W uśmiechniętej Polsce rządzący mają wyjątkowy talent: potrafią zamienić każdy problem systemu ochrony zdrowia w pomysł na jeszcze większy problem. To taka ich specjalność antynarodowa – do końca pozbawić Polskę suwerenności, przygnieść do usranego uśmiechu unijnymi obciążeniami, bo „po nas choćby i potop”, a teraz do katalogu antypolskich innowacji dołącza perełka: rodzenie na SOR-ach.
Tak jest. Słynny SOR — miejsce, w którym na świadