Kukiz, ewolucja i kryzys wieku średniego.

Drogi Pawle, ten familiarny zwrot uważam za uzasadniony przynajmniej z trzech powodów.
Po pierwsze, obaj jesteśmy w podobnym wieku. Nasza generacja niezwykła „panować”. Zwracamy się do siebie po imieniu.
Po drugie, obaj studiowaliśmy politologię. Jesteśmy więc „po tych samych pieniądzach”.
Po trzecie, mamy wspólne zainteresowania – jesteśmy muzykami. Co w Twoim przypadku jest uzasadnionym stwierdzeniem; w moim to trochę taki awans na wyrost.
Z tych wyżej wymienionych powodów uważam, że możemy sobie mówić, w tym przypadku pisać, na „ty”. Mów mi Mariusz.
Po tych wstępie przechodzę do rzeczy.
Za sprawą słynnych już JOW' lów stałeś się postacią wykraczającą poza przypisany Ci status „wędrownego śpiewaka”. Tak, tak. Możesz zżymać się i obrażać na mnie, ale tak widzą Twoją dotychczasową zawodową karierę ludzie z „warszawki”. Mogłeś sobie pozować na kontestatora w AYA rl. Mogłeś śpiewać romantyczne kawałki przy akompaniamencie Janka Bo. Nawet udanie bawiłeś towarzystwo gdy słuchali płyt zespołu Piersi. Może wszystko to było lekko siermiężne, ale miłe dla ucha władzy. Jakoś wpisywało się w III RP. W tej post politycznej jednoaktówce miałeś, jeżeli w ogóle, rozpisaną niemą rolę lokaja czyszczącego nieustannie kredensową zastawę. Rozumiem, ileż razy można wychodzić, nawet w najlepszej sztuce, i nic nie mówić. A ta to przecież zupełna przeciętność. Nawet największy flegmatyk i introwertyk miałby tego szczerze dość. Jak piszę, rozumiem to. Paweł Kukiz się wkurzył. Mówisz, a byłem na spotkaniu z Tobą, że poczułeś się oszukany przez PO; uległeś jej czarowi, ale szybko zrozumiałeś swój błąd. Powiem szczerze: nie kupuję tego. Tak może mówić ktoś zupełnie nieprzygotowany i nierozumiejący mechanizmów polityki. Ty studiowałeś politologię. Musiałeś, choćby intuicyjnie, przeczuwać, że Donald i koncept Platformy to, tutaj użyję Twojego języka, wielka ściema. Nie można było inaczej patrzeć na ten pomysł. Na początku nie było jeszcze brygady wrocławskiej czy sopockiego oddziału szturmowego pod wodzą Donalda. Szybko okazało się ( jeszcze przed tym jak pojawili się w niej choćby premier z Krakowa), że jest to konik na którym można daleko pojechać.
Powtórzę: nie kupuję twojego rozczarowania PO. Stała się ona sposobem na zrobienie businessu. Kto chciał widział to. Kto nie, przymykał oczy...
Mimo wszystko cieszę się, że jesteś w stanie przyznać się do „pomyłki”. Jednak robisz to jakoś dziwnie. Gdy napiętnujesz Donalda i PO ( sam skrót ma podwójne nieciekawe znaczenie w języku niemieckim; raz – fonetycznie – znaczy tyle co”pupa” a drugie: jest XVIII wiecznym zawołaniem na stan Polski za Sasa – Polen ist Offen), na jednym oddechu musisz przywołać Jarosława. Choć Ty zestawiasz to trochę inaczej. Mówisz o Donaldzie z Kaczorze. Mówiąc prościej, piętnując Tuska przypieprzasz Kaczyńskiemu. Przepraszam za to słowo, ale dokładnie tak robisz! Nie widzę w tym symetrii. Jak zwracasz się do Tuska po imieniu – Donald, to przywołaj Kaczyńskiego również w ten sam sposób – Jarosław. Inaczej sprawiasz wrażenie osoby koniecznie chcącej odpokutować swój występek przeciwko „obecnej dynastii”. Tak się nie da. Jak już chcesz obu jakoś napiętnować to mów o dwóch kaczorach: Donaldzie i Jarosławie. Inaczej brzmi to jakoś nieszczerze i strasznie razi. To taki swoisty relatywizm, który zraża już na początku ludzi z prawej strony.
