Przejdź do treści
Strona główna

menu-top1

  • Blogerzy
  • Komentarze
User account menu
  • Moje wpisy
  • Zaloguj

Na psy

St. M. Krzyśków-Marcinowski, 06.05.2015
  Na 68-ej na Brooklynie mieszkają przede wszystkim Chińczycy. Niedaleko mojego lokum znajdował się na poziomie pierwszego piętra taras, na którym , w pełnym tego słowa znaczeniu, od rana do nocy kwitło życie rodzinne.   Dobiegał stamtąd nieustanny gwar dziecięcych przede wszystkim głosów z mocniejszymi, dominującymi nad nim głosami kobiet strofujących od czasu do czasu  swoje pociechy. Przechodniowi trudno było określić liczbę baraszkujących tam dzieci, które czasem tylko wybierały się po kamiennych schodach  w niezwykłą dla nich podróż, która kończyła się na chodniku i powodowała znaczne zaostrzenie matczynej musztry. Niewątpliwie dzieciaków  było tam dużo i to chyba w każdym możliwym wieku, brało się to z zespolenia w wychowawczym trudzie  sił kilku spokrewnionych familii. Sprzyjał temu charakter tutejszego budownictwa – domy te powstały przed stu laty. Wszystkie te chińskie dzieci mogły czuć się kochane, ale jak wiadomo najbardziej kocha się to najmłodsze. Przekonywałem się o tym, gdy wieczorem  lub w weekend pojawiał się mężczyzna, łysinka określała jego wiek jako  zdecydowanie średni.  Był to ojciec części tych berbeci. Można było widzieć go ponad murkiem okalającym taras, jak chodził po nim godzinę i dwie z dzieckiem półrocznym niespełna, przytulając je do policzka, przemawiając do niego czule, ciesząc się nim w sposób niezwykły. Promieniowała ta niewyczerpana, powtarzająca się dzień w dzień miłość na wszystkich członków rodziny własnej i tych spokrewnionych a także, jak widać po mojej osobie, na sąsiadów i przechodniów.  
  Nosiłem ze sobą aparat, ale jak wiadomo pewnych scen, z uwagi na granice prywatności, nie można sfotografować. Szkoda. Obraz byłby bardziej wymowny niż opis. Szedłem wolno jedną z ulic  Borough Park. Dyskretnie przyglądałem się tutejszemu żydowskiemu światu. W ciepłe wakacyjne popołudnie rzeczywistość tutejszą  zdominowały dzieci. Ich opiekunki funkcjonowały gdzieś w tle, a jakaś naturalna dyscyplina, biorąca się i wymagana  bez wątpienia z powodu dużej liczby maluchów, trzymała wszystko w ryzach. W miarę ruchliwa ulica tuż-tuż a na chodniku i przy wejściach do domów całe gromady drobiazgu. Na jednych niedużych, wąskich , trzystopniowych schodkach, naliczyłem jedenaścioro siedzących koło siebie dzieciaków. Trwały w tym zespoleniu, przyciśnięte do siebie,  spokojne, pozbawione jakichkolwiek złych emocji, które mogłyby się przyczynić  do rozsypania się tej gromadki.
  Kawałek dalej, dwie chyba dziesięciolatki rozmawiały ze sobą w jakiś dojrzały sposób, niczym dwie mamy. Jedna  z nich trzymała na rękach brata, przytulonego do niej pulchnego bobasa, żeby podołać temu ciężarowi, opierała się o maskę zaparkowanego na ulicy samochodu. Cały ten jej trud dźwigania nie przeszkadzał w prowadzeniu dziecinnego dialogu – na takim to wysiłku polega tu życie; alternatywne, czyli bardziej wygodne rozwiązanie nie wchodzi w rachubę, prowadziłoby  do historycznej zguby.
