Za czasów późnej konspiry i Solidarności mieliśmy skłonność do zasypywania podziałów. „Nikt nie odpowiada za winy rodziców”- twierdziliśmy szlachetnie, nie pytając czy ten kto nie odpowiada za winy rodziców nie korzysta czasem z przywilejów uzyskanych dzięki tym winom. „Tylko krowa nie zmienia poglądów”- przekonywaliśmy się nawzajem, nie pytając, ile razy i w jakich okolicznościach te poglądy były zmieniane. „Nie jest ważne, co kto robił w przeszłości, ważne co robi teraz i z czym do nas przychodzi” – po wielokroć słyszałam taką tezę, wypowiadaną bez zastanowienia czy ten ktoś czasem nie przychodzi służbowo.
Zwolennik spiskowej teorii społeczeństwa powiedziałby, że razwiedka przeprowadzająca w Polsce aksamitną rewolucję, której beneficjentem miała się stać stalinowska grupa interesu, narzuciła społeczeństwu ten ton.
Ja wolałabym szukać przyczyn takiego stanu rzeczy w działaniu ducha dziejów, w atmosferze epoki, w tym co Michel Foucault nazywa episteme. (1)
Wielu z nas wspomina ten okres, jako czas niezwykłego braterstwa, zatarcia podziałów, wymieszania elit przedwojennych z elitami postkomunistycznymi, artystycznymi oraz z autentycznymi proletariuszami, na znajomość z którymi snobowali się zblazowani inteligenci.
Szybko okazało się, że powszechna Solidarność jest to solidarność kota z myszą i przyszło otrzeźwienie. Postkomunistyczne elity załatwiwszy sobie miękkie lądowanie strząsnęły z pleców chwilowych sojuszników- zarówno starą inteligencję jak i proletariuszy ( niektórych autentycznych proletariuszy dopuszczono do łask i wpuszczono na salony władzy, gdzie funkcjonują, jako żywe skamieniałości) i wróciły do dawnych wzorców. Człowiekiem honoru został ogłoszony Kiszczak, a patriotą Jaruzelski.
Tak czy owak fenomenem czasów Solidarności jest fakt, że udało się narzucić społeczeństwu jakiś kierunek działań, jakiś wektor pola, jakieś napięcie, jakąś polaryzację.
Reakcją naiwniaków, którzy jak ta głupia mysz uwierzyli w solidarność z kotem, jest teraz proces odwrotny. Niektórzy twierdzą, że jest to po prostu nowy etap działania razwiedki. Przyszedł czas na rozpraszanie. Każda grupka dzieli się natychmiast ( czy jest dzielona) na zwalczające się zaciekle obozy- tym bardziej zaciekle, im bliższe mają, czy powinni mieć cele. Świetnym tego przykładem jest jatka w środowisku ludzi walczących o wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej. To już nie jatka- to masakra piłą mechaniczną. Każdy normalny człowiek widząc fruwające krwawe ochłapy bierze nogi za pas. Nie usiłuje dochodzić, co kto powiedział, kto zaczął, kto był pierwszy. Pikanterii tym zmaganiom dodaje fakt, że zwolennicy różnych koncepcji zamachu zwalczają się nawzajem z większą zaciekłością, niż zwalczaliby zwolenników tezy o zwykłej katastrofie lotniczej.
Drugim przykładem fatalnych w skutkach podziałów, jest histeryczne zwalczanie się niezależnych intrnetowych portali, które w zasadzie powinny współpracować.
Nie chcę słuchać co i kto komu powiedział i kto zaczął pierwszy. Ostatni raz prowadziłam rozmowy na tym poziomie 30 lat temu, gdy mój dwuletni syn walił w piaskownicy kolegów plastikową łopatką po głowie. Nie chcę też czytać ani słuchać bredni jakimi czuję się ostatnio przygnieciona.
A mianowicie: że Pan Macierewicz jest świeżo obudzonym śpiochem i usiłuje przeszkodzić w rozwikłaniu tajemnicy Smoleńska, czego dowodzi jego ostry wzrok, że Piotrek Bączek, którego znam prawie od pieluszek (no, trochę przesadziłam) jest częścią większej struktury, że Łazarz jest agentem, czego dowodzi jego bezczelny uśmiech. Oprócz tego dowiedziałam się , że Żydzi mają specjalny PESEL, który ma im zapewnić w razie zamieszek ochronę.
Dosyć ! Basta! To objawy psychozy, delirium, niedotlenienia mózgu, izolacji, albo celowej rozbijackiej roboty.
