Dziś Prezydent Obama ogłosił światu, że decyzja o “interwencji” USA w Syrii została podjęta. Jednak, jak stwierdził w następnych zdaniach, jako przywódca “najstarszej demokracji konstytucyjnej na świecie” podjął także drugą decyzję. O debacie w Kongresie i konieczności uzyskania poparcia Izby.
Ta druga decyzja wydaje się być podyktowana faktem, że Obama musi, w ramach polityki wewnętrznej ale i (o paradkosie) w tym przypadku także zagranicznej, mieć za sobą mandat Kongresu, który jako tako wzmocni go w obliczu niemożliwości uzyskania zgody RB ONZ, wobec weta Rosji I Chin.
Jeśli chodzi o wsparcie międzynarodowe to właściwie Prezydent USA dysponuje tylko rzeczywistem wsparciem Izraela i Francji, problematycznym Turcji i czysto iluzorycznym Ligi Arabskiej. I to by było na tyle.
Po co Obamie czas?
Decyzja Kongresu wydaje się być już ustalona. Trudno przypuszczać, by Obama nadział się na podobną minę jak Cameron. A więc nie idzie tu o „sprawy wewnętrzne”.
Administracja amerykańska, już od jakiegoś czasu, zdaje się być świadoma, że polityka „resetu” wobec Moskwy była błędem. Oczywiście nikt z otoczenia Prezydenta, a tym bardziej on sam, nigdy tego nie powie wprost. Ale odwrót od resetu jest już wyraźnie widoczny w czynach, a nabrał przyspieszenia po „sprawie Snowdena”, kiedy Putin zwyczajnie ośmieszył Obamę...
Wydaje się być wielce prawdopodobnym, że Obama czeka na szczyt G20, kiedy będzie miał możliwość formalnych, a przede wszystkim nieformalnych, rozmów z Putinem i z Chińczykami. Można przypuszczać, że przedstawi tam, przygotowane zawczasu „propozycje nie do odrzucenia”, po których ograniczona operacja w Syrii będzie możliwa. Operacja taka jest teraz konieczna. Inaczej Obama, nie po raz pierwszy, zostałby ośmieszony. Ale tym razem wysłałby światu jasny sygnał, że Ameryka jest słaba.
Ale istnieje niestety druga, moim zdaniem bardziej prawdopodobna, wersja przyszłych wydarzeń.
Dużo bardziej prawdopodobna!
Bo wojna na Bliskim Wschodzie jest obecnie w interesie Rosji. I choć, być może, brzmi to nieprawdopodobnie to jestem przekonany, że tak właśnie jest. Dlaczego tak jest, napiszę już wkrótce.
Jeżeli założymy, że Obama nie ogra Putina w Petersburgu (a ja uważam, że nie ogra) to scenariusz wydarzeń najprawdopodobniej będzie następujący:
USA zaatakują Syrię, Syria Izrael, Iran uderzy też na Izrael i zablokuje cieśninę Ormuz otwierając „drugi front”. Izrael użyje wszelkich(!) środków, które posiada, w ramach samoobrony. We wszystko zostanie wciągnięta Turcja, w której sytuacja wewnętrzna i widoczny zwrot ku islamistom nabierze przyspieszenia, co sprawi, że będzie bardzo niepewnym NATO-wskim sojusznikiem, który zażąda od USA wielkiej daniny za wsparcie.
Kompletną niewiadomą jest stanowisko i reakcja Egiptu a także, co niezwykle ważne, Jordanii, państwa, w pewnym sensie, buforowego.
Eskalacja konfliktu i prawdopodobna niemożność „utrzymania sytuacji w ryzach” może spowodować syndrom „wspólnego wroga” i zjednoczenie świata arabskiego przeciw Wielkiemu Szatanowi, odłożywszy „na później” bardzo liczne wewnętrzne „rachunki krzywd”.
Sądzę, że Moskwa „idzie na wariant” poproszenia jej by stała się siłą gwarantującą jaki taki porządek w regionie. I niechętnie ale w ramach „międzynarodowej solidarności” i podobnych dupereli, na taką rolę się zgodzi.
Zasadnicze pytanie na dziś brzmi: Czy USA potwierdzi swoją siłę, czy też, co bardziej prawdopodobne, swoją bezsilność? I czy jest w stanie uderzyć tak, by dla wszystkich chętnych ew. kontruderzenie stało by się nieopłacalne.
Moim zdaniem, na oba postawione wyżej pytania, odpowiedź brzmi: Nie.
Sytuacja jest arcyniebezpieczna także dla Europy. Ale o tym innym razem.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3509
Ukłony:-)
zaś Jordania... 10% Beduinów i rodu panującego, przeciwko palestyńczykom... król Jordanii pewnie pamięta czarny wrzesień kiedy owp próbowało odstrzelić mu ojca zaś syrjskie czołgi były w drodze do Ammanu...
wbrew pozorom świat islamski nie jest monolitem... wystarczy zauważyć jak sunna "lubi się" z szyitami zaś obydwie "lubią" alawitów...zaś rody królewskie lubią wszystkich jak cholera kiedy immamowie obiecują im kęsim, kęsim.... w tej sytuacji USA jawi im się jako jedyna siła która jest zdolna skopać tyłki różengo rodzaju zagrożeniom jake powstają przeciw ich panowaniu...
zważywszy na wybuchowe stosunki pomiędzy bractwem a hesbollahem...ten ostatni bierze kasę od szytów irańskich więc bractwo bierze kasę od kogoś innego...stawiam dolce przeciw orzechom, że od ruskich i kitajców
z kolei paniczna wręcz odmowa a propos inspekcji w Syrii świadczy o tym, że w/w mają dużo do ukrycia... może nawet okazać się, że gazy których nie znaleziono w Iraku leżą właśnie w Syrii...