W zasadzie zanosiło się nieźle...
Wydany w 2012 roku „Pakt Ribentrop – Beck” zabił niezłego ćwieka komentatorom. Napisany nieco przewrotnie i dość zręcznie, wymykał się utartym schematom krytyki, z jednej strony prowokował do dyskusji a z drugiej – niby to mimochodem, ale do bólu wyraźnie ukazywał dwie rzeczy: po pierwsze cuchnące po dzień dzisiejszy podłe i cyniczne tchórzostwo Wielkiej Francji a po drugie prosty, mały fakt, że my, Polacy owszem: wcale NIE MUSIELIŚMY walczyć z Trzecią Rzeszą. Chcieliśmy, to prawda, bo tak nam kazał honor i elementarna przyzwoitość (tego autor raczej powiedzieć nie zamierzał, ale tak to wyszło), ale konieczności dziejowej tym razem nie było. Tym samym ostro w tyłek dostały wszystkie podłe oskarżenia Polski o antysemityzm: bo – jak to jasno wynika z opisanej historii – gdybyśmy rzeczywiście byli takimi krwiożerczymi antysemitami, którzy swe zbrodnicze narodowe myśli z mlekiem matki wysysają, to cóż prostszego było w zasadzie, jak do pakietu Gdańsk – Korytarz – Pomorze dołożyć rabatem jeszcze jedno ustępstwo? Zwłaszcza, że – jak to również jasno wynika z przytoczonych faktów – inne państwa kolaborowały, ile wlezie... Aż furczało.
No ale – niestety – tyle dobrego. Styl – nawet w przypadku „Paktu...” – od początku pozostawiał wiele do życzenia i był zapowiedzią nadchodzącego upadku, którego szczyt przypadł wprawdzie na „Obłęd 44”, ale którego autor nie przestał z wielkim zapałem pielęgnować i utrwalać kolejnymi publikacjami...
Nie wiem zaiste: jest li zychowszczyzna jedynie nieudolną próbą rewizjonizmu historycznego, czy może niepotrzebnie się ją osobnym słowem określa, bo tak naprawdę mamy do czynienia po prostu z nową michnikowszczyzną?
W każdym razie im dłużej to wszystko trwa, tym bardziej mi ręce opadają zważywszy, że bierze w tym udział nie tylko młodociany pseudohistoryk. Mnie osobiście najbardziej boli obecność w tym wszystkim Rafała Ziemkiewicza, genialnego wręcz analityka rzeczywistości III-ej RP i bardzo zdolnego publicysty.
Doprawdy wielka szkoda, że w tej akurat sprawie wydaje się on być zaślepiony jakąś idee-fixe i całkiem niezdolny do zrozumienia kilku naprawdę prostych – nawet, można rzec, banalnych – kwestii, które cały ten „rewizjonizm” w obecnym kształcie automatycznie posyłają do kosza.
Naprawdę, żeby do tego wniosku dojść, nie potrzeba znać na pamięć Trylogii... Wystarczy się tylko chwilę zastanowić:
1. Bohaterów trzeba szanować, bo w naszym kręgu kulturowym jest to postawa dobrowolna i jeśli się ich będzie opluwało, to nikt więcej bohaterem nie zostanie. To jest dość oczywista prawda, nie pozostająca bynajmniej w jakimś szczególnym związku z faktem, że „geopolitycznymi racjami jesteśmy wyni*”
2. W Polsce patriotyzm jest zazwyczaj niepragmatyczny z gruntu i na samym wstępie, bo zawsze Naród ma do zaoferowania mniej aniżeli tego Narodu wrogowie. To już akurat taka nasza Polska specyfika, ale jest całkiem sporo państw, które tę sytuację z nami dzielą.