Kiedyś kolega znający dobrze stosunki w Armenii tłumaczył mi dlaczego nie da się niczego w tym kraju i dla tego kraju zrobić. Otóż doprowadzono do tego, że każdy każdego uważa za agenta. Parafrazując znane powiedzenie- 3 osoby to 4 agentów bezpieki.
Co do prawdziwych agentów. Drodzy czytelnicy, z ręką na sercu. Kto z Was podejrzewał, że ksiądz Czajkowski, który pisał takie piękne kazania zdradzi esbekom drogę ucieczki księdza Popiełuszki?
Kto podejrzewał moralizatora Maleszkę o donoszenie na najbliższych przyjaciół? Dobre pytanie? Przecież nawet Wildstein dał się oszukać, a inteligencji mu przecież nie brakuje.
„Komu w takim razie zaufać?” – pytają mnie różni znajomi. Odpowiedź jest prosta- nikomu. Zawsze stosuję zasadę ograniczonego zaufania, nikogo przy tym nie obrażając. Jeżeli stajenny dobrze czyści boksy, nie znaczy, że powierzę mu klucze od mieszkania. Jeżeli daję komuś tłumaczenie, za którego nagranie odpowiadam, sprawdzam je po nim, choć ma on dyplom anglistyki i 10 lat mieszkał w Stanach. (I znajduję dziesiątki błędów.)
Nie musimy ufać politykom. Musimy ich kontrolować. Co ważniejsze- musimy znaleźć mechanizmy, które pozwolą ich kontrolować. Zostawmy w spokoju ich krawaty.(2) i gafy językowe. Chyba jesteśmy w stanie wyartykułować, jakich zmian w polityce oczekujemy i o co nam naprawdę chodzi. Dlaczego skupiamy się na rzeczach nieistotnych?
Dlaczego każda wpadka prezydenta owocuje tysiącami komentarzy, natomiast bardzo ważne sprawy ustrojowe, takie choćby jak ordynacja wyborcza, przechodzą bez echa.?
A przecież chodzi o znalezienie mechanizmów, dzięki którym zaglądanie bliźnim do szafy w poszukiwaniu trupów, przestanie być sprawą życia i śmierci.
Moim ideałem stosunku do polityki jest postawa pewnego francuskiego myśliwego, który wyrażając desinteressment w kwestii prezydentury własnego kraju powiedział:” Jeżeli podwórze jest zamiecione, co mnie obchodzi jak się nazywa dozorca i do jakiego kościoła chodzi?”.
Też chciałabym nie musieć zajmować się polityką.
A przede wszystkim chciałabym nie oglądać polskiej masakry piłą mechaniczną.
(1) „Niech pan przestanie wreszcie fukać, fuko, fuko - nie mogę już tego słuchać” powiedziała pani profesor do mego kolegi w czasie seminarium.
(2) Powiedziano mi, że modne są krawaty w kolorze mandarynki. To straszne. Piotrze, where are You?
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 6342
"Też chciałabym nie musieć zajmować się polityką."
Polityka to każda działalność w przestrzeni publicznej mająca na celu dobro wspólne - a nie kłamstwa, oszustwa i demagogia, prezentowane przez ludzi, których potocznie acz nieprawidłowo nazywamy politykami. Natomiast polityk to człowiek aktywny w przestrzeni publicznej, zaangażowany - na różnych szczeblach - w rozwiązywanie wspólnych problemów danej grupy.
Chcę przez to powiedzieć, że kozie bobki to kozie bobki, a nie specyficzny rodzaj kawy. Inaczej a parafrazując Platona: rzeczy nie zawsze są tym, czym je ludzie nazywają (czy tolerancja to tyle samo co akceptacja, bo tak od lat wmawiają ludziom funkcjonariusze kulturowego marksizmu?, itp.)
Podsumowując: właśnie tacy ludzie jak Pani powinni zajmować się polityką. A to, by stała się ona tym, czym de facto naprawdę jest :)
Pozdrawiam.
Bardzo dziękuję za życzliwą opinię. Miałam tego pecha, że należę do straconego pokolenia. Najpierw namawiano mnie, żebym rozsadzała partię (PZPR) od wewnątrz. Było to niemożliwe z przyczyn rodzinnych, ale i tak nie wierzyłam w "walenrodyczność czyli walenrodyzm" i raczej chyba miałam rację. Rok przed pierwszymi "częściowo wolnymi" wyborami dowiedziałam się od mego byłego kolegi, że są one całkowicie ustawione. Nie brałam w nich udziału. Jestem zwolenniczką ordynacji większościowej. Uważam, że dałaby szansę wejścia do polityki rozsądnym młodym ludziom, których widzę wokół. Ja sama jestem już chyba za stara. Pozdrawiam.