą władzy, nie został premierem. Mimo tego, że kiedyś dawno temu w wywiadzie, z charakterystycznym dla siebie uśmiechem wyznał, że będąc dzieckiem marzył o tym, że będzie premierem. I to dłużej niż Konrad Adenauer. A ten był premierem (kanclerzem) przez 14 lat.
Natomiast zarzut jaki pada dzisiaj, pod adresem Jarosława Kaczyńskiego, już nie ze strony mediów, ale ze strony wyborców PiS, jest następujący. To on kazał Beacie Szydło złożyć rezygnację. Dlaczego, po co? Przecież Beata Szydło była dobrym premierem
Dzisiaj rano, przemknęła informacja o tym co powiedział Adam Lipiński. Adam Lipiński to przedstawiciel tzw. zakonu w PiS-ie. Czyli ludzi jeszcze z PC, a więc tych najbardziej zaufanych. W rozmowie z reporterką tvn24 A. Lipiński wyznał: Żałujemy, że Kaczyński nie został premierem. W tej krótkiej wypowiedzi zawierają się dwie informacje i jedna wątpliwość. Pierwsza informacja jest taka. Tak, cały PiS byłby zadowolony, no przynajmniej ‘zakon’. A wątpliwość jest następująca. A co z resztą Polaków? Przecież wyborcy PiS-u to nie tylko członkowie PiS. I druga informacja. Jeżeli ktoś mówi, że czegoś żałuje to znaczy, że chciał, aby tak było. Czyli członkowie Komitetu Politycznego chcieli, aby Jarosław Kaczyński został premierem. Ale ten najwidoczniej nie chciał (być może mając na uwadze nie tylko ‘zakon’ ale i tych Polaków, którzy do PiS-u nie należą, choć na PiS głosowali. W takim razie powstaje pytanie. Jeżeli nie chciał być premierem, to po co by kazał rezygnować Beacie Szydło? Przecież to nie ma sensu.
No, tak ale w grze był jeszcze Mateusz Morawiecki. Być może J. Kaczyński chciał, żeby to MM został premierem. I dlatego kazał złożyć rezygnację pani premier. Jarosław Kaczyński w tych sprawach zachowuje dyskrecję i publicznie się nie wypowiada. Żeby więc wiedzieć, jak było to znowu trzeba słuchać innych. Dzisiaj w Pałacu Prezydenckim odbyła się ceremonia odwołania starego rządu i desygnowania nowego premiera. Prezydent Andrzej Duda, w przemówieniu, które wygłosił w trakcie tej uroczystości powiedział do Mateusza Morawieckiego. Jest Pan moim premierem. Być może była to tylko taka formalna, okolicznościowa formułka. Ale bardziej prawdopodobne, że prezydent po prostu powiedział jak było naprawdę. Kto zadecydował o tym, że Mateusz Morawiecki zostanie premierem.
Ale, żeby móc desygnować nowego premiera to poprzedni premier musi złożyć rezygnację (ani brak wotum zaufania ani też nieuchwalenie budżetu nie wchodziły w rachubę). W czasie przemówienia prezydent mówiąc o odwołaniu podkreślał zasługi a pani premier przyjmowała słowa prezydenta z wyraźnym wzruszeniem. A w trakcie wręczania kwiatów widać było wzajemne zrozumienie i sympatię pomiędzy prezydentem a panią premier.
Jaki więc obraz wyłania się z tej (amatorskiej) psychoanalizy?
Otóż Jarosław Kaczyński, przez swoich współpracowników (vide Adam Lipiński), był namawiany do objęcia funkcji premiera, ale się nie zgodził. Nie rozważał też powołania MM na premiera. Dowodem na to są słowa prezydenta, że Mateusz Morawiecki to jego premier. Z czego można wnioskować, że koncepcja Jarosława Kaczyńskiego była następująca. Owszem potrzebna jest rekonstrukcja rządu (o czym mówiło się już od kilku tygodni) ale premierem nadal zostaje Beata Szydło. Jednak stało się inaczej, desygnowany na premiera został Mateusz Morawiecki. Z kolei prezydent nie mógł nakłaniać Beatę Szydło do złożenia rezygnacji, aby powołać Morawieckiego, z dwóch powodów. Takie działania nie leżą w kompetencjach prezydenta. A po drugie, pomiędzy prezydentem a panią premier widać wyraźnie nić porozumienia i sympatii. Nie mówiąc o tym, że pani premier była szefem sztabu wyborczego prezydenta. I prezydent A. Duda swój wybór, oprócz własnej pracy, w dużej mierze zawdzięcza właśnie Beacie Szydło.
Wniosek końcowy tych rozważań nasuwa się jeden. Pani premier Beata Szydło złożyła rezygnację z własnej inicjatywy. A nie, że została do niej zmuszona, nad czym boleją niektórzy blogerzy. Albo inny, bardziej prawdopodobny. Który jednak nie przeczy temu pierwszemu. Decyzja o rezygnacji zapadła w gronie tych trzech osób. Prezesa Jarosława Kaczyńskiego, prezydenta Andrzeja Dudy i pani premier Beaty Szydło. Wspólnie doszli do wniosku, że tak będzie skuteczniej i efektywniej. Dzisiaj pani premier potwierdziła, że zostaje w rządzie. Co w dużym stopniu potwierdza, że tak właśnie było. I pokazuje jej klasę.
