Byłem w Rosji kilkakrotnie. Głównie służbowo. Trudno uznać za pobyt w Rosji przejazd z moją ś.p. Mamą nad Morze Czarne na wakacje pociągiem jadącym do Bułgarii przez część Związku Sowieckiego. Ale potem już jako człowiek dorosły, 29-letni poseł na Sejm RP byłem w Moskwie w związku z posiedzeniem jednej z komisji Zgromadzenia Parlamentarnego NATO, gdzie reprezentowałem Polskę. ZSRR właśnie się spektakularnie rozpadał, Pakt Północnoatlantycki szukał nowej formuły (i do dziś szuka, niestety), a konferencję, dość ekscentrycznie, zorganizowano w stolicy dogorywającego „Sojuzu”.
Pamiętam, że byłem bacznie obserwowany przez Rosjan i jednemu z nich, przedstawicielowi władzy wyrwało się w pewnym momencie, że: „Wy to nie wyglądacie na posła”. Byłem tym zaskoczony, bo przecież garnitur, krawat, itd. ‒ ale później zrozumiałem, że nie miałem bardzo drogiego zegarka, co zdaje się było wyznacznikiem prestiżu w sowieckiej i postsowieckiej klasie politycznej.
Napisałem to w czasie przeszłym, ale – zdaje się ‒ to błąd. Ostatnio w czasie kolacji pewien ukraiński deputowany (ze wschodniej części kraju) wyznał mi równie szczerze, że jest pozytywnie zaskoczony posłami do Parlamentu Europejskiego z rożnych krajów. Powie tam, u siebie, na Ukrainie, że to normalni ludzie, wcale nie tacy bogacze, jak u niego – i też wspomniał właśnie o zegarkach...
Z tej pierwszej wizyty w Rosji zapamiętałem głównie to, że byliśmy zakwaterowani pod Moskwą w ośrodku należącym do KGB, która właśnie zmieniała, po raz kolejny (Czeka, NKWD, itd.) swoją tożsamość, choć zdaje się tylko pozornie. Zaś pracownicy owego ośrodka patrzyli na nas, przybyszów z Zachodu, jak na połączenie Marsjan i ufoludków – mają oni dwie głowy i zielone uszy czy nie?
Pamiętam też, że w drodze powrotnej na lotnisko zatrzymała nas milicja drogowa („GAI” czy jakoś tak). Było późno, śpieszyliśmy się i wtedy w wielkiej roli wystąpił inny członek polskiej delegacji, późniejszy marszałek Senatu RP, Longin Pastusiak, zięć byłego I sekretarza KC PZPR, Edwarda Ochaba, który rozdarł się na kontrolujących nas milicjantów niczym pan i władca na poddanych. Wiedział, co robi: milicjanci spokornieli natychmiast, uznając, że jak ktoś się na nich wydziera i stawia ich na baczność, to widocznie jest władzą wyższą, ma prawo.
Potem, po czterech latach pojechałem do Moskwy jako wiceminister kultury i sztuki. Moim rosyjskim odpowiednikiem był Michaił Szwydkoj, znany krytyk teatralny, uważany za „liberała”. Ten sam, który potem został ministrem kultury i polskiemu ministrowi kultury, który składał oficjalną wizytę w Moskwie, powiedział podczas rozmów: „Teraz w programie jest koncert, ale ch... z koncertem, pójdziemy do restauracji, wypijemy wódkę”. Naszemu ministrowi koncert, niestety, przepadł, ale picie nie przepadło.
Z tej mojej drugiej wizyty w Moskwie, poza owym grubym jegomościem z wąsami w randze wiceministerialnej, zapamiętałem hotel, w którym spałem. Wielki, monumentalny, z kilkuset pokojami. Parę dni przed moją wizytą zginęli w nim ludzie, bo strzelano doń i z niego, zresztą było widać ślady kul, był to czas puczu Janajewa. Jelcyn pucz stłumił, wbrew przewidywaniom prezydenta Wałęsy, który uważał, że wygra Janajew ‒ i wizyta się odbyła.
Potem, po latach, już w nowym stuleciu, jako przedstawiciel Fundacji Pomocy Polakom na Wschodzie, odbyłem romantyczną kilkudziesięciogodzinną podróż pociągiem przez Syberię z etapami w Tomsku, Tobolsku, Tiumieniu i Nowosybirsku, gdzie wszędzie były ślady silnej polskiej obecności ‒ nasi zesłańcy i ich potomkowie tworzyli tam elitę intelektualną i techniczną, która budowała dobrobyt tych miast. Wszędzie widziałem pomniki Lenina i wszędzie ściskało mi gardło, gdy napotykałem pamiątki po tych, których zesłano z dalekiej Polski tylko za to, że byli dumnymi Polakami i walczyli o wolność swojego kraju.
Tyle się zmieniło od tego czasu – i nic się nie zmieniło.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej” (18.03.2015)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2759
Zegarki!!!
Sergiusz Piasecki
Zapiski oficera armii czerwonej