Papież i nocny stróż

Konklawe roku 1978 śledziłem bardzo uważnie, miałem silne przeczucie sukcesu i czekałem na coś co po prostu musiało nastąpić. Nie było w tym żadnych kalkulacji ani opartych na racjonalnych przesłankach wniosków, miałem dziewięć lat i nie rozumiałem ani polityki, ani w ogóle niczego. Nie rozumiałem nawet wszystkich filmów o psie Huckelberry. Miałem po prostu przeczucie.
Każdego ranka budził mnie i siostrę głos płynący ze starego lampowego radia. Ojciec, który budził się najwcześniej, wchodził do naszego pokoju i włączał odbiornik, który od razu rozjarzał się ciemnopomarańczowym blaskiem i rozpoczynał swoje monotonne monologi. Właśnie to stare lampowe radio powiedziało mi tamtego ranka, że Polak został papieżem. Była to dla mnie wiadomość silnie ekscytująca. Tak się jednak składało, że w mojej rodzinie tylko ja jeden potrafiłem docenić wagę tego wydarzenia. Reszta rodziny miała do decyzji kardynałów stosunek obojętny, mama była zapracowana, ojciec zbyt mocno doświadczony przez wojnę i komunę, żeby wierzyć w jakiekolwiek zmiany, a siostra miała to po prostu w nosie.
Kiedy tylko usłyszałem, że Karol Wojtyła został papieżem podbiegłem do jej łóżka złapałem ją za wystającą spod kołdry piętę i zacząłem wrzeszczeć – Polak został papieżem, Polak został papieżem!
- Zamknij się i daj mi spać – powiedziała i nakryła głowę kołdrą. Nie dane jej było jednak pospać tamtego ranka. Musiała wstać tak samo jak wszyscy i iść do szkoły. Ja wychodziłem wcześniej wraz z rodzicami, a ona siedziała w domu nieco dłużej. Zazdrościłem jej bo mogła posłuchać o tym papieżu i o tym co tam było dalej kiedy go już wybrali. Tak mi się wydawało, bo wierzyłem w to, że radio i telewizja są u nas takie jak wszędzie to znaczy, że podają informacje w sposób prosty i prawdziwy. Nie miałem pojęcia, że zdjęcie nowego papieża umieszczone będzie w dziennikach gdzieś w prawym dolnym rogu poniżej reportażu z kampanii buraczanej. A nawet gdybym umiał fakt ów ocenić właściwie nie miałoby to dla mnie znaczenia. Czułem się tamtego dnia tak jakby drużyna polska w piłce nożnej zdobyła mistrzostwo świata. Moja radość została jednak z miejsca prawie przykryta marazmem dorosłych i tym idiotycznym, a tak przewidywalnym od dziesiątków już lat wolnomyślicielstwem dla ubogich w duchu.
Pewnie jeszcze tego samego dnia ruszyła machina propagandowa mająca przekonać wszystkich, że ten wybór to jakaś pomyłka, że religia to opium dla mas, a papież Polak tylko skomplikuje nasze stosunki międzynarodowe. Nie wiem czy tak było, ale wiem, że następnego roku na bazarach i odpustach zaczęto sprzedawać zdjęcia z wizerunkiem Ojca Świętego. Ja także sobie takie kupiłem i powiesiłem je nad drzwiami do naszego pokoju. Wisiało tam chyba do zeszłego roku, mama zdjęła je dopiero wtedy kiedy nie sposób już było rozpoznać kto lub co jest na tym małym obrazku. Nie mogę dokładnie przypomnieć sobie tego religijnego uniesienia w jakie wpadłem w roku 1979, ale chyba nie było ono zbyt silne. Prócz papieża kupiłem sobie wtedy jeszcze obrazek z błogosławionym – było to przed kanonizacją – Maksymilianem Kolbe. Powiesiłem go nad drzwiami do pokoju rodziców. I na tym chyba zakończyło się moje dziecięce zaangażowanie w duchowość chrześcijańską, jeśli nie liczyć oczywiście sakramentów, do których przystępowałem.
Nie byłem na żadnym spotkaniu z Ojcem Świętym, nigdy. Na początku nawet chciałem gdzieś się wybrać, do Lublina czy Warszawy, ale byłem za mały i rodzice nie chcieli ze mną jechać, a sami chyba nie mieli odwagi, a może po prostu ich wiara nie była zbyt mocna. Potem zaś zaczął się piłkarski festiwal roku 1982 i sprawy religii zeszły w moim życiu na plan dalszy. A potem moja droga i ścieżki Ojca Świętego oddaliły się od siebie tak, że nawet gdybyśmy odbywaj weszli na rosnące przy nich najwyższe drzewa jeden nie zobaczyłby drugiego.
