Być może to dość śmiała teza i całkiem możliwe, że jeszcze bardziej zazdrośćmy sędziom, szczególnie gdy odsądzamy ich od czci i wiary w prawo i sprawiedliwość, albo prezesom spółek, którzy tylko żerują na krwawicy całego zastępu szeregowych pracowników. Być może w tym rankingu, komu najbardziej zazdrośćmy zarobków, wygrywają z lekarzami jeszcze „inne darmozjady”, ale śmiem twierdzić, że w stosunku do tej grupy zawodowej, gdy mowa jest o kasie, żywione są szczególnie negatywne emocje, będące mieszanką zazdrości, nienawiści i poczucia niesprawiedliwości. Dlaczego? Bo choć odsądzamy lekarzy od czci i wiary, w ich przypadku w wiedzę i etykę, to chcąc nie chcąc wcześniej czy później większość z nas do jakiegoś „konowała, który zarabia krocie za nic” (to jedno z łagodniejszych określeń, z jakim można się spotkać na forach internetowych) trafi. I co gorsza, stajemy się od takiego zależni. A to rodzi frustrację – czujemy naszą niemoc, a jego wszechmoc. Doświadczamy ograniczeń związanych z chorobą i bezdusznym systemem, czekamy już kilka godzin w kolejce pod gabinetem, a tu właśnie „ta lekarzyna” wychodzi i mówi, że przerwa, bo też ma jakieś potrzeby fizjologiczne. A co nas to obchodzi, przecież bogowie potrzeb fizjologicznych nie mają – krzyczymy w duchu. Do czasu, bo jak nerwy poniosą, to zaczynamy wrzeszczeć bez opamiętania, szczególnie gdy zobaczymy, jakim wypasionym samochodem przyjeżdża lekarz pod ten gabinet, a my zaledwie nędznym, dziesięcioletnim Fiatem. I tacy sfrustrowani, biedni, źli czekamy w tej kolejce godziny, dni, miesiące, a nawet lata. I zaczyna w nas coraz bardziej wzbierać złość i dostajemy białej gorączki, gdy zewsząd słyszmy – lekarze są niezadowoleni z wysokości zarobków. Aż chce się wykrzyczeć: pokaż lekarzu, co masz w garażu! Ciągle wam mało i mało, konowały jedne. Do roboty byście się wzięli, to my was utrzymujemy, za darmo wam pracować trzeba, a nie jeszcze więcej i więcej!
A lekarze nic, chcą zarabiać więcej i to już teraz, a nie za kilka lat. I nie będą czekać w kolejce, aż owocami wzrostu gospodarczego pożywią się wszyscy inni, a im zostaną tylko ogryzki.
O tych owocach nie piszę bezpodstawnie. To właśnie ich konsumpcji domaga się Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i Porozumienie Zawodów Medycznych, którzy w liście z 19 maja br., podpisanym przez przewodniczącego ZK Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy dra Krzysztofa Bukiela, i skierowanym do wicepremiera Mateusza Morawieckiego piszą tak:
„Parę dni temu mogliśmy przeczytać w prasie Pana radosne stwierdzenie, że „ze względu na bardzo dobrą kondycję budżetu państwa, Ministerstwo Finansów nie będzie potrzebować środków z dywidendy PKO BP za 2016 r.” Podobnie optymistyczne wypowiedzi Pana Ministra dotyczące znakomitej kondycji polskiej gospodarki, wzrastającej ściągalności podatków, rekordowych inwestycji zagranicznych, wzrostu płac, zmniejszenia bezrobocia pojawiają się w mediach niemal codziennie. Niedawno w audycji radiowej opowiadał Pan o swoim znajomym, młodym inżynierze, który nie musi już emigrować (wbrew wcześniejszym zamiarom), bo rozwijająca się gospodarka dała mu zatrudnienie w nowoczesnym zakładzie z zarobkami porównywalnymi do tych, jakie uzyskałby w najbardziej rozwiniętych krajach UE.
