Z zażenowaniem obserwuję, na jakie tory schodzi niekiedy debata wokół bieżących spraw ukraińskich. Przykro czytać, z jaką łatwością jej uczestnicy przyklejają sobie nawzajem łatki „moskiewskich agentów” czy „probanderowców”. Szczególnie, gdy ludzie na poziomie, generalnie mający zresztą słuszność w dziewięćdziesięciu procentach, zaczynają nagle wypisywać rzeczy na prawdę dziwaczne.
Absurdalne jest stawianie zarzutów Jarosławowi Kaczyńskiemu i innym politykom PiSu za to że pojechali na Majdan. Tak samo, jak absurdalne jest atakowanie osób działających na rzecz pamięci o ofiarach zbrodni UPA, czy wręcz imputowanie owym osobom o ile nie wprost agenturalności, to działania w interesie Rosji.
Jeśli mówimy o szerokim zagadnieniu spraw polsko ukraińskich, na samym wstępie narzucają się dwie sprawy, wydające się być niejako oczywiste, banalne wręcz.
Po pierwsze, jednym z najbardziej logicznych kierunków naszej polityki międzynarodowej jest poparcie dla Ukrainy jak najbardziej prozachodniej oraz jak najbardziej niezależnej od imperialnej polityki rosyjskiej. Można to nazywać koncepcją jagiellońską, doktryną Giedroycia, Piłsudskiego czy Lecha Kaczyńskiego (lista nazwisk jest zresztą znacznie dłuższa), natomiast nie ma chyba wątpliwości, że imperatyw ów oparty jest na podstawowych danych geopolitycznych (czy sumie doświadczeń historycznych kilku wieków). Kierunek taki jest po prostu implikacją interesu Polski, powiedzmy wprost: wynika z polskiej racji stanu (oczywiście, że można sobie wyobrazić, jak czynił to kilkanaście lat temu pewien barwny polityk nadużywający przymiotnika „realny”, nadzwyczajną zmianę geopolitycznej układanki, w której sojusz polsko-rosyjski będzie rywalizował z sojuszem niemiecko-ukraińskim, jednak póki co, na materializację tak fantastycznych scenariuszy się nie zanosi).
Po drugie, ta sama racja stanu nakazuje nam dbać o sprawy polskiej społeczności na Ukrainie oraz kultywować pamięć historyczną, zwłaszcza związaną z najbardziej bolesnymi faktami historii Polaków w XX wieku. Należy do nich ludobójstwo dokonane przez nacjonalistów ukraińskich.
Wypisuję tu banały? Sądząc po wielu publikacjach, na które ostatnio się natknąłem, niekoniecznie.
Wspomniałem na wstępie o nazbyt łatwo przychodzącym rzucaniu oskarżeń o probanderowskość bądź sprzyjanie interesom Rosji. Szczerze mówiąc, jestem przekonany, że jeżeli agentura rosyjska miałaby osiągnąć na tym polu jakiś sukces, to polegać mógłby on chyba właśnie na wmówieniu sporej części Polaków, że istnieje jakaś sprzeczność, radykalna i niemożliwa do przezwyciężenia, pomiędzy popieraniem przez Polskę wolnościowych dążeń mieszkańców Ukrainy a kultywowaniem pamięci o polskich ofiarach sprzed siedmiu dekad. Można zresztą odnieść wrażenie, iż szereg osób to przekonanie o owej sprzeczności wręcz świadomie pielęgnuje.
Dziwne przekonanie, które streścić można w haśle „Albo wolna Ukraina albo wierność polskiej pamięci” jest błędne. Tymczasem gros osób zabierających głos czyni z owej alternatywy (precyzyjnie mówiąc alternatywy rozłącznej) pewną przesłankę do wyprowadzania naprawdę nonsensownych wniosków. Czegóż wreszcie spodziewać się, gdy wyrozumowany fałsz przenoszony jest w sferę praktyki…
Tak jak ewidentnym nadużyciem jest posługiwanie się pamięcią historyczną jako bałamutnym argumentem przeciwko Ukraińcom z Majdanu (nie mówiąc już o dziwnie prostej logice przechodzenia od wspomnienia kresowej martyrologii do kibicowania zomowcom z Berkutu), tak też politycznym błędem (a zarazem, powiedzmy śmiało i po prostu: aktem niemoralnym) jest charakterystyczne dla III RP koniunkturalne fałszowanie historii w imię rzekomego zbliżenia z Ukrainą (jak choćby ostatni przypadek kuriozalnego wykreślenia słowa „ludobójstwo” z projektu lubelskiego pomnika… ofiar ludobójstwa).
Swoją drogą, nie trzeba chyba zbyt wnikliwej obserwacji, aby zauważyć, że w dużym stopniu to właśnie mające miejsce w postkomunistycznej Polsce negowanie czy zakłamywanie prawdy o wydarzeniach sprzed siedmiu dekad sprawiło w konsekwencji, że bolesna historia bywa dziś rozgrywana przeciw aspiracjom współczesnych Ukraińców, i to aspiracjom zgodnym z naszymi, polskimi interesami.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 4297
Pozdrowienia, :-)
W cytowanym przez komentatora wyżej linku Andrzej Nowak polemizuje też z ks. Isakowiczem-Zaleskim. I to polemizuje rozsądnie, na argumenty. Stwierdza, że łączy nas z Ukraińcami wspólne dziedzictwo kulturowe. Że Ukraińcy zaczynają ten fakt dostrzegać.
Zdaje się, że to samo widzą też Litwini. Może to drobny szczegół okiem historyka, ale zajrzyj do wielotomowego wydawnictwa Lietuvos Metrika. W ostatnich tomach zachowano język polski, nie tłumaczono nawet na litewski! A przecież to nie jest wydawnictwo przeznaczone tylko dla Polaków i z pewnością rząd litewski nie wydawał by tych pieniędzy tylko dla Polaków.
Bez lektury kroniki Stryjkowskiego nie zrozumiemy jak nasi bracia zza Buga postrzegają wspólne dziedzictwo. Szczerze mówiąc jest do wyobrażenia sytuacja, że istnieje kraj, którego elity mówią po polsku, ale nie chcą być w jednym państwie z Polską albo próbują uniknąć zbyt pośpiesznej "integracji europejskiej". Narzekamy na tempo integracji z UE, więc postarajmy się zrozumieć postawy obywateli dawnego WKsL. A te postawy będą z czasem odżywac, bo ta kraina nie ma innych tradycji państwowych.