Pamiętam za to dokładnie kilka wypadków, które nie pozwoliły mi nigdy zapomnieć o papieżu, ani o religii, ani o tym że to właśnie ja wtedy w październiku jako jedyny w całym domu cieszyłem się, że Polak został papieżem.
Pierwszym ważnym dla mojego serca wydarzeniem był oczywiście zamach. Nigdy bym go nie zapamiętał tak silnie i w sposób tak osobisty, gdyby nie dyrektor naszej szkoły. Pan Stanisław był starszym już człowiekiem, harcerzem i byłym żołnierzem Armii Krajowej. Na uroczystościach szkolnych prócz garnituru i krawata miał zawsze na szyi zawiązaną harcerską chustę. Przemawiał bardzo pięknie i dzieci go lubiły. Był także przywiązany do Polski i tradycji w sposób w naszym mieście pełnym wojska i milicji, raczej niespotykany. Kiedy na przykład szliśmy na pochód pierwszomajowy, co było rytuałem powszechnie znienawidzonym i wyszydzanym o wiele mocniej niż udział w rekolekcjach wielkopostnych, wręczano nam szturmówki – flagi na kijach od szczotek, którymi mieliśmy powiewać w radosnym uniesieniu. Wielu z nas wyrzucało te szturmówki do przydrożnych rowów lub w jakieś krzaki. I to nie tylko te czerwone – komunistyczne, ale także biało-czerwone, nasze, polskie. Pan dyrektor Stanisław bardzo się tym smucił. To właśnie był smutek, nie irytacja, nie wściekłość, okazywana przez niektóre panie nauczycielki, ale smutek. Chodził za nami, zbierał te szturmówki i wręczał je nam ponownie. My zaś ponownie je wyrzucaliśmy, kiedy tylko się od nas oddalił.
Tamtego majowego dnia, nazajutrz po zamachu, z rana w korytarzach szkolnych rozległ się mocny dźwięk trzech dzwonków. Oznaczało to, że za chwilę na korytarzu odbędzie się jakiś specjalny apel. Nie mieliśmy pojęcia dlaczego, nie wiedzieliśmy, że ktoś może odważyć się tak po prostu zebrać uczniów w szkole i powiedzieć im jak ważna, bolesna i niespotykana rzecz wydarzyła się wczoraj. Każdy mniej więcej orientował się w sytuacji, chociaż większości z nas rodzice o niczym nie informowali. Każdy także bał się, że może zostać zakapowany gdzieś do jakiegoś urzędu lub mieć nieprzyjemności w pracy z powodu zbyt gwałtownie okazywanej żałoby lub po porostu wściekłości jaką w wielu ludziach wywołał ten zamach. Dlatego wszyscy milczeli, a o tym by dokonać jakiejś publicznej manifestacji patriotycznej nawet nikt nie śnił.
A nasz dyrektor zorganizował taką manifestację. W szkole podstawowej nr 3, im. Marii Curie Skłodowskiej mieszczącej się przy ulicy Tysiąclecia Państwa Polskiego w mieście Dęblinie. I to tym macie głąby z Rycic, Michalinowa, osiedla Wiślana i Mierzwiączki pamiętać zawsze, do końca waszego nędznego życia. No.
Aż do chwili gdy rozpoczął swoje przemówienie nie wierzyłem w to, że może nasz dyrektor zrobić taką rzecz. Nie wierzyłem w to, że wyjdzie po prostu przed szereg uczniów i swoim giełkoczącym nieco głosem powie – dzieci, wydarzyła się wczoraj straszna rzecz. Dokonano zamachu na Ojca Świętego.
Nauczyciele stali i patrzyli przed siebie niewidzącymi oczyma, a my otworzyliśmy nasze małe dzióbki i przyglądaliśmy się panu dyrektorowi jakby był świętym Jerzym, który właśnie rozprawia się ze smokiem na korytarzu naszej szkoły.
Apel był krótki, a potem wszyscy rozeszliśmy się do klas i nikt już nie mówił o papieżu i zamachu. Władza bowiem robiła wszystko by ludzie nie myśleli o tych sprawach, żeby myśleli o mistrzostwach świata w piłce nożnej lub o trzechsetleciu odsieczy wiedeńskiej. Po wakacjach tamtego pamiętnego roku okazało się, że pan Stanisław nie będzie już dyrektorem naszej szkoły. Nie wiem czy został wyrzucony czy po prostu zaproponowano mu wcześniejszą emeryturę. Nie jest to istotne. Ważne, że nie zważając na okoliczności poinformował nas, dzieci, o tym jak ważne jest to w naszej współczesności, że Polak jest papieżem, jak źle się stało, że dokonano nań zamachu i jak ważna jest nadzieja, że wszystko będzie dobrze, a potem zapłacił za to stanowiskiem.