  Niskie ogrodzenie „jardu” przed domem pozwalało mi popatrzeć, jak postawny mężczyzna uczył swoją trzyletnią córeczkę jazdy na rowerze. Zapewne wrócił dopiero co z pracy, ubrany był bowiem w czarny wyjściowy strój: lśniący cienki i błyszczący jakby surdut ,  i specyficznie skrojone spodnie. Na głowie nie miał już czapki, albo stanowiącego niezbędny  element   stroju kapelusza, tylko myckę. Dziewczynka już zaczynała  opanowywać  arkana jazdy, ale na razie należało jej rowerek nieustannie podtrzymywać. Dodatkową trudność sprawiała  ciasnota miejsca, jeździć można było praktycznie tylko w kółko. Po twarzy mężczyzny spływały stróżki potu. W promieniach słońca, w niewygodnej pozycji,  stale schylony, nie przestawał jednak w prowadzeniu tego kursu jazdy, pewnie też dlatego, że dziecku taka jazda i współpraca sprawiała  wyjątkową frajdę. Z ust ojca wciąż leciały delikatne, pełne miłości  słowa zachęty i bliskie było już osiągnięcie satysfakcji, kiedy to będzie można wszystkim zakomunikować, że tata nauczył dziecko czegoś, co zostanie mu na zawsze.
  Nie wypadało mi się tu zatrzymywać i śledzić tego fragmenciku żydowskiej sielanki, poszedłem dalej, zastanawiając się nad mądrością trwających tysiące lat szczepów, takich jak żydowski i chiński. Ojcowskie oddanie jest  tego sukcesu najtwardszą podstawą.
  Kwiecień 2015. Na  dworzec w Lublinie wjechał pociąg z Warszawy. W drzwiach wagonu, które znalazły się akurat przede mną,  ukazał się  niespełna trzydziestoletni mężczyzna z modnie podgolonymi skroniami i fantazyjną czapką zakrywającą resztę fryzury. Trzymał w objęciach, niczym małe dziecko, sporego psa, który opierał łapy na jego ramionach. Od ponad pół wieku jeżdżę pociągami i mam w pamięci tysiące obrazków  związanych z tymi podróżami. Tego typu ojcowskiej czułości  nigdy jednak nie spotkałem. Stałem zamurowany. Jakaś kolejna rubież moich ograniczeń  została w dotkliwy sposób  przekroczona. Nie powinienem był czuć się zaskoczonym, bo przecież świadomy byłem statystyk z klatek schodowych, z którymi mam do czynienia w różnych miejscowościach Polski i przecież ogólnie wiadome jest,  jak istotnie  liczba psów przewyższa w nich liczbę dzieci.  Żywy obrazek z kolejowego dworca uczynił problem znikania narodu dotykalnym. Pozwolił on  przywoływać pamięci wspomnienia przepełnionych pociągów  z rodzicami podróżującymi z wianuszkiem dzieci , z których najmłodsze zwykle jedno z rodziców niosło na rękach.  Pozostała po tym posępna, złowróżbna  pustka,  zasłaniana  jakąś kolorową reklamą kosmetyków dla zwierząt.
  Coś zeszło na psy… Coś zasadniczego w naturze i dziejach narodu polskiego.
  • Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
  • Odsłony: 3176
eska

