
W listopadzie ubiegłego roku napisałem „Baśń o narwanym Antonim i frasobliwym Jarosławie” – vide: https://www.salon24.pl/u/salonowcy/735023,basn-o-narwanym-antonim-i-frasobliwym-jaroslawie , którą Państwu teraz przypomnę.
Przyjaźń pana Antoniego z panem Jarosławem zaczęła się w czasie, kiedy w sensie politycznym byli jeszcze nieurodzeni, ale w ostatnich latach pan Jarosław zaczął wielbić pana Antoniego, zaś pan Antoni, ewentualnie, wielbić się pozwalał, acz bez odwzajemnienia, - przyzwalając łaskawie, by pan Jarosław go politycznie rozbudowywał i zasilał. A, że obydwaj się potrzebowali, więc stwarzali pozory, że łączy ich głęboka przyjaźń. I choć natura pana Jarosława nie pozwalała mu podejść do pana Antoniego inaczej, jak z nieufnością, to po tragedii smoleńskiej pan Jarosław musiał ten stosunek zrewidować, przynajmniej na pokaz, bo się zorientował, że w międzyczasie pan Antoni wyrósł niespodzianie na idola gotowego za nim wskoczyć w ogień twardogłowego elektoratu partii pana Jarosława. Więc ich wzajemny stosunek do siebie stał się poprawny, acz niezbyt gorący w myśl zasady, że polityk w żadnym razie nie powinien być funkcją czyjejś emocjonalnej temperatury.
A więc? Przyjaciele? Koledzy? Współ-przywódcy? Na moje oko, choć ich gatunki są spokrewnione swego rodzaju eskapizmem i zamiłowaniem do gry w ciuciubabkę to jednak nie ma między nimi chemii i telepatycznego połączenia. I wiem, co mówię, bo mam swoje lata i widzę, jak patrzą na siebie.
Według mnie, pan Antoni to ktoś znający siebie i wiedzący, czego chce jegomość o wybitnej inteligencji znamiennej dla charakterów nieokiełznanych. Zaś pan Jarosław to człowiek urodzony do roli przywódczej, wszakże wciąż siebie poszukujący. Wszystko wskazuje na to, że dla osiągnięcia wyznaczonego celu, stworzony do panowania pan Antoni chce choćby zagłady, zaś pan Jarosław urodzony do kierowania stara się, mimo wszystko, w sposób poczytalny dążyć do urzeczywistnienia swojej filozofii państwa.
Pan Jarosław urodził się na cierpiętnika, a jego oddalenie od wszelkich skupisk czyni go oderwanym od postrzegania rzeczywistej rzeczywistości, zaś pan Antoni to ktoś urodzony na pana, kto kiedyś zażąda, by władza była dla niego - a nie on dla władzy. Pan Jarosław podświadomie ucieka w swoiste „umartwienie”, szczególnie po tragedii smoleńskiej, co jest całkowicie zrozumiałe. Zaś pan Antoni chce być ponad i powyżej, za wszelką cenę. I Pan Antoni wie, że nadszedł moment, kiedy może tego dokonać grając finezyjnie na instrumencie dialektyki bólu i rozkoszy, bo wie, że po sześcioletnim biczowaniu znacząca część narodu poczuła, że to biczowanie przestało być narzędziem tortury i stało się narzędziem swoiście masochistycznej ekstazy. Myślę, że właśnie to czyni pana Antoniego kimś na tyle charyzmatycznym by się stać postacią historyczną.
Pan Jarosław zdaje się być człowiekiem opanowanym, zaś pan Antoni, szczególnie ostatnio, jawi się kimś zgoła szalonym. A być może w tym szaleństwie jest metoda? Bo ostatnie poczynania pana Antoniego wskazują, że albo niedomaga, albo właśnie rozpoczyna swój autogenny bieg ku władzy.
Więc na miejscu pana Jarosława, zdawałoby się bezdyskusyjnie niezagrożonego naczelnika wzmógłbym czujność, bo jak uczy historia, w ostatecznej rozgrywce, która chyba się już zbliża, paradoksalnie, - ludzie zawsze szli za szaleńcami.
Wtenczas myślałem, że pan Antoni rozpoczął swój autogenny bieg ku władzy i należy rozważyć opcję, czy aby przypadkiem nie wyrasta nam nowy naczelnik sugerując, że to pan Jarosław powinien się pana Antoniego obawiać.