Kiedy okazało się, że papież jednak nie umrze, władza zaczęła nieco się mitygować, przynajmniej oficjalnie. W telewizji zaczęto mówić o tym, że Karol Wojtyła był niegdyś aktorem, że pisał sztuki teatralne i różne takie informacje. Pokazywano również transmisje z wizyt Ojca Świętego w kraju. W radio pojawiła się msza święta, której maniakalnie słuchał mój dziadek i inni dziadkowie jak kraj długi i szeroki.
Na odpustach pojawiły się jednocześnie zdjęcia i breloczki z wizerunkiem papieża z jednej strony i wypinającą cycki Samantą Fox z drugiej. Dało to oczywiście powód do wielogodzinnych, wolnomyślicielskich dyskusji nad istotą polskiego katolicyzmu, który jest tak prymitywny, że łączy papieża z gołą babą dla zysku, a także produkuje butelki na wodę święconą w kształcie figury Matki Boże z Lourdes. Na dyskusjach tych wychowało się wielu młodych kontestatorów opresyjnej rzeczywistości, którzy siedzą dziś na zmywaku w Londynie lub robią jakieś kariery korporacyjne. Wielu ludzi do dziś potrafi dyskutować tylko według tamtego, wymyślonego gdzieś w zaciszu milicyjnych gabinetów, schematu. Nie należy się temu dziwić, bo jest on obecny stale w naszym życiu w formie mocno co prawda udoskonalonej, ale w istocie swej nie różniącej się wiele od tego co było na odpustach w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Wiodące dzienniki, szkoły PR, pan Mistewicz i inni sławni dziennikarze ogrywają ten schemat bezwstydnie nie licząc się z tym, że w Polsce ironia i szyderstwo i brak zaufania do obcych to są cechy przyrodzone i trzeba chyba z dziesięciu pokoleń nieustającej indoktrynacji od rana do nocy, żeby ludzie uwierzyli w te brednie. No, ale każdy może próbować. Szczególnie jeśli jest dobrze wynagradzany.
Zanim przyszedł rok 1989 i na każdym płocie w naszym mieście powieszono plakat z papieżem i Wałęsą, jeszcze raz musiałem stawić czoła ludzkiej ignorancji wobec misji, życia i twórczości Jana Pawła II. Zrobiłem to w dodatku będą w całkowitej niezgodzie z kościołem, w rozbracie poważnym w jaki tylko osiemnastoletni, sfrustrowani młodzieńcy potrafią się osunąć na skutek burz hormonalnych i innych niespełnień.
Mieszkałem wtedy w internacie. Pisałem już o tym kilka razy. Była tam świetlica, a w niej telewizor. Toczyliśmy zawzięte boje o to, by pozwolono nam oglądać w tym telewizorze program zwany „Kino Nocne”, gdzie pokazywano filmy z niekompletnie ubranymi kobietami, oraz jakieś akcje mające markować współżycie płciowe. Oczywiście nauczyciele nie zgadzali się na to i szydzili z nas nieludzko kiedy domagaliśmy się tego przywileju. Czasami jednak udawało się nam te nocne filmy obejrzeć. Było to zwykle w tych dniach, kiedy miast nauczyciela nocny dyżur miał stróż.
Był to prosty chłopina w berecie, który łaził po budynku i terenie wokół niego z łańcuchem przewieszonym przez ramię. Brzęczał tym łańcuchem jak potępieniec i czasem przemawiał do nas z wyżyn swego autorytetu. Podejrzewał nas o same najgorsze rzeczy, o chęć upicia się do nieprzytomności przy każdej możliwej okazji oraz gapienia się na nieprzyzwoite sceny, kiedy to tylko było możliwe. Uważał, że jesteśmy bandą degeneratów i przeważnie na wszystko nam pozwalał. Nie donosił i nie sadził się na szefa kompanii, może też trochę przez to, że bał się nas. Był przecież sam, dookoła noc, a nas w internacie spało przecież trzystu. Mogliśmy go związać i rzucić gdzieś w piwnicy, żeby nie przeszkadzał. Mogliśmy także zrobić jakieś gorsze rzeczy. Życie ze stróżem układało się więc poprawnie, bo zarówno on jak i my przepełnieni byliśmy wzajemnym szacunkiem. Stróż oglądał czasami filmy i nam także pozwalał je oglądać. Kiedy na ekranie pojawiała się jakaś goła baba, albo dochodziło do scen gorszących stróż klepał się po udach i wołał; O ja cieeeee! Albo zaczynał opowiadać jakieś historię ze swojej przeszłości pijacko-erotycznej. Były to chyba narracje mocno nie przekonujące, bo jakoś żadnej nie udało mi się zapamiętać.