     Mówią, że mężczyzna powinien postawić dom, zasadzić drzewo i mieć syna. Jest to metafora tego jakim powinien być. Musi stworzyć solidne podstawy swojego dziedzictwa i mieć komu je przekazać. Przychodzi taki czas, gdy każdy z nas odnosi się do tego wyzwania. Taką cezurą dla mężczyzny jest wiek męski. Ukończenie 4o lat otwiera przed mężczyzną nowe, nieznane dotąd drzwi. Oczywiście jedni stają przed nimi trochę wcześniej, inni trochę później. Każdy też interpretuje to co odczuwa i niepokoi go na swój sposób. Jedni zmieniają żony. Marcinkiewicz, Pawlak, Kłopotek, Dorn odkryli - w końcu - prawdziwą miłość. Inni dojrzewają dopiero do bycia mężem i ojcem - Ziobro. Są i tacy co odnajdują swoją prawdziwą fizyczną i psychiczną tożsamość, tak jak to miało miejsce w przypadku posłanki Anki od Palikota. Cokolwiek i jakkolwiek nie reagujemy na nową czterdziestoletnią perspektywę, zmiany jakim ulegamy mają na celu zaspokojenie naszych pragnień, dowartościowanie nas samych. Platon odwoływał się do pewnej imperatywnej właściwości naszego Ja – thymos. Ewolucjonizm, który pewnie ku zdziwieniu większości wcale nie spełnia kryteriów naukowości!, jest tutaj bardziej bezwzględny. Według wyznawców darwinizmu męskie egzystencjalne rozterki – kryzys wieku średniego – to niechciany spadek po naszych przodkach. Gdzieś w czasach , gdy humanoidalne małpy ledwo umiały utrzymać się na dwóch tylnych łapach, średnia ich życia nie przekraczała kilkunastu lat. Nawet w starożytnym Rzymie nie była ona większa niż 20 lat! Bardzo niewielu dożywało czterdziestki. Cykl pokoleniowy zamykał się wraz z osiągnięciem dojrzałości przez progeniturę. Mężczyzna, jeszcze w XIX wieku, realizował „swoją historyczną misję”- średnio- wokoło czterdziestoletnim przedziale czasowym. Mówiąc najprościej, swoje społeczne zadania wykonywał właśnie w tym czasie. To co działo się później nie miało znaczenia z punktu widzenia ewolucji. Może to zbyt okrutne, ale natura ( rozumiana darwinowsko) jest niezwykle racjonalna. Moim ulubionym przykładem tego stanu rzeczy jest zachowanie modliszek. Wielka samica, po akcie zapłodnienia, zjada nieprzydatnego samca. W tym owadzim świecie nic nie może się zmarnować. Nieszczęsny zalotnik stanowi żywy magazyn jakże potrzebnych protein... Takie łatwe do zdobycia i zupełnie już nieprzydatne istnienie staje się pierwszym posiłkiem po upojnej randce.
Podobnie jest z nami – mężczyznami. Po spełnieniu swoich społecznych i ewolucyjnych ról przestajemy być potrzebni. Wskutek poprawy standardów żyjemy dłużej. Na to natura nie jest przygotowana. Nie ma dla nas – mężczyzn żadnego sensownego planu. Nasz wewnętrzny program – zadania jakie mamy spełnić – kończy się. Co wtedy się dzieje? Jakoś musimy funkcjonować. Niczym zjechana płyta gramofonowa restartujemy samych siebie. Jednym to się nie udaje – zawały serca sieją spustoszenie wśród czterdziestolatków. Drudzy „odpalają” ponownie jednorazowe ze swoje natury programiki i zaczyna się... Wyrobione i poprzerywane ścieżki jakimi układnie podążaliśmy poprzednio stają się absolutnie dowolnym, zupełnie przypadkowo – losowo dobieranym programem. Nasze dotychczasowe żony stają się nam obce – budzimy się w nocy i spoglądając na leżącą obok nas małżonkę pytamy sami siebie: kim jest ten pomarszczony kaszalot?
Rano patrząc w lustro czujemy , że MAMY COŚ WAŻNEGO DO ZROBIENIA!
JOW' le – jednomandatowe okręgi wyborcze – to nienowy, o czym mówisz, ale godny uwagi sposób wyłaniania przedstawicieli do władz różnego szczebla. Jest to metoda funkcjonująca nie tylko w anglosaskich systemach politycznych, ale też w Polsce... W ten sposób wybieramy swoich przedstawicieli do niektórych gmin jak i do Senatu – wyższej izby Parlamentu.