Słuchamy tych opowiadań i zadajemy sobie pytanie: czy Pan Minister i my żyjemy w tym samym kraju? W polskiej, publicznej służbie zdrowia sytuacja jest bowiem zupełnie odmienna: marazm, beznadzieja i niepewność jutra, brak pieniędzy na wszystko, zadłużenie szpitali, drastyczne oszczędności i – przede wszystkim – dramatycznie niskie wynagrodzenia dla pracowników, którzy na co dzień służą swoją pracą najbardziej potrzebującym, bo chorym ludziom”.
List w całości można przeczytać tutaj: http://www.ozzl.org.pl/index.php/13694-czy-pan-minister-i-my-zyjemy-w-tym-samym-kraju-list-otwarty-porozumienia-zawodow-medycznych-do-ministra-finansow-mateusza-morawieckiego).
Polecam zapoznanie się z nim, ja przytoczę jeszcze dwa fragmenty:
Co się z tego listu wyłania? Nie będę tutaj dokonywać jego rozbioru na czynniki pierwsze, zwrócę tylko uwagę na jedną kwestię – wyłania się niego ogromna frustracja lekarzy i innych pracowników służby zdrowia spowodowana niskimi zarobkami i niedofinansowaniem całego systemu opieki zdrowotnej. Na kluczowe pytanie: „czy jest ona uzasadniona?”, pozwolę sobie nie udzielić, przynajmniej na razie, odpowiedzi. Zwrócę natomiast uwagę, że nagromadzona frustracja wcześniej czy późnej musi jakoś znaleźć ujście. Na razie dochodzi zewsząd z terenu niezadowolonymi głosami lekarzy i spływa strumieniami słów w listach do decydentów, ale już wzbiera na sile i kanalizuje się w potok, by ruszyć – być może wkrótce – z całym impetem rwącej rzeki na Warszawę, na Rząd.„…Dla rządzących zawsze jest jednak coś ważniejszego niż zdrowie Polaków, co wymaga budżetowych pieniędzy: dofinansowanie banków, restrukturyzacja górnictwa, reformy administracyjne, dopłaty do PKP, wspieranie rolnictwa, budowa stadionów, dróg i autostrad, zwiększenie nakładów na armię, pobudzanie dzietności. Obecny rząd nie różni się pod tym względem od swoich poprzedników. Przedstawiony niedawno przez Ministerstwo Finansów projekt wieloletniego planu finansowego nie przewiduje zwiększania wydatków na zdrowie do roku 2020. Przedstawiciele obecnego Rządu, z Panią Premier na czele, niemal codziennie przekonują Polaków, że spełniają obietnice wyborcze dane obywatelom. Z pewnością nie dotyczy to ochrony zdrowia. Polscy pacjenci i pracownicy publicznej służby zdrowia mogą się czuć oszukani przez polityków PiS…”
„…Zapraszamy Pana do dialogu na temat wynagrodzeń pracowników publicznej ochrony zdrowia. Prosimy o spotkanie z przedstawicielami Porozumienia Zawodów Medycznych abyśmy mogli znaleźć rozwiązanie satysfakcjonujące nas wszystkich. Wierzymy w Pana dobrą wolę i rozsądek. Nie jest przecież możliwe, aby człowiek tak otwarty i światowy akceptował sytuację, w której pielęgniarka, technik medyczny, ratownik, psycholog kliniczny lub młody lekarz zarabia mniej niż kasjer w hipermarkecie lub sprzątaczka w banku”.
Kołem napędowym będzie obywatelski projekt ustawy o wynagrodzeniach w służbie zdrowia (pisałam o nim: http://naszeblogi.pl/46444-my-tu-maju-maju-biala-polska-jesien-tuz-tuz oraz http://naszeblogi.pl/46486-kryzys-nie-kryzys-prawda-po-naszej-stronie-tylko-czyjej). Inicjatorom pomysłu udało się w wymaganym terminie zebrać pod nim prawie 240 tys. podpisów i złożyć go w Sejmie. Jeśli kwestie formalne nie przeszkodą, będzie on procedowany mniej więcej na przełomie lata i jesieni.