eska

06.05.2015 16:23

A na mojej, wiejskiej uliczce (jak najbardziej w Polsce) kilkanaścioro dzieciaków bawi się codziennie na schodkach starej, nieczynnej wiejskiej szkoły. Zabawki tam zostają na noc, nikt ich nawet nie zabiera do domu, po co - przecież nikt nie ukradnie. Jeden ojciec uczy jeździć na rowerze, drugi wozi dzieciaki ma quadzie, wszystkie - jak leci. Mój warszawski wnuk też się uczył tutaj jeździć. W ogóle moje wnuki uwielbiają wakacje na tej mojej uliczce. Czyli problem leży gdzie indziej trochę.
St. M. Krzyśków-Marcinowski

St. M. Krzyśków-Marcinowski

07.05.2015 17:46

Dodane przez eska w odpowiedzi na A na mojej, wiejskiej uliczce

Ojcowie są fajni, ale do ilu ich należy te kilkanaścioro dzieci. Kto ma czwórkę to dzieciorób. Kto ma piątkę lub więcej to patologia. Czy nie powinniśmy uważać, że zamierzone posiadanie tylko jednego dziecka jest patologią? Staram się być maksymalnie rzetelny i obietywny. Moje obserwacje i statystyczny instynkt mówią wręcz o czymś zgoła innym niż to sugeruje Pani. Postaram się to rozwinąć w szerszych wpisach, mniemając, że temat okaże się interesujący dla szerszego grona. Pozdrawiam
Domyślny avatar

HenrykHenry

06.05.2015 17:04

taki dobry spokojny i jakze dla nas wazny ... to co Pan napisal. Jestesmy coraz bardziej spychani , rozbici. Gdzie i kiedy sie pozbieramy.Czy uda nam sie policzyc ?. Pozdrawiam.
St. M. Krzyśków-Marcinowski

St. M. Krzyśków-Marcinowski

07.05.2015 17:29

Dodane przez HenrykHenry w odpowiedzi na taki dobry spokojny i jakze

Liczymy, liczymy a rachunek coraz bardziej smutny. Rocznik GUS dla województwa śląskiego 2014, str.127 ludność w wieku nieprodukcyjnym na 100 osób w wieku produkcyjnym rok 2015 59,7 rok 2030 75,9 rok 2050 108,8. Gorzej by to jeszcze wyglądało, gdyby zachować niedawne progi emerytalne. Pozdrawiam
St. M. Krzyśków-Marcinowski
Nazwa bloga:
Bez liczenia
Zawód:
nauczyciel

Statystyka blogera

Liczba wpisów: 258
Liczba wyświetleń: 776,917
Liczba komentarzy: 744

Ostatnie wpisy blogera

  • Pięćset plus
  • W tymczasowym szpitalu covidowym
  • Wariacje covidowe

Moje ostatnie komentarze

  • W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…
  • W systemie biologicznym jednostka, w tym rodzina, nie ma znaczenia - ogół, zbiorowisko, populacja, społeczństwo i procesy w nim zachodzące owszem.

Najpopularniejsze wpisy blogera

  • Niemieckie manipulacje
  • Hasło "Żydokomuna" w Wikipedii
  • Ekspres Poznań - Wrocław

Ostatnio komentowane

  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, W świecie przyrody, ale nie dla katolika.
  • Jabe, Jednostka niczym, jednostka bzdurą.
  • St. M. Krzyśków-Marcinowski, Mojego interlokutora - nawiązuję do rozmowy wspomnianej w moim wpisie - bardzo drażnią "dzieciory" hałasujące przy trzepaku. - Okna nie można otworzyć, a nawet przez nie popatrzeć, bo zaraz widzi się…

Wszystkie prawa zastrzeżone © 2008 - 2025, naszeblogi.pl

Strefa Wolnego Słowa: niezalezna.pl | gazetapolska.pl | panstwo.net | vod.gazetapolska.pl | naszeblogi.pl | gpcodziennie.pl | tvrepublika.pl | albicla.com

Nasza strona używa cookies czyli po polsku ciasteczek. Do czego są one potrzebne może Pan/i dowiedzieć się tu. Korzystając ze strony wyraża Pan/i zgodę na używanie ciasteczek (cookies), zgodnie z aktualnymi ustawieniami Pana/i przeglądarki. Jeśli chce Pan/i, może Pan/i zmienić ustawienia w swojej przeglądarce tak aby nie pobierała ona ciasteczek. | Polityka Prywatności

Footer

  • Kontakt
  • Nasze zasady
  • Ciasteczka "cookies"
  • Polityka prywatności