Czterdziesta rocznica „wypadków grudniowych na Wybrzeżu” jest okazją do różnych wypowiedzi, z których dość przypadkowo trafiłem na program telewizyjny z udziałem głównych bohaterów peerelowskiej przeszłości Kiszczaka i Tejchmy z dodatkiem jakichś pomniejszych aparatczyków. Opowieść Kiszczaka niezależnie od stopnia prawdziwości miała wyraźny cel przedstawienia w jak najkorzystniejszym świetle udziału w tej zbrodni, a nie jak się to mówi eufemicznie „wypadków”, Wojciecha Jaruzelskiego ówczesnego szefa MON i członka Biura Politycznego KC PZPR. Okoliczności, w jakich doszedł do tych stanowisk wyraźnie świadczyły o zaufaniu sowieckim gdyż zastąpił Spychalskiego, który, jak powiadano, został marszałkiem gdyż nie nadawał się na generała, ale którego nie z tych względów Gomułka musiał przenieść na niewiele znaczące stanowisko przewodniczącego rady państwa. Wycofanie Spychalskiego z wojska mogło nastąpić wyłącznie na żądanie Sowietów, którzy nie mieli do niego zaufania i Gomułka po raz kolejny musiał podporządkować się bolszewickim dyrektywom. Jaruzelski w odróżnieniu od Spychalskiego nie był przyjacielem Gomułki i nie był związany z żadną frakcją partyjną. Cała jego kariera wywodziła się wyłącznie z wojska niezależnie czy to była służba operacyjna czy polityczno wychowawcza, czy ewentualnie informacyjna. Wszystkie dziedziny zarządzania w PRL były powiązane z odpowiednimi służbami sowieckimi, jednakże wojsko ze szczególnym trybem rozkazodawstwa było najbardziej uzależnione od sowieckiego dowództwa. Jaruzelski w sposób oczywisty musiał spełniać warunki postawione przez to dowództwo, co miało być przyczyną różnic w stanowiskach dotyczących roli armii, a specjalnie wydatków na cele zbrojeniowe między nim a Gomułką.
Breżniewowi, a szczególnie odżywającej frakcji prostalinowskiej w KPZR osoba Gomułki nie bardzo odpowiadała, ale pozbycie się go nie było rzeczą łatwą i trzeba było to odpowiednio zorganizować ażeby Gomułka odszedł w niesławie.
W tym kontekście wydaje się dziwne, że Gomułka został usunięty po swoim rzekomym największym sukcesie politycznym, mianowicie podpisaniu umowy normalizującej stosunki z RFN i wizycie kanclerza Willi Brandta w Warszawie.
A jednak chyba właśnie ta okoliczność wpłynęła na podjęcie decyzji o obaleniu Gomułki. W tym przypadku została naruszona zasada regulacji stosunków z Niemcami wyłącznie przez Sowiety lub pod ich dyktando jak to miało miejsce w stosunku do NRD. Gomułka najwidoczniej uznał, że po klęsce chruszczowowskich planów w odniesieniu do Niemiec może sobie pozwolić na samodzielne uregulowanie stosunków RFN. Przy okazji warto nadmienić, że prawdziwym beneficjentem tego układu był Brandt, który uzyskał dla Niemiec nobilitację międzynarodową i prawo wypowiadania się w sprawie polskich granic, zachowując przy tym furtkę prawnego istnienia III Rzeszy w granicach z 1937 roku, jako że traktat pokojowy nie został zawarty. Nie mniej propagandowo fakt podpisania umowy z RFN został wykorzystany przez reżim gomułkowski dla umocnienia swojej pozycji. I wtedy właśnie nastąpił cios na pozór samobójczy. Mechanizm był prosty i wypróbowany, podwyżki cen żywności w kraju, w którym koszty wyżywienia pochłaniały większość dochodów społeczeństwa zmieniły nastroje radykalnie aż do fali strajków włącznie. Gomułka, który miał doświadczenie z tego rodzaju sytuacjami, czemu dał wyraz w 1956 roku, tym razem sam sobie podciął gardło wyprowadzając wojsko przeciwko robotnikom i doprowadzając do krwawej masakry. W ten sposób niezależnie od stanowiska kierownictwa partii pozbawił się możliwości sprawowania funkcji dyktatorskiej, jaką dawała mu władza partyjna,
Jeżeli komuś zależało nie tylko na usunięciu Gomułki, ale również na skompromitowaniu go to zrealizowany scenariusz był na to najlepszym sposobem, a że przy okazji zginęło iluś tam ludzi to w oczach „prawdziwych” komunistów nie stanowiło żadnego problemu.
Na tym tle wypowiedzi partyjnych bonzów są po prostu żałosne, dowodzą tylko tego, że mamy do czynienia albo z kompletnymi imbecylami, albo z łgarzami dość nędznymi, których nie stać nawet na wymyślenie lepszej bajeczki.