Co robi Rząd, by dać odpór fali frustracji i nie zostać zmiecionym? Na razie położył na stół swoją propozycję wysokości wynagrodzeń w służbie zdrowia, przyjmując 9 maja br. na Radzie Ministrów projekt ustawy o sposobie ustalania najniższego wynagrodzenia zasadniczego pracowników wykonujących zawody medyczne zatrudnionych w podmiotach leczniczych. Propozycję, jak wynika z jednego z wywiadów, którego udzielił dr K. Bukiel – do odrzucenia (czytaj: http://www.medexpress.pl/bukiel-strajk-jest-zawsze-ostatecznoscia/66904).
Dlaczego? Oczywiście wszystko rozbija się o pieniądze. Zestawiając dwa projekty: obywatelski i rządowy, różnice w wysokości określonych nimi wynagrodzeń są ogromne. Można zaryzykować twierdzenie, że jest między nimi przepaść, której jak na razie nie ma czym zasypać. Dla przykładu lekarz specjalista w projekcie obywatelskim ma zarabiać ok. 12-13 tys. miesięcznie „od zaraz”, wg projektu rządowego jego wynagrodzenie ma wynieść ok. 6,4 tys. zł docelowo w 2022 r. Lekarz bez specjalizacji odpowiednio ok. 8 tys. i 5,3 tys. zł. Te różnice pomiędzy projektami są nieco mniejsze w przypadku innych zawodów medycznych, ale i tak są duże.
Poza tym, że rządowa propozycja wysokości zarobków całkowicie nie satysfakcjonuje lekarzy, wręcz na samą myśl o niej wywołuje białą gorączkę, jego najważniejszą cechą jest, że ustawa, jak czytamy w uzasadnieniu, „ma stanowić systemowe rozwiązanie prawne zmierzające do stopniowego niwelowania dysproporcji w zakresie poziomu wynagrodzeń zasadniczych grup pracowników zatrudnionych w podmiotach leczniczych”.
Czyżby po to, aby już nikt nikomu w wielkiej rodzinie pracowników służby zdrowia nie zazdrościł, że ten czy tamten ma więcej? I by nie zazdrościli im kolejarze, piekarze, nauczyciele, kasjerki w hipermarketach albo sprzątaczki w banku? Ale czy chociaż frustracji będzie mniej? I za jaką cenę?
W tym miejscu należy podnieść temat niesprawności wymiaru sprawiedliwości oraz powiedzieć o ważnym aspekcie prawa jakim są prawa niezbywalne, bo one rzutują na koszty leczenia. Konkretnie czy pacjent chce i jak wysokie chce mieć ubezpieczenie nie jest obecnie kalkulowane, a jest to składnik ceny usługi medycznej. Jeżeli przyjmie się rozwiązania funkcjonujące w USA to wykręci się ceny usług do równie absurdalnych i stanowiących zaporę przed leczeniem. Już dzisiaj pacjenci "mają dylemat" czy chcą się leczyć u lekarza czy u urzędnika. Jak się rozhula procesowanie w medycynie - czym nas autorytety medyczne z klucza straszą od zawsze - to pacjenci będą się leczyć u adwokatów i w instytucjach ubezpieczeniowych, a koszty medyczne będą do tego lichym dodatkiem.
"w celu podniesienia jakości świadczonych usług, eliminacji błędów i usuwania osób nieodpowiednich" pacjenci nie potrzebują pośredników tylko własnych pieniędzy do dokonywania wolnego wyboru - to system, który mnie przekonuje.
W przypadku kontroli lekarzy przez lekarzy mamy walkę z konkurencją i konserwację układu. Gdy decyduje urzędnik realizuje się standardy, potrzebne jest logowanie i kontrola logowania, standaryzuje się system pod potrzeby jego kontroli i pracy w sieci zamiast trafiać w potrzeby pacjenta. Są pacjenci i lekarze, którym to odpowiada i chętnie poniosą koszty tego systemu.Są i inni, którzy nie mają takiej potrzeby.
