Polska to taki dziwny kraj, w którym ostatnio nawet ludzie giną tak bezwiednie i bezobjawowo, jakby ktoś wytarł gumką zbędny, popełniony ołówkiem bohomaz na kartce papieru.
Ostatnie, wielkie i masowe demonstracje emocji - po śmierci ks. Popiełuszki w 1984 r. i po 10 IV 2010 r. - trwały do momentu, w ktorym media przestały na nie pozwalać, tolerować narrację podobne zachowania tolerującą. O ile można zrozumieć takie stłamszenie w realiach dysponującej nie tylko przemocą medialną, komunistycznej Polski 1984 r., to już reakcja na Smoleńsk może wielu zadziwiać.
I nic tu nie zmieniają kolejne miesięcznice i rocznice. Tak bezczelne i kłamliwe jątrzenie wokół tragedii, a nawet, jak chyba już wszyscy, nawet ci coraz bardziej niezdarnie zaprzeczający zdają się sugerować, po prostu zbrodni, powinno chyba wywoływać gwałtowniejsze reakcje.
Na zewnątrz.
Wielu ukorzy się być może w tym momencie przed wszechpotęgą mediów, ale moim zdaniem przedwcześnie. Bo to jest siła, a mówimy tutaj o współczesnych, polskojęzycznych mediach, dość jednostronna.
Media mogą bowiem tylko powstrzymywać i tłumić, a jeśli już rozbudzać, to bezpieczne, popcornowe emocje i kanapową agresję. Nie wpatrujcie się więc w "paski" TVenów. Jeden czy drugi Cyba to jeszcze nie Legion. Taki potencjał zła lub słusznej furii sprawiedliwych budzą inne anioły zemsty i demony. Takie, które współczesne media próbują bezskutecznie wymordować, bo dopiero one bywają absolutnie niesterowalne.
Czy z faktu, że ich niedostrzegamy, a wszystko staramy się tłumaczyć aktywnością oswojonych przez popkulturę demonów mniejszych, które - jak nam się wydaje - rozumiemy, wynika, że tych największych już nie ma?
Oczywiście, że są, ale w swoim przywiązaniu do parcianej logiki codzienności nie potrafimy już dostrzec ich w całej okazalości. Co najwyżej wyczuwamy aktywność, notując nagły, śmiertelny chłód lub tropikalny żar, jaki jej towarzyszy.
Dysponenci demonów mniejszych będą judzić, tumanić, straszyć, upokarzać i prowokować. Prężyć pokazywane w mediach przez "Szkło Powiększające", cherlawe w gruncie rzeczy muskuły. Już to robią. Jednak wydaje się, że oni sami rzeczywisty skutek swoich zabiegów najchętniej obejrzeli by wyłącznie w telewizji.
Czy w związku z tym podczas wrześniowych, związkowych demonstracji lub 11 listopada w Warszawie nie dojdzie do żadnych, masowych i gwałtownych zamieszek, a jeśli ktoś się z policją pobije, to grupki szwędających się w tym celu po całym świecie antyglobalistów, no i wszyscy mogą spać spokojnie? Jedni porzuciwszy swoje nadzieje, inni swoje troski?
Sen jest ludzką ucieczką i przywarą, a nie diabelską cnotą.
11 listopada to data wyznaczona przez historię i być może - w tym roku - przez kilku prymitywnych cwaniaków, ale nikt nie ma pojęcia, czy przez przeznaczenie.
Znajmy jednak proporcje, bo w przeciwnym razie prawdziwe zło, tak jak prawdziwe dobro beznadziejnie nas zaskoczą, a my nie będziemy mieli pojęcia jak i gdzie ich szukać.
A warto ich szukać nie w nużąco powtarzalnych, acz do tej pory nigdy nie spełnionych medialnych wizjach powszechnych, krwawych zamieszek, ale wedle ścieżki cichej i upartej wojny z tym wszystkim, co pozwala wierzyć w wyjście z sytuacji bez wyjścia. Walczyć do końca, nawet wtedy, gdy jedyną nadzieją jest szansa na podniesienie wrogowi ceny zwycięstwa tak wysoko, że następnym razem nie będzie chciał jej zapłacić.
Cichej i upartej wojny z wiarą, godnością, patriotyzmem, elementarną solidarnością społeczną i narodową, dumą i rozumem wreszcie.
Rodzina, Kościół, szkoła, sąsiedzi, znajomi.
To tam właśnie, a nie w reżyserowanych przez media festynach, te największe demony prowadzą śmiertelny bój o naszego ducha, i tylko tam prawdziwe anioły ocalenia się kryją. I nie miejmy złudzeń, że precyzyjnie odgadniemy, kiedy to pod ich sztandarami wyjdziemy w końcu na ulice.
Dużo ważniejsze będzie, abyśmy dokładnie wiedzieli po co tam pójdziemy i z czym powinniśmy walczyć.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 2175