3. Romantyzm daje – zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych – siłę, która jest całkowicie konkretna, przekłada się na skuteczność (zwłaszcza w walce) a mechanizmy jej powstawania są wytłumaczalne na gruncie dzisiejszej psychologii (nie będę się rozwodził nad tym, ale w skrócie rzecz ujmując romantyk tak się ma do fanatyka jak człowiek kochający do ogarniętego obsesją)... Zachęcam do samodzielnych analiz tego kolejnego truizmu, choćby na gruncie jednej ze sprawdzonych nad Wisłą Uniwersalnych Prawd, mówiącej, że „Skuteczność danej metody / osoby / organizacji jest wprost proporcjonalna do ilości psów na niej powieszonych...”
Czwarta sprawa może nie jest aż tak prosta, ale oczywiście również warta omówienia:
Z wojny zostaliśmy w zasadzie bez niczego: wyrżnięte elity, zburzone miasta, pięćdziesiąt lat sowieckiej okupacji... Ale zostało nam jedno: w trakcie tej wojny, z takiego całkiem ludzkiego punktu widzenia, z którego nie widać atomowych map, z którego ludzkie życie i śmierć jest czymś więcej niż kolorową strzałką kierunku natarcia, z tego punktu widzenia, z którego przeciętny Europejczyk widzi swoich sąsiadów, dzieci, które kocha i dla których pracuje, rodzinę... Z tego punktu widzenia, z którego nie patrzy na świat Władimir Putin... Zachowaliśmy się po prostu w porządku: nie chcieliśmy być ani z Hitlerem, ani ze Stalinem. Chcieliśmy być wierni swoim zasadom, wolni i po prostu, po ludzku normalni. I normalnie o tę wolność walczyliśmy, bo pokoleniu, które tworzyło społeczeństwo IIRP nie lęgły się w głowach rozmaite gwiezdnowojenne imperialne „masterplany”. Przy okazji tej walki polscy żołnierze, wywiadowcy i partyzanci dokonywali często aktów autentycznego bohaterstwa.
Przekładając na język „polityki realnej”, czym to jest teraz? Biorąc pod uwagę poglądy „zychowszczyków” jak również specyfikę języka, którego używają w swoich publikacjach, nie zdziwiłbym się, gdyby to nazwali gównem.
Niezależnie od tego ja jednak twierdzę, że jest to - między innymi - kapitał propagandowy, który w tej chwili należy w interesie Polski wykorzystać... A nie pomniejszać go, trwonić, niszczyć i opluwać pseudohistorycznymi fantasmagoriami, które po bliższej analizie nie okazują się już niczym więcej.
Co za różnica, tak naprawdę, czy teraz, po latach, okazuje się, że lepiej było stać „z karabinem u nogi”, czy też jednak był realny sens walczyć. Tamte bitwy – tak czy owak – są już zakończone i nie odwrócimy ich wyniku, nie cofniemy przebiegu. Zostały jednak akty heroizmu dokonanego w dobrej wierze i – co ważniejsze – w Absolutnie Dobrej Sprawie.
Przecież czasami nawet, jeśli na potrzeby propagandy nie ma bohatera ani męczennika, to się go po prostu stwarza. I tak na przykład postępuje – w ramach realnej polityki prowadzonej w interesie Niemiec – Erika Steinbach ze swoim – pożal się Boże – Centrum „Wypędzonych”.
My akurat mamy z tej wojny na pęczki autentycznych bohaterów i to takich, że wysiadają przy nich Achilles z Hektorem na spółkę oraz męczenników wiernych sprawie, niczym pierwsi chrześcijanie. Ale taki Zychowicz, czy Ziemkiewicz, zamiast ten fakt – w ramach realnej polityki – wykorzystać do głoszenia polskiej chwały i wypracowywania w głowach europejskiej opinii publicznej wizji Polaka – bojownika o wolność i demokrację oraz biologicznego antyhitlerowca – bohatera (którego krajowi należy się z racji tego bohaterstwa i poświęcenia wszelkie poszanowanie, pełna ochrona w ramach NATO oraz całkiem spora ilość pieniędzy), pracowicie robi z tych naszych bohaterów pijaków, debili, głupków, idiotów oraz zdrajców, których potomkom nie należy się nic i na których można w zasadzie już tylko splunąć.