W czym tkwi to novum zaproponowane przez Ciebie?
Odczytuję, ze chodzi raczej o przełamanie partyjnej bariery, tej specyficznej zapory, która stanowi sito przepuszczające jedynie lojalnych aparatczyków skutecznie odrzucając innych – niezrzeszonych. Innymi słowy, wybory stają się plebiscytem poparcia dla partii a nie mechanizmem wyłaniania naszych przedstawicieli. Tym panaceum mają być właśnie JOW' le. Nie będę podnosił argumentów przeciwko tej koncepcji. Robi to, samozwańcza, klasa polityczna. Powiem tylko, że to co proponujesz to zbyt mało. JOW' lami problemu skutecznie nie rozwiążesz. Trochę to Twoje wołanie przypomina inne, kiedyś nośne, hasło: Balcerowicz musi odejść. Odszedł, a bałagan jest taki sam...
JOW' le- tak, ale z innymi ważnymi elementami. Twój kolega ze studiów – Rozenek proponuje wprowadzenie kadencyjności stanowisk państwowych. Ma to być coś konkurencyjnego dla JOW' li. Ja powiem, że raczej uzupełniającego. To wszystko zbyt mało. To może być jedynie wstępem do przewartościowującej naszą optykę sprawowania władzy, szerszej koncepcji. Oczywiście nihil novi sub Sole. Nie jesteśmy w stanie wymyślić nic lepszego niż wcześniej było. Każda władza deprawuje. Mając to na uwadze, twierdzę, że Twoje jednomandatowe okręgi nie zapobiegną deprawacji - nawet tych lepszych niż obecna klasa polityczna. Rzecz sprowadza się do tego, że wszystko stoi na głowie. Ludzie pragną urzędów ponieważ dają one szanse, nie!, są gwarancją, uzyskania korzyści. Musimy zrozumieć, że struktura państwa powinna mieć charakter służebny wobec społeczeństwa. Bycie posłem, ministrem, premierem to powinna być ciężka i prawie charytatywna praca dla innych. Dzisiaj jest odwrotnie. Każde działanie polityczne ma na celu skuteczny wpływ na władzę – a najlepiej jej pełne przejęcie, i dalej, skuteczne długie utrzymanie. Gdzie tutaj miejsce dla społeczeństw? No jest! Mają one zapewnić klasie politycznej niekontrolowany dostęp do źródeł pomyślności jej samej i wszelkich powiązanych z nią satelitów. Dlatego wysokie premie, według nich, to nie coś wyjątkowego, ale naturalny, przynależny niczym psu kość, element tego na co godzili się idąc do „wadzy” ( jak to mawiał kolega kierownik). Co zrobić, żeby tak nie było? Jest rozwiązanie. Trzeba wprowadzić kilka niewielkich zmian.
Po pierwsze, pełna odpowiedzialność ( karna a nie tylko iluzoryczna polityczna) za podejmowane decyzje. Nie udało się - odpowiadasz za porażkę.
Po drugie, wynagrodzenie za zajmowane stanowiska państwowe powinno być ograniczone ( dla wszystkich; od posła do premiera) do średniej krajowej.
Nie ma żadnych innych gratyfikacji. Do tego hotel, posiłki, dojazdy ( komunikacja miejska i PKP w drugiej klasie),. Nawet limit na rozmowy telefoniczne nie będzie potrzebny. Sami, pamiętając o odpowiedzialności, będą się pilnować.
Czy wtedy potrzebne będą okręgi jednomandatowe czy też kadencyjność w spełnianiu funkcji państwowych?
Z pewnością chętnych do tak ukształtowanej władzy nie będzie zbyt wielu. I tutaj pojawia się argument podnoszony przez zwolenników wysokich wynagrodzeń: wartościowi ludzie uciekną do businessu! Przejawia się w takim rozumowaniu zupełne niezrozumienie problemu. Państwo to nie jest przedsiębiorstwo! To nie jest jakiś zakładzik w którym zarząd pobiera wielokrotność wynagrodzenia swoich szeregowych pracowników argumentując ten stan ciężarem odpowiedzialności jaką ponoszą. Biorą i przyznają sobie coraz większe premie nawet gdy firma balansuje na krawędzi bankructwa. Gdy w końcu zbankrutuje Ci specjaliści od brania milionowych gratyfikacji zrzucają odpowiedzialność na czynniki zewnętrzne – obiektywne. Oni nie są winni.