Nie pamiętam również by ktokolwiek poza mną chciał oglądać cokolwiek w nocy, poza filmami gdzie pokazywali gołe baby. Ja – o czym piszę z dumą i bez fałszywego wstydu i możecie mi kochani koledzy za przeproszeniem skoczyć – miałem swoje narowy i kaprysy. Potrafiłem na przykład iść do stróża i powiedzieć mu, że o dwunastej w nocy pokazywać będą sztukę Ojca Świętego pod tytułem „Promieniowanie ojcostwa”.
- O ja cieeeee – rzekł na to stróż – taki teatr papieża będzie?
Potwierdziłem
-Dobra, przyjdź – stróż na to – ja też se to obejrzę.
O dwunastej w nocy, w godzinie duchów ja i stróż nocny naszego internatu zasiedliśmy przed czarnobiałym telewizorem marki „Beryl”. Było zupełnie ciemno, a nasze postaci oświetlał jedynie błękitny blask rozjarzonego kineskopu. Siedzieliśmy i czekaliśmy w napięciu na sztukę, którą dawno temu napisał papież Polak.
Było to przedstawienie raczej awangardowe, a ja w owym czasie nie byłem na to zupełnie przygotowany. Stróż zaś nie miał w ogóle zielonego pojęcia, że takie rzeczy można pokazywać publicznie. Sztuka składała się bowiem z monologów. Aktorzy wygłaszali je siedząc w niedbałych pozach wśród dekoracji i trzeba było się maksymalnie skupić by nie stracić wątku i zrozumieć co Karol Wojtyła chciał przekazać publiczności.
Od czasu do czasu popatrywałem na stróża i kiedy tylko zauważyłem, że się poci z wysiłku postanowiłem siedzieć na tym przedstawieniu do samego końca. Byłem bowiem chłopcem zawziętym i niewrażliwym na cierpienia bliźnich. Stróż gdyby oglądał sztukę sam, pewnie wyłączyłby telewizor po pięciu minutach i zakląwszy pod nosem poszedł na obchód. Siedział tam jednak ze mną, a sztukę napisał Jan Paweł II i jego ambicja – co dobrze o nim świadczy – nie pozwoliła mu wstać z miejsca i przyznać się do tego, że nie rozumie tego przedstawienia, że uważa je za słabe i nie chce go oglądać. Mogłem skrócić jego męki, bo ja także nie rozumiałem tej sztuki, a forma monologów była chyba pomyłką i nie bardzo nadawała się do teatru telewizji. Nie pomogłem mu jednak. Postanowiłem, że obejrzymy to przedstawienie do końca. Milczeliśmy więc i siedzieliśmy wpatrzeni w ekran.
Po godzinie stróż zaczął zdradzać objawy krańcowej desperacji. Jego twarz świeciła się od potu, a beret zwyczajem żołnierskim przesunął w tył głowy. – O ja cieeee – szeptał co chwila i wiercił się na krześle próbując wymyślić dobry powód do tego by wyjść i nie oglądać sztuki pod tytułem „Promieniowanie ojcostwa”.
- Synu – zapytał w końcu – naprawdę to papież napisał? Ten nasz, Wojtyła?
-No przecież umie pan czytać – rzekłem – na początku pokazywali nazwisko autora – Karol Wojtyła. Nie widział pan?
- O ja cieee – stróż na to, a głos miał przy tym tak zbolały, jakby groził mu wyrok bez zawieszenia za jakieś ponure zbrodnie.
Potem już milczał. Ja również milczałem i tak doczekaliśmy szczęśliwie do końca przedstawienia. Kiedy wychodziliśmy ze świetlicy, stróż słaniał się na nogach. Od razu skierował się do wyjścia, chciał widocznie ochłonąć na powietrzu po takiej porcji artystycznych przeżyć. Powiedziałem mu - dobranoc – i poszedłem do siebie.
- Jak tam przedstawienie – zapytał mnie kolega z sąsiedniego łóżka, który miał zwyczaj budzenia się w nocy.
- Rewelacja – ja na to – a najlepsze, że sztuka była bardzo nowoczesna, a mimo to podobała się nawet naszemu stróżowi.
- O ja cię, naprawdę – aż uniósł się na łóżku
- Pewnie, było super. „Promieniowanie ojcostwa” nazywa się ta sztuka, obejrzyj jak będziesz miał okazję. Po tych słowach, całkiem uspokojony i szczęśliwy, zasnąłem.

