„Należy upowszechniać elitaryzm”. To jedna z myśli nieuczesanych Leca. W zamyśle Leca to- jak zwykle- ponury dowcip. „Powszechny elitaryzm” to podobnie jak „gorzka słodycz” podręcznikowe przykłady oksymoronu. A jednak takie hasło znalazłam kiedyś w prospekcie słynnej szkoły „dla naszych dzieciaków” przy ulicy Bednarskiej. I to jest właśnie esencja lewackiej wrażliwości społecznej, a raczej strategii społecznej. Obiecuje się raj wszystkim, ale jego drzwi będą otwarte tylko dla wybranych, dla swoich. Inaczej mówiąc: „naród pije obiecany koniak ustami swoich przedstawicieli”.
Koncepcja bezpłatnej oświaty ma w swoich założeniach następującą wizję. Społeczeństwo funduje bardzo drogie studia, w tym medyczne i prawnicze, najlepszym ze swoich dzieciaków. Przecież wszystkie dzieci są nasze i jesteśmy jedną wielką rodziną. Oczywiście studia funduje się najlepszym wśród równych (primi inter pares). Przecież wszyscy jesteśmy równi i jeżeli nawet na co dzień tego nie widać, możemy realizować demokratyczne zasady zapewniając dzieciakom równy start. Po ukończeniu studiów młodzi ludzie spłacą swój dług wobec społeczeństwa dobrze pracując, czyli dobrze społeczeństwu służąc. Chyba wszyscy chcemy, żeby leczyli nas dobrzy lekarze i obsługiwali nas dobrzy prawnicy. Taka jest w przybliżeniu argumentacja zwolenników bezpłatnej oświaty. Obecny stan lecznictwa i prawa w Polsce obala jednak te utopijne rojenia.
Najlepszych wyłaniały kiedyś egzaminy wstępne, a teraz wyłaniają matury. Dyskretnie zapomina się przy tym o protekcjach i łapówkach. Uczyłam kiedyś w szkole dla czerwonej burżuazji. Bywały roczniki gdy 100% maturzystów dostawało się na studia. Optymistycznie zakładaliśmy, że jest to najlepszy dowód wysokiego poziomu szkoły. Zdarzali się jednak uczniowie, którzy z zadziwiająca szczerością burzyli tę utopijną wizję. Pamiętam dziewczynkę, która zapewniała mnie, że od lat czeka na nią miejsce w szkole teatralnej. Nie pomyliła się- dostała się „w cuglach” za pierwszym razem. Pamiętam również bardzo miłego i szczerego Marcina, dla którego urządzono w kuratorium dodatkową maturę, bo nikt z nauczycieli nie zgodził się uczestniczyć w tej farsie. On sam mówił mi szczerze, że chciałby zostać mechanikiem samochodowym, ale rodzice pchają go na studia. „ Niech pani uwierzy, najgorsze jest pierwsze pokolenie z awansu” -przekonywał, co upewniło mnie, że nie jest taki głupi jak wskazują jego oceny. Spotkałam go po latach na ulicy. Po studiach w Wyższej Szkole Nauk Społecznych przy KC PZPR pracował w Ministerstwie Kultury.
Bezpłatna oświata w założeniu miała i ma dawać szansę zdolnym dzieciom z ubogich rodzin. Ten mechanizm jednak, jak każda utopijna koncepcja, kręci się w przeciwną stronę. Przepompowuje pieniądze z kieszeni biednych do kieszeni bogatych. Dzieci z ubogich prowincjonalnych rodzin mają niewielkie szanse na studia w wielkomiejskich prestiżowych uczelniach. Przede wszystkim nie stać ich na utrzymanie w wielkim mieście. Poza tym ich rodzice nie mają pieniędzy na zainwestowanie w korepetycje, drogie kursy przygotowawcze, oraz – powiedzmy sobie szczerze - na łapówki. Tłumaczy to zdumiewający dla zachodnich obserwatorów paradoks, że w Polsce na bezpłatnych uczelniach studiują bogaci, a młodzież z prowincjonalnych ubogich rodzin wybiera studia płatne.