Lecz ostatnio pan Antoni tak się rozbrykał, że nie mam już wątpliwości, iż nie doceniłem pana Antoniego, gdyż coś mi się widzi, iż to nie pan Jarosław, lecz pan Andrzej przejrzał rzeczywiste aspiracje pana Antoniego, który właśnie zażądał by władza była dla niego - a nie on dla władzy. Tak, tak kochani rodacy. Pan Antoni ma apetyt na fotel prezydenta. I w razie czego zapamiętajcie, iż napisałem o tym, jako pierwszy.
Baśń o narwanym Antonim, frasobliwym Jarosławie i zadziornym Andrzeju żółtodziobym dopiero się rozkręca.
Ciąg dalszy nastąpi.
Krzysztof Pasierbiewicz (em. nauczyciel akademicki, niezawisły bloger oddany prawdzie i sprawom ważnym dla polskiego państwa)
Po tym wstępie mogę już wyznać: nie wiem, w co pan profesor gra i moich wątpliwości nie ubywa.
Pan profesor wszedł ostro do polityki pisząc słynny list do Kaczyńskiego z żądaniem ustąpienia, czy też wycofania się na rzecz Dudy w lutym 2015 roku.
Przebłysk geniuszu, czy ukartowany plan podmianki namaszczonego przez naród wybrany krakowskiego wykształciucha w miejsce Kaczyńskiego?
List wart ponownej analizy, wszak ostatnie dwa lata coś nam chyba wyjaśniły? Dostępny już tylko tutaj:
Prof. Andrzej Nowak domaga się ustąpienia Kaczyńskiego
http://naszeblogi.pl/525…
Później powołany przez Dudę na członka Narodowej Rady Rozwoju oraz w skład Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej, pan prof. nie naprzykrzał nam się zbytnio ze swoimi opiniami.
Ponownie ostro wszedł do gry po słynnej akcji 3 weta przekonując wbrew logice, żeby ślepo zaufać Dudzie , bo on więcej wie, dalej widzi i szerzej ogarnia wzrokiem, co wydało mi się argumentacją niegodną profesora.
Prezydent Andrzej Duda podjął decyzję o historycznym znaczeniu. Nie tylko dla niego osobiście, ale dla urzędu Prezydenta RP. I dla Polski
https://wpolityce.pl/pol…
Innymi słowy, Duda prze do przodu na upatrzone miejsce, a pan profesor zabezpiecza tyły?
Gorące, patriotyczne listy, czy raczej agitki na służbie realizowanego planu?
Jest wiele punktów stycznych obu panów: Krakówek z jego mieszczańskimi pretensjami i inteligenckim zadęciem, profesorskie sfery, szkółka zwana uniwersytetem Jagiellońskim - i Bóg jeden raczy wiedzieć, co jeszcze.
Profesor Nowak otrzymał propozycje startu w wyborach na prezydenta Krakowa i wsparcie PIS,propozycje odrzucił co najmniej ze wzgardą i nie poparł w wyborach kolejnego kandydata ,uznał ,ze majchrowski będzie lepszy niz ktokolwiek z PIS no i ten bezczelny list z żadaniem odejścia Pana Prezesa.Żądanie bezczelne bo ani on członkiem PIS ani z tym środowiskiem nie związany a juz na pewno nie pracował aby PIS doszed łtam gdzie jest.
Historycy badający przeszłość wpadaja w pułapkę badajac jakieś wydarzenie -czytaja dokumenty ,wpomnienia osób biorących udział i zaczynaja wyciagac wnioski a te moga byc z gruntu fałszywe bo dolumenty moga byc maskirowką a wpomnienia pisane aby powiekszyc swój udział albo pomniejszyć jesli coś nie wypaliło i zwalić wine na innych,jeszcze jednym waznym elementem ,ze o wszystkim decyduje przypadek i wtedy wszelkie badania biora w łeb a wnioski wysnute fałszywe.Historyk powinien miec duzo pokory w sobie i nie uważać ,że jego ocena jest jedynie prawdziwa.
Co do prof.Nowaka ,ryje jak typowy obywatel krakówka majacy zadęcie i na polityka to żaden materiał.
Dzisiejszy lokator w pałacu umyslił sobie ,że przed wyborem można łgac ,obiecywać ,dawać słowo honoru a juz po to wszystko olacći żadnych konsekwencji nie poniesie ,tak było za PO ale nie ci wyborcy ani czas i tu się obalił.