Ponieważ wszyscy dziś robią za proroków nowego ładu w Kościele ja postanowiłem przypomnieć stare dobre czasy, kiedy oglądaliśmy w telewizorach przedstawienia według tekstów Karola Wojtyły. Powyższe opowiadanie jest fragmentem "Dzieci peerelu", które na nowo są dostępne na stronie www.coryllus.pl
Wszystkich oczywiście zapraszam na stronę www.coryllus.pl oraz do księgarni www.multibook.pl, http://www.ksiazkiprzyherbacie... do księgarni wojskowej w Łodzi przy Tuwima 34, do księgarni Wolne Słowo W Lublinie przy ul. 3 maja, do księgarni „Ukryte miasto” w Warszawie przy Noakowskiego 16, W księgarni Tarabuk przy Browarnej 6 w Warszawie, oraz do sklepu FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie.

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Jolanta Pawelec

14-03-2013 [16:04] - Jolanta Pawelec | Link:

kończyła się moja młodość w 1978. "Górna i durna" - odarta ze złudzeń. Zawalony doktorat ( bo zimą nie było prądu i nie jeździły tramwaje),po wodę stało się do beczkowozu z wiaderkiem. Głodno, chłodno. Epoka Gierka kompromitowała się w beznadziei, znowu było szaro - a kolejki były smutne jak lane kluski. Zawsze, kiedy już nie ma nadziei - pojawia się Nadzieja( u mnie telefonicznie przekazana wiadomość o konklawe przez siostrę)
i powala na kolana.

Kardynała Karola Wojtyłę poznałam osobiście w 1969 ( czerwiec Łódź).
Odtąd nie wierzę w doczesność. Jest jakaś Ojczyzna Pewności - tam,
na Zielonych Pastwiskach - dom Żyjących spełnieniem i wdzięcznością.

I nie może tak być " wiek męski, wiek klęski " - bo znowu zawitała nadzieja.
Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika mostol

14-03-2013 [16:32] - mostol | Link:

te "papieskie" wspomnienia. W sumie współczuję.

Obrazek użytkownika gregoz68

14-03-2013 [17:53] - gregoz68 | Link:

Autor dokonał selekcji... i z trzech punktów [dwa pozostałe to: mistrzostwa świata w 1982 roku i rocznica odsieczy wiedeńskiej - 1983] wybrał ten istotny: majowy zamach na Papieża. Szkoda tylko, że takiego wyboru [wbrew komunie] dokonał już w 1981 roku.
Ja chyba wolę poetę "Wencela" z jego "spowiedzią". A kino nocne [wtedy] to dla mnie Pociąg Kawalerowicza:) i fragnent z "muzyki" Vangelisa zapowiadający coś ciekawego w wieczornych transmisjach sportowych. Jak zobaczyłem tenisowe półfinałowe mecze z Paryża w 1988 ... w kolorowym telewizorze a nastepnie finał Wilander - Leconte...

Rok 1983 zapamiętałem tylko dlatego, że ktoś przytomny na koniu [sam już nie wiem czy pancerny czy też husarz] na odgłos zbliżającej się kolumny... zakomenderował: "zadem do delegacji". Błonia krakowskie.

Wielka łąka i jakiś piknik pod...

Kilka milionów Polaków postara się napisać coś podobnego

Obrazek użytkownika Coryllus

14-03-2013 [18:46] - Coryllus | Link:

Spisz swoje.

Obrazek użytkownika mostol

14-03-2013 [20:19] - mostol | Link:

z kim dzielić radość, a potem brałem udział w pierwszej mszy św., dwóch z lat dziewięćdziesiątych w Warszawie i ostatniej odprawianej przez niego w sierpniu 2002 na krakowskich Błoniach.

Obrazek użytkownika Coryllus

15-03-2013 [06:51] - Coryllus | Link:

I śpiewałeś abba ojcze...musisz to koniecznie dodać, bo bez tego twoje wspomnienia stracą autentyzm.