No rzeczywiście: realna polityka, że proszę siadać. Ciekawe tylko w czyim interesie?
Ale mogę sobie oczywiście gadać... Ludzie i tak posłuchają mędrków i kanapowych patriotów... „Wróżów wstecznych”, z których żaden nie tylko, że w więzieniu żadnym ani areszcie nie siedział (w żadnym – nie tylko NKWD)... Co tam zresztą w areszcie... W nos nawet w szkole zapewne nie dostał...
Ale oczywiście wszyscy co do jednego uważają się za uprawnionych, by nadętymi frazami pouczać Józefa Becka w zaświatach, co ten powinien był zrobić a czego nie powinien wobec dwóch totalitarnych potworów oraz instrukcje dla powstańczej warszawy formułować będą pięćdziesiąt lat po sprawie z wysokości kanapy swojej, a i na powstańca Kieżuna przy okazji splunąć nie omieszkają, czemuż to pan profesor śmiał prowadzić grę ze Służbą Bezpieczeństwa, zamiast dać się zabić...
I w tym miejscu znów powstaje ciekawe pytanie: dać się zabić w imię czego właściwie? „Realnej polityki”? Być może prof. Kieżun mógłby dać się zabić w imię jakichś romantycznych idei, ale to przecież nie postawa romantyczna jest postulatem zychowszczyzny...
Jako, że jestem zwolennikiem rozdzielenia obu zagadnień, nie przytaczałbym tu w ogóle tej popularnej ostatnio sprawy, gdyby nie to, że w jej ramach wychodzi na jaw właśnie ta rzucająca się w oczy niekonsekwencja obozu zwolenników „polityki realnej”. Niekonsekwencja nasuwająca pytanie: „Czy ci ludzie aby na pewno wiedzą czego od Polaków chcą?”
Swoją drogą: do lustrowania w Polsce jest cały czas spore grono kandydatów, być może nawet z prezydentem na czele... Po co zatem „zychowszczycy” pół roku przed wyborami ostatniej szansy i w sytuacji, gdy patriotyzm zaczął przeżywać pewne odrodzenie, zrobili michnikofilom prezent z teczki profesora Kieżuna? Warto w tym miejscu zauważyć, że w zasadzie wykonali oni w ten sposób robotę za prawdziwych wrogów polskości, którym niezręcznie by przecież było używać lustracji jako oręża, skoro przez dwadzieścia lat ze wszystkich sił ją dezawuowali...
To tak zatem zwolennicy Zychowicza prowadzą zachwalaną przez siebie „realną politykę”? Tak ona ma wyglądać?
Aż strach myśleć, co by było, gdyby to nie Józef Beck, nie Rydz-Śmigły, nie generał Okulicki, ale jeden z nich podejmował decyzje w tamtych tragicznych latach...
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 7620
No powiedzmy pewnych istotnych jej wymiarów, za to iście montypythonowską odchyłą w temacie Kaczyński.
A może wprost przeciwnie, dokładnie rozumie i wie co robi, tylko cel nie ten, o którym Pan myśli. To nie jest człowiek naiwny lub niesprawny umysłowo - jakaś kretynka z miną zadowolonej z siebie debilki, którą Polacy zachwycają się jako premierem.
Mogę go oceniać jedynie na podstawie publikacji i to co widzę skłania mnie - jak na razie przynajmniej - ku nadziei, że w tej sprawie chodzi tu o konsekwencje pewnego "zachłyśnięcia Dmowskim" oraz o całkowite niezrozumienie istoty postawy romantycznej oraz jej realnych zalet...
