Narzekanie stało się powszechnym stylem życia, a dla wielu niemal moralnym obowiązkiem. Kto nie narzeka, bywa podejrzewany o naiwność, o brak realizmu, o to, że „nie widzi, jak jest naprawdę”. A jednak narzekanie nie odsłania prawdy, tylko ją deformuje. Sprawia, że człowiek patrzy na świat jak na ruinę, nawet jeśli wokół wciąż stoją mury, które mogłyby dać schronienie. Narzekanie to powolne przyzwyczajanie się do goryczy. Nie wybucha i nie krzyczy od razu. Sączy się dzień po dniu, zdanie po zdaniu. Z czasem człowiek już nie zauważa, że wszystko, co mówi, ma ten sam ciężki ton. Nawet dobro zostaje wypowiedziane z zastrzeżeniem, radość z dopiskiem, a wdzięczność z ironią. Serce uczy się, że skarga jest bezpieczniejsza niż nadzieja. Narzekanie daje złudne poczucie mądrości. Kto narzeka, ten „wie”, „przewidział”, „nie dał się nabrać”. Tymczasem nie jest to mądrość, lecz rezygnacja przebrana za przenikliwość. Narzekanie nie prowadzi do działania ani do zmiany. Ono rozgrzesza bezczynność. Skoro wszystko jest złe, to nie trzeba próbować. Skoro wszyscy zawodzą, nie trzeba ufać. Skarga staje się wygodnym alibi dla serca, które nie chce już ryzykować dobra.
W perspektywie wiary narzekanie jest formą niewiary, nawet jeśli nigdy nie pada słowo „Bóg”. Jest życiem tak, jakby Jego obecność nie miała znaczenia. Jakby historia była tylko sumą porażek, a nie miejscem, w którym On wciąż działa. To dlatego w Biblii narzekanie zawsze prowadzi na manowce: nie dlatego, że ludzie nie mieli powodów do zmęczenia, lecz dlatego, że pozwolili, by zmęczenie odebrało im pamięć o otrzymanych darach. Jezus nie był człowiekiem skargi. Nie budował swojej misji na narzekaniu na świat, który Go nie rozumie. Mógłby mieć ku temu wszelkie powody. A jednak Jego słowa były wolne od jadu. Nawet gdy były ostre, nie były gorzkie. Nawet gdy demaskowały zło, nie rodziły pogardy. Na krzyżu, w miejscu, gdzie narzekanie wydawałoby się najbardziej „uzasadnione”, nie padło ani jedno słowo pretensji. To tam objawiło się, jak bardzo skarga jest przeciwieństwem miłości.
Narzekanie niszczy nie tylko relacje, ale i wnętrze człowieka. Zabiera smak modlitwie, bo modlitwa wymaga zaufania. Zabiera zdolność zachwytu, bo zachwyt wymaga otwartości. Zabiera radość, bo radość nie da się pogodzić z permanentną skargą. Człowiek narzekający może mieć wszystko, a żyć tak, jakby nie miał nic. Nie pozwólmy, by narzekanie stało się naszym językiem. Życie jest zbyt cenne, by przeżyć je w nieustających pretensjach. Tam, gdzie człowiek przestaje narzekać, zaczyna się wolność. Dopiero wtedy serce odzyskuje zdolność widzenia, nie tylko tego, co boli, ale także tego, co można ocalić i na czym warto budować.