Przez pierwsze dwa lata, rząd z panią premier Beatą Szydło, odrabiał zaniedbania socjalne. Przez następne dwa, z premierem Mateuszem Morawieckim, będzie odrabiał zaniedbania (bardzo oględnie mówiąc) gospodarcze.
Których, zarówno tych pierwszych jak i drugich, dopuściła się Platforma w czasie swoich ośmioletnich rządów.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 28959
Już z tytułu dowiadujemy się, że pani premier złożyła rezygnację z własnej inicjatywy, ale okazuje się, że bardziej prawdopodobne, że tak nie było, a decyzja zapadła w gronie trzech osób: formalnie mającego dużo do powiedzenia prezydenta, faktycznie mającego dużo do powiedzenia prezesa i pani premier. Po co w tym wyliczeniu Beata Szydło? Pani premier na tej liście nie musi być wcale! Ponadto, skoro, jako się rzekło, pan prezydent jest stronnikiem pani premier, nie ma sensu domniemywać, że optował za jej dymisją. Pozostaje Jarosław Kaczyński jako osoba podejmująca decyzję. Jedyny logiczny wniosek, że pani premier została poinformowana, o swojej suwerennej decyzji, kto wie, czy nie jako ostatnia.
Przy okazji warto się bliżej zastanowić, jak czarodziej z Power Pointem zrobił tak zawrotną karierę. Czy to taki Rasputin, który omamił wizjonerstwem naszą jednoosobową carską rodzinę? A może jego obecność była warunkiem dojścia PiS-u do władzy? No bo gadanie, że on potrzebuje premierostwa, żeby naprawiać gospodarkę, jest nonsensem. I bez tego miał wolną rękę. W czym mu Beata Szydło przeszkadzała?
O tym, że PiS doszedł do władzy zadecydowali wyborcy. Nie stwierdzono sfałszowania wyborów.
Owszem taśmy pomogły. Ale na taśmach jest też MM. Jeżeli 'obecność' MM we władzach była warunkiem, to po co patriotyczni kelnerzy go nagrywali?
Chodzi po prostu o to, żeby wisielcy nigdy nie dostawali się do polityki, a to trudno zrobić, bo dzisiejszy świat premiuje tylko dostatecznie umoczonych.
Jak na razie zmniejsza zadłużenie. A przynajmniej nie zwiększa tak jak to robiła PO (i inni)
O długu sam mówił. Gdyby mówił nieprawdę to tvn już by wołał w niebogłosy na czerwonych paskach. A marzenia, że nie są tanie? Są ludzie, którzy marzą aby wydawać pieniądze i są ludzie, którzy marzą aby inwestować pieniądze. Marzenia MM to te drugie. Przy inwestycjach duże koszty, po ich realizacji przynoszą duże zyski.
Ja tam wolę serię małych wizji zwykłych ludzi, nie wielkie centralne budowy wielkich państwowych budowniczych. Japończycy mieli taki pomysł na wygranie wojny: zadać kilka decydujących ciosów, i po sprawie. Wiadomo, jak to się skończyło. Mieli szczęście, że trafili na Amerykanów.
Małe jest piękne. Nie twierdzę, że duże nie jest piękne. Niech jednak pan Mateusz łaskawie realizuje swoje marzenia płacąc z własnej kieszeni.
Odrzuca mnie określenie 'tubylcy' wobec Polaków. Nawet jeżeli jest używane z ironią.
Nie unika pan tego określenia, wręcz odwrotnie - używa. Co zacytowałem w poprzednim komentarzu. Powtórzę jeszcze raz. Razi mnie to określenie, odczuwam je jako uwłaczające. Niezależnie przez kogo i w jakiej intencji używane. A btw czosnku, bardzo lubię czosnek :)
Tak, ja również to widzę (i pisałem o tym w swoich tekstach na S24 i tutaj chyba też). Niemniej nigdy nie używam tego określenia nawet ironicznie. Z dwóch powodów. O uwłaczaniu już mówiłem poprzednio. A po drugie to jest nieskuteczne. Ci, którym wryło się to w korze głęboko, jak pan to określił tylko się cieszą, że Polacy to akceptują (oni ironii nie chwytają, zresztą tego portalu pewnie nie czytają). Natomiast na tych, do których to się odnosi, to też nie działa. Bo są przekonani, że to nie o nich. Uważam, że budowanie podmiotowości jest skuteczniejsze poprzez odwoływanie się do lepszej strony polskiej natury (Polak, Polacy to piękne słowa) a nie poprzez (ironiczne) pokazywanie że nie zawsze jest najlepiej.
Ma Pan oczywiście rację, że napominanie w ten sposób jest nieskuteczne. Tylko że ja tu nie prowadzę misji ewangelizacyjnej. Ona i tak musiałaby w pierwszym rzędzie dotyczyć rządzących. Jest to jednak przejaw frustracji – to mam sobie do zarzucenia.
Myślę, że pozytywna propaganda pokazująca lepszą stronę polskości też jest skazana na porażkę. A to z tego powodu, że to wciąż jest próba urabiania tubylca, pozytywnego czy nie, ale jest to traktowanie z góry. Ten stan zmienić może tylko obserwacja pozytywnych przykładów w otoczeniu, a temu władza może tylko sprzyjać (czego ta władza nie robi). Tak sądzę.