Coś powoduje,że pacjenci z miasta X jadą do Y ale wśród rozwiązań tego problemu jest i taki, że nie jadą do Z bo tam ich nie przyjmą z braku kontraktu, dotacji, itp. a nawet w Z nie powstał szpital bo tak zadecydowano i pacjenci z X nie mieli tego wyboru.
Gdyby węzeł służby zdrowia został przecięty, skutkowałoby to chorobą i śmiercią wielu ludzi by wielu innych przeżyło i wyzdrowiało - nikt takiego "Aleksandra" by nie ocenił za bilans a za widoczne zgony i choroby. I dotyczy to i innych decyzji. Przy założeniu, że ktoś by chciał się nawet wyrwać z mieczem to zostałby rozbrojony bez walki, otaczającą niemożnością otoczenia, które "tylko" działałoby wg przepisów, standardów i pod wpływem politycznej poprawności.
Ale to mało istotne. Zastanawiam się, ile PiS może na tym stracic. Zastanawiam się, jaki procent lekarzy glosowal na PiS. Być może niewielki. Jednak koniec koncow chodzi o wyborcę. Nie wiem, jak jest w innych krajach, ale wydaje mi się, ze w Polsce ludzie generalnie sa bardziej niż to jest konieczne uzależnieni od służby zdrowia. Wiec niedobrze. Bo gdyby PiS wygral wyborcę przeciw lekarzom, to ja mam gotowe rozwiązania, jak srodowisko lekarzy wykonczyc. Ale PiS-owi nie uda się to, choćby z tego powodu, ze - powielając bledy z lat 2005-07 - znow poszedł na wojne "z całym państwem". Jak już napisałem w innym miejscu - z tej wojny wraca się na tarczy.
Taktyka szczucia wszystkich przeciw wszystkim jest stara jak świat. Mogłaby się sprawdzić i tym razem. Sugeruje Pan, żeby z lekarzy zrobić kozły ofiarne, zamiast zająć się tym abstrakcyjnym konceptem? To ma sens, bo sama koncepcja tego abstrakcyjnego konceptu wydaje się być utopijna, a kogoś obwinić będzie trzeba.
Co do polityki to Jabe taka ona jest wlasnie. Jeśli PiS chce isc na wojne ze środowiskiem lekarskim (i z wieloma innymi zresztą) to musi te wojne wygrac. Moim zdaniem nie ma na to szans w tej chwili, wiec powinien się honorowo, i zręcznie, wycofać. Jeśli jednak szanse by były to wiedziałbym jak wykonczyc przeciwnika i chętnie bym moje pomysły podrzucil PiS-owi :)
To zwykla polityka. W ktorej niestety PiS czasami jest bardzo slaby. Mam takie wrazenie, jakby niektorzy politycy PiS-u zostali zywcem przeniesieni z NB, bo prowadza polityke na poziomie piaskownicy. Musza sie jeszcze duzo nauczyc od PO. Pamietasz jak Tusk rozegral srodowisko kibicowskie? Mimo ze sam sie uwazal za zadeklarowanego kibica i w kraju, w ktorym kazdy zna sie na pilce! Rozegral ich, bo to byla polityka i wiedzial, ze w tamtym momencie moze sobie na to pozwolic. To jest bilans zyskow i strat, a czasami mozna przeciwnikowi przywalic z liscia, bez zadnych konsekwencji. Dla polityka wazny jest tylko wyborca. Jesli bedzie pewien wyborcy, to z kazda grupa zawodowa moze isc do walki i te walke wygrac. Cala reszta jest publicystyczna fikcja.
A jak nie masz odwagi to przynajmniej zrob cos pożytecznego i napisz książke z gatunku political fiction (z naciskiem na fiction), jak nasz bloger pan Mojsiewicz :)