Parę dni temu zadzwonił do mnie znajomy i oświadczył; "Za 10-15 lat wszystko pierdyknie i to z wielkim hukiem.". "Dlaczego?" - odparłam. "Chińczycy wszystko przejmą i Europa nie będzie miała z czego żyć.". "A co konkretnie zrobili?". "Skonstruowali nowy rodzaj chipu do telefonów komórkowych". "No to co?" - zapytałam. Jak się okazało, mojemu rozmówcy chodziło o to, że o ile dawniej Chińczycy kopiowali zachodnie lub japońskie konstrukcje i byli podwykonawcami firm z obcych krajów, to teraz zaczęli rozwijać własną myśl techniczną i własne chińskie firmy. Mój rozmówca obawiał się, iż wygryzą one europejskie przedsiębiorstwa.
Dialog ów przypomniał mi się dzisiaj, gdy w weekendowym wydaniu "Polski The Times" /20-22.04.2012/ zobaczyłam artykuł "Walka o władzę po chińsku" pióra Leo Lewisa, Rogera Boyesa i Jane Maccartney. Dwa dni wcześniej w "Gazecie Polskiej" /nr 16/2012/ ukazał się tekst Antoniego Rybczyńskiego "Wojna w zakazanym mieście" na ten sam temat. Dowiadujemy się z tych publikacji, ze na jesiennym XVIII zjeździe Komunistycznej Partii Chin duet prezydent Hu Jintao i premier Wen Jiabao oddadzą władzę nowej ekipie. Murowanym kandydatem do nowego Stałego Komitetu Politbiura był neomaoista Bo Xilai. Okazało się jednak, iż jego zona Gu Xilai zleciła zamordowanie brytyjskiego biznesmena Neila Heywooda. Została ona aresztowana, a jej mąż utracił wszystkie stanowiska w partii. Ta kryminalna afera odsłoniła zajadłą walkę o władzę, toczącą się w Pekinie.
Wróćmy jednak do straszenia Chińczykami. Ma ono bardzo długą tradycję. Już w latach 80-tych i 90-tych XIX wieku mówiono o "żółtym niebezpieczeństwie", zwalczając imigrację Chińczyków do USA. W Europie po raz pierwszy użył tego termin cesarz niemiecki Wilhelm II w 1895 roku /patrz - Wikipedia /TUTAJ//. W Polsce najbardziej znana jest powieść Witkacego "Nienasycenie" przedstawiająca wizję zwycięskiego najazdu Chińczyków na Polskę. W latach 80-tych XX wieku "żółtym niebezpieczeństwem" byli raczej Japończycy. Gospodarka ich kraju przezywała wówczas okres rozkwitu, po którym od początku lat 90-tych nastąpiła stagnacja. Obecnie znowu narasta strach przed Chinami.
Czy jest on jednak uzasadniony? W mojej notce "Niedoceniany kontynent - Europa" /TUTAJ/ zwróciłam uwagę na to, że w 2008 r. na Europę przypadało 35% światowego PKB, na całą Azję - 27,5%, a na Amerykę Północną - 26%. Jak widać do zdominowania Europy przez Chiny jest dość daleko. W dodatku wcale nie jest pewne, czy szybki wzrost gospodarczy w Chinach potrwa jeszcze długo. Mogą one podzielić los Japonii. Z pewnością zemści się też polityka jednego dziecka w rodzinie. Według mnie, bardziej prawdopodobne jest załamanie się chińskiego wzrostu w czasie najbliższych 10-15 lat niż podbój świata przez Chińczyków. Ano, pożyjemy, zobaczymy.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 1855
Kiedyś krążył taki dowcip: polski inżynier wyjechał na kontrakt do Chin i serdecznie zaprzyjaźnił się ze swoim chińskim odpowiednikiem (chodzi o stanowisko). Przy pożegnaniu Chińczyk wręczył mu w prezencie okazały wazon i kilkakrotnie powtórzył, że tradycja nakazuje, aby taki wazon darowywać wyłącznie przyjacielowi i również tradycja nakazuje ustawić go tuż przy drzwiach wejściowych. Polak wrócił do domu, postawił wazon w przedpokoju i zapomniał. Po jakimś czasie odwiedził go znajomy sinolog, zobaczył wazon i odczytał inskrypcję napisaną dużymi i wyraźnymi znakami chińskiego alfabetu. Napis głosił: "Żołnierzu, uszanuj ten dom." Tak się pocieszamy między Scyllą i Charybdą.
Dobre :)))