I następny paradoks- uczelnie bezpłatne prezentują wyższy poziom niż uczelnie płatne- przysłowiowe „szkoły tańca i różańca”, które na ogół sprzedają niskiej jakości wiedzę i dają dyplomy o małym prestiżu. Do wyższych studiów teoretycznie mają przygotowywać licea. Rodzice walczą o przyjęcie dziecka do „ dobrego” czyli znanego liceum, bo to działa jak metka na firmowej odzieży- stygmatyzuje dodatnio. Poza tym dziecko może w takim liceum nawiązać znajomości, które przydadzą mu się w dalszym życiu. Nie jest to jednak- jak chcieliby to widzieć optymiści- wzajemne szlifowanie się diamentów lecz tworzenie już za młodu koteryjnej sieci koneksji.
Najlepsze szkoły, szkoły, o najbardziej pożądanym logo, mają wysokie wymagania choć nie zawsze dobrze uczą. Mogą sobie na to pozwolić. Logo szkoły działa dokładnie jak metka w sklepie, chętni pchają się drzwiami i oknami. Prawie 100% uczniów „dobrych” szkół bierze jednak korepetycje. Rodzice inwestują we wpakowanie dziecka do szkoły o odpowiednim do ich ambicji prestiżu ale rozumieją, że o jego edukację muszą zadbać sami. Inaczej dziecko nie utrzyma się w dobrej szkole. Inwestowanie w korepetycje daje dziecku szansę na studia nie tylko bezpłatne, lecz lepsze, a więc na oszczędność w dalszej perspektywie. Szkoły gorsze to takie, które wymagają, ale wcale nie uczą. Tu też rodzice, jeżeli nie chcą potem płacić za studia, muszą inwestować w prywatne lekcje Najgorsze szkoły, w tym wiele szkół prywatnych, niczego nie uczą i niczego nie wymagają. Ukończenie takiego liceum nie daje ani wiedzy ani prestiżu, ani szansy na bezpłatne studia. Takie szkoły stały się przechowalnią dla mało zdolnej i mało ambitnej młodzieży. Pozwalają bezstresowo spędzić trzy lata pomiędzy gimnazjum i egzaminem dojrzałości. Potem młody człowiek skazany jest na płatne studia, na ogół na równie niskim jak liceum poziomie.
Każda próba rozwiązania tej kwadratury koła skazana jest na niepowodzenie.
Propozycje płatnej oświaty są z oburzeniem odrzucane przez rządzących obdarzonych tak zwaną „społeczną wrażliwością”. Wiedzą oni dobrze, że ich dzieci tak czy owak dostaną się do najlepszych bezpłatnych szkół i będą studiować na najlepszych i w dodatku bezpłatnych uczelniach. Nie mają zamiaru zastanawiać się dlaczego uboga młodzież, w imieniu której rzekomo występują, nagminnie wybiera drogie i kiepskie uczelnie prywatne.
Nauczyciele licealni zarabiają źle, ale przecież dorabiają korepetycjami. Poprawiają prywatnie to co psują na państwowych etatach. Nauczyciele akademiccy dorabiają w uczelniach prywatnych, które swój narybek rekrutują z gorszych szkół. Ustaliła się równowaga quasi stacjonarna, którą wszyscy krytykują ale nic nie robią aby to zmienić.
Tekst drukowany w ostatnim numerze Warszawskiej Gazety
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 5684
Neofeudalizm. Jedna z twarzy obecnego Systemu.
Już dość zaawansowane stadium kiedy nowa szlachecka, niezbyt rozgarnięta kasta przejmuje także posady nauczycieli akademickich. Jednak dla niej ważniejsza od wiedzy szybko staje się kasa. W ten sposób niskie standardy i układy ze szkół niższych przenikają do wyższych. Nieuchronną dalszą konsekwencją musi być zaniżanie poziomu nauczania także na studiach. Utrwalanie status-quo. Wzmacnianie roli papierków, elitarnych dyplomów. Ewolucja z rzeczywistej nauki w stronę alchemii (np. gender ale i na kierunkach technicznych także upadek) czy kupna gotowych rozwiązań.
Klasyczny temat często przerabiany przez pisarzy sci-fi :)