Nie o to więc chodzi czy w ogóle go lustrować, ale kiedy. Można było z tym poczekać. Właśnie również z tego powodu, że nie za bardzo jest w obecnej chwili czas na dokonywanie szczegółowych ocen: grał, wrednie donosił, czy go po prostu wykorzystali? A może trochę jedno a trochę drugie... Wcale nie chcę go bronić wbrew faktom. Uważam, że dokonanie tych ocen i wniknięcie głębiej w sprawę w tym wypadku akurat jest niezbędne, skoro się ją już rozgrzebało. Patrząc prosto pułkownika Kuklińskiego też można by nazwać po prostu komunistą i kropka, "no bo przecież posiadał legitymację PZPR".
Gdyby w roli "lustratora" wystąpił np. redaktor Sakiewicz, to mógłby powiedzieć, że zrobił to po prostu dla prawdy - dla idei. Jeżeli jednak w tak niepragmatyczny sposób zachowują się głosiciele zimnego pragmatyzmu w polityce, no to coś tu jest "nie teges". Albo z nimi, albo z tą ich polityką.
Mówię przecież wyraźnie "Co za różnica, tak naprawdę, czy teraz, po latach, okazuje się, że lepiej było stać „z karabinem u nogi”, czy też jednak był realny sens walczyć. Tamte bitwy – tak czy owak – są już zakończone i nie odwrócimy ich wyniku, nie cofniemy przebiegu.".
Nie stawiam więc tezy "o genialności Powstania Warszawskiego".
Co do języka zaś, to właśnie ten język, jakim posługuje się Zychowicz w swoich publikacjach jest niedopuszczalny i uniemożliwia (bądź przynajmniej bardzo utrudnia) jakąkolwiek debatę. Ja Pana idiotą nie nazwę. Przypuszczam jednak, że obawa Pańska przed tym wynika z tego właśnie, jakimi określeniami posługuje się pana ulubiony autor na określenie ludzi, którzy myśleli inaczej niż on.
Zychowszczyzna zbiera już - jak widać - żniwo.
Sprawa Kieżuna pokazuje jedną z niekonsekwencji w sposobie myślenia tej grupy - to wszystko, do czego mi tu była potrzebna.
Swoją drogą fakt, że podchwyciłem określenie "zychowszczyzna" wynika w prostej linii z tego, że Zychowicz dość brutalnie obraża w swoich książkach moje uczucia patriotyczne. Nie za pomocą stawianych tez, ale za pomocą języka w jaki je stawia.
Poniżej "plastuś" napisał "Szanujmy się więc mimo różnic a dalej zajedziemy."
OK, postaram się, jeśli to w ogóle możliwe, pisać jeszcze ostrożniej na ten temat. Nie tylko bowiem używam poprawnej polskiej pisowni (w odróżnieniu od Pana, nawiasem mówiąc - trudno się czyta Pańskie wpisy), ale także staram się zazwyczaj nie wyrażać zbyt ostro.
Wasze komentarze wskazują, że słuszna to tendencja, szkoda tylko, że sam Zychowicz wykazuje z książki na książkę tendencję dokładnie odwrotną i nie szanuje ani mnie, ani pozostałych patriotów, dla których Powstańcy Warszawscy i AK są bohaterami a nie bandą szaleńców, ani nawet samych tych właśnie bohaterskich żołnierzy (co miałoby pragmatyczny sens, na który wskazałem).
Kwestia "rozbrojenia miny" natomiast jest dyskusyjna. Jak na razie uważam, że została ona zdetonowana...
Tak czy siak - pozostając przy tej metaforze - w wyniku tych działań pozostały zniszczenia oraz cały czas groźne odłamki. Kwestią otwartą jest, czy zdołamy je teraz usunąć.
W żadną nagonkę z kolei nie mam zamiaru się wpisywać, natomiast jestem przekonany o szkodliwości zjawiska, które nazywam "zychowszczyzną".
Skoro sam siebie zalicza Pan do grupy "zychowszczyków" (to nie ja Pana do niej dopisałem), to proszę o wzięcie pod uwagę i poważne rozważenie, czy sposób w jaki Zychowicz podchodzi do omawianej przez siebie problematyki, nie jest rzeczywiście dla Polski po prostu szkodliwy.