W tamtych czasach miałem możność zajrzenia za kulisy mechanizmu sprawowania władzy, gdyż przewrót października 1956 w gospodarce morskiej był szczególny. Przedpaździernikowy minister Żeglugi niejaki Mieczysław Popiel typowy stalinowski aparatczyk został niemal dosłownie wywieziony na taczce ze swego urzędu przez zbuntowanych marynarzy. Resort został powierzony bezpartyjnemu Stanisławowi Darskiemu, który dobrał sobie również bezpartyjnych zastępców w osobach profesorów z Wyższej Szkoły Handlu Morskiego Ocioszyńskiego i Kulikowskiego, a którzy z kolei zaproponowali współpracę również bezpartyjnym specjalistom. Między innymi zaproponowano mi również stanowisko dyrektorskie w ministerstwie. Nie miałem wielkich złudzeń, co do długotrwałości takiego rozwiązania, ale kiedy oświadczyłem to Darskiemu ten odpowiedział, że „ razem przyszliśmy i razem, jeżeli zajdzie taka okoliczność, odejdziemy”. Wbrew temu, co chwila kogoś poświęcał stadu partyjnych szakali dybiących na ofiary. Byłem jedną z pierwszych obdarzony zaszczytnym dla mnie tytułem „najgorszego i najbardziej zawziętego Winowca”, ale z tamtych czasów pozostała mi zresztą honorowa funkcja eksperta od spraw cen ryb w Państwowej Komisji Cen. Na przełomie listopada i grudnia 1970 roku zostałem zaproszony przez dyrektora departamentu polityki cen PKC o konsultację, kiedy się u niego zjawiłem przedstawił mi olbrzymie płachty z proponowanymi cenami ryb i przetworów rybnych. Byłem nieco zaskoczony i zapytałem dyrektora Krawczyka (tak o ile pamiętam brzmiało jego nazwisko), co to znaczy i do czego zmierza. Wówczas wyjawił mi w największej tajemnicy, że szykuje się podwyżka cen żywności, między innymi i ryb. Niezależnie od oczywistych nonsensów, które w tej propozycji istniały zażądałem przedstawienia mi propozycji cen artykułów komplementarnych a szczególnie mleka i mięsa, a ponadto muszę to dostać na parę dni ażeby móc ustosunkować się do olbrzymiej ilości pozycji. Odpowiedział, że ani jedno ani drugie nie jest możliwe, że mam się ustosunkować i zgłosić swoje uwagi tu na miejscu. Na to zareagowałem odmową jakiekolwiek ustosunkowania się do projektu. Wobec tego zaproponował wizytę u szefa, czyli prezesa PKC, który nazwał się Strumiński, a był koronnym przedstawicielem ekonomii z Nalewek, jaka panowała wówczas w KERM’ie urzędującym pod kierownictwem takiegoż specjalisty Szyra. Prezes Strumiński po pewnym ociąganiu pokazał mi projekt cen mięsa i innych artykułów, a kiedy wróciliśmy do gabinetu Krawczyka zapytałem go wprost czy tu nie wchodzi w grę prowokacja gdyż ogłoszenie tego cennika niezależnie od jego merytorycznego bezsensu wywoła natychmiastową reakcję społeczną. Krawczyk prawdziwy inteligent, również bezpartyjny, ale chyba nie tak obciążony jak ja, bowiem utrzymywał się na stanowisku przez długie lata na zasadzie, jak wówczas mówiono „szabesgoja”, czyli człowieka odwalającego najcięższą robotę, zdawał sobie z tego sprawę. Pretekstem do podwyżek cen był tak zwany „nawis inflacyjny” w postaci 140 mld. zł. zakumulowanych przez społeczeństwo polskie, należało zatem ten nawis radykalnie zmniejszyć. Była to oczywista bzdura, gdyż była to kwota w porównaniu z oszczędnościami w krajach zachodnich śmiesznie niska, a poza tym to raczej dobra trwałego użytku a nie żywność mogą paść ofiarą owego nawisu, chociaż i to nie grozi. Jeżeli istnieją w tym względzie jakieś obawy to najlepszym rozwiązaniem będzie obniżenie cen artykułów trwałych i zamrożenie płac. W ten sposób będzie można nieco przeprofilować popyt. Odpowiedział mi, że na jakiekolwiek zasadnicze zmiany jest za późno i że możemy tylko poprawić niektóre szczegóły, a kiedy zwróciłem mu uwagę na szczególne nonsensy powypisywane czerwonym długopisem, stwierdził, że tych pozycji nie można ruszyć gdyż są to poprawki wprowadzone osobiście przez Gomułkę. Oto okazało się, że człowiek sprawujący dyktatorską władzę w Polsce zajmuje się ceną puszki szprotów. Zapytałem jeszcze, kto steruje sprawą zmian cen, odpowiedział mi, że sekretarz KC niejaki Jaszczuk, do którego, jak pamiętam na posiedzeniach PKPG[1] Jędrychowski zwracał się per Borys, ale który później już posługiwał się imieniem Bolesław. Ze względu na osobę Jaszczuka wyglądało to na wyraźne wpędzenie Gomułki w sytuację bez wyjścia.
Sprawa wywołania reakcji społecznej to była tylko część zadania, drugą nie mniej ważną była kontrakcja reżimu, która musiała wyraźnie wskazywać na winnego, stąd tajemnicze zniknięcie Jaruzelskiego bez rozkazu, którego wojsko nie mogło być użyte. Wszystko to było szyte grubymi nićmi, ale w efekcie doprowadziło do upadku Gomułki z tą tylko różnicą, że wobec skali napięcia społecznego nie można było posłużyć się pewnym Kruczkiem, ale trzeba było sięgnąć do znacznie mniej pewnego Gierka. Dodało mu się jednak „prawosławnego” Jaroszewicza i jakoś to przeszło. Był to jednak ostatni taki przekręt, na które Polacy dali się nabrać tanim kosztem, za następne już trzeba było zapłacić wyższą cenę
[1] Państwowa Komisja Planowania Gospodarczego