Państwo to nie firma z dobrym lub złym zarządem. Nie można, choć próbuje się , traktować państwa jak przedsiębiorstwa. Nie można zamykać państw i ogłaszać nowy nabór pracowników! Dlatego dobry businessman powinien zająć się tym na czym się zna – robieniu geszeftów a nie manipulować przy najważniejszej formie organizacji Homo sapiens sapiens.
Ograniczenie, a właściwie likwidacja, przywilejów władzy będzie pierwszym filtrem wyłapującym różnego typu męty. Drugim pełna odpowiedzialność za podejmowane decyzje.
Któż wtedy pozostanie? Niewielu. Zgoda. Niewielu też potrzeba. Co Ich będzie motywować? Co będzie napędzać? Imperatyw – wewnętrzny nakaz, powołanie do tego by służyć. Tak, służyć a nie realizować własne ambicje. Możesz Pawle powiedzieć, że to jest utopia, mrzonka, że to jest nierealna propozycja. Otóż nie. Ludzie realizują się nie wtedy gdy posiądą ogromny majątek. To nie jest prawda. Ludzie są spełnieni wyłącznie wtedy, gdy robią to co czują, że powinni robić i jeżeli Ich wysiłek przynosi innym pożytek. Wiedzą, że są na właściwym miejscu gdy Ich praca służy innym. Myślę, że Twoja działalność jako muzyka jest tego dobrym przykładem. To, że ludzie poświęcają się dla innych nie jest aż tak wyjątkowe. Wmówiono nam, że działamy wyłącznie gdy mamy w tym interes. Dla mnie, a myślę, że dla wielu, dobry interes to poczucie satysfakcji i spełnienia z pracy jaką wykonałem.
Jaką satysfakcję może mieć ktoś, kto wszystko podporządkowuje zyskowi? To widać. Konieczność gromadzenia coraz więcej i więcej by choć na chwilę ulec złudzeniu, że „jestem spełniony”, to typowa cecha przedstawicieli świata pozbawionego wyższych wartości; to rozczarowanie, które stanie się udziałem każdego ślepo poszukującego finansowej satysfakcji.
Można inaczej.
Znajdą się ludzie chcący służyć, a nie rządzić, dla państwa. Oni są. Trzeba tylko skutecznie odsiać tych nieustannie „przebierających nóżkami” w kolejce do fruktów władzy.
Z polityką rozumianą tak jak dzisiaj wiążą się profity bez żadnej odpowiedzialności. Ta polityczna, choć wcale nie uciążliwa, też bywa iluzoryczna. Praktyczny straszak – odpowiedzialność osobista i brak jakichkolwiek finansowych czy rzeczowych korzyści , sprowadzających funkcje państwowe do właściwych wymiarów, powinno radykalnie ulepszyć sytuację.
Tylko wtedy Twoje JOW' le mają rację bytu. Wtedy uwierzę w Twoje szczere intencje. W każdym innym przypadku Twój postulat polityczny będzie jedynie nową furtką do uzyskania tego co tak pociąga, pcha do władzy; stanie się wymówką usprawiedliwiającą i betonującą panowanie klasy politycznej.
Proponuję zmianę Twojego etapowego celu.
Najpierw osobista odpowiedzialność polityków za podejmowane decyzje a później JOW' le!
Najpierw likwidacja przywilejów, immunitetów, premii, wysokich uposażeń a wtedy przyjdzie czas na JOW' le.
Spawacz, poseł czy premier – każdy zasługuje na taki sam szacunek, każdy pracuje tak dobrze jak potrafi, każdy tak samo odpowiada za swoje błędy. To, że stoją w innych miejscach wcale nie oznacza, że jeden jest lepszy – godniejszy od drugiego. Każdy spełnia się zgodnie ze swoimi zdolnościami w służeniu społeczeństwu.
To ideał. Wiem. Jak jednak żyć, gdy na samym początku przyjmiemy, że są one zupełnie nierealne?
Spróbujmy...
 



Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika fritz

20-03-2013 [20:57] - fritz | Link:

ciężka (praca)

*** oczywiscie

... i prawie charytatywna praca dla innych.

*** Sorry, totalny nonsens.

W ten sposob rezerwujesz te joby dla multimillionerow, ktorym sie jakos znudzilo dalsze milliony zarabiac.

Dalej o sredniej krajowej jako pansji.. co jest znowu totalny nonsensem.

To jest bardzo wazny job, musi bardzo dobrze oplacany jak kazdy bardzo wazny job.. a poniewaz job ma charakter okresowy to jego wykonawca musi byc pewien, ze po wykonaniu nie wyladuje na ulicy.

Bo jezeli nie bedzie tego pewien, to bedzie musial krasc.. znaczy dac sie skorumpowac.

Tylko jedna "solidna korupcja" kosztuje podatnikow wiecej niz utrzymanie wszystkich do emerytury.

Skorumpowanych mozna liczyc na setki a stracone milliardy nie na setki ale na tysiace milliardow. Nie przesadzam, jak sie wszystko podliczy.

Demokracja kosztuje, tylko ze ta cena jest extremalnie niska w porownaniu z korzysciami i jest praktycznie zerowa w porownaniu ze stratami jakie powoduja skorumpowani politycy poniewaz musza zapewnic utrzymanie sobie i rodzinie po kadencji.

Nie pojmowanie tego mechanizmu jest w Polsce powszechne.
Twoj tekst jest tego potwierdzeniem.
Cena jest przerazjaco wysoka.
Dlatego trzeba to zmienic.

To jest podstwa do funkcjonujacej demokracji i poslow wykonywujacych swoj job.

Obrazek użytkownika CMB

20-03-2013 [21:14] - CMB | Link:

"JOW' le – jednomandatowe okręgi wyborcze – to nienowy, o czym mówisz, ale godny uwagi sposób wyłaniania przedstawicieli do władz różnego szczebla. Jest to metoda funkcjonująca nie tylko w anglosaskich systemach politycznych, ale też w Polsce... W ten sposób wybieramy swoich przedstawicieli do niektórych gmin jak i do Senatu – wyższej izby Parlamentu."
Dziwi mnie, że politolog (co najmniej magister) nie odróżnia "jednomandatowości" od "większościowości"; proponuję wrócić do skryptów.
Sorry, ale dla mnie to taki sam bełkot, w duchu "ulepszania demokracji" (socjalizm / demokracja z "ludzką twarzą", "socjalizm tak, wypaczenia - nie") i dyrdymały jak Kukiza. Obaj rozprawiacie / ulepszacie to czego w realu nie ma(demokracja, wybory, władza ludu itp. gusła). Na koniec naiwny, tani sentymentalizm (infantylizm), który nie przystoi ponadczterdziestolatkowi (o ile w tym "czterdziestoletnim" czasie miał jakieś doświadczenia i próbował patrzeć i rozumieć). Chciejstwo i postulatywność - "jak dobrze by było, gdyby ...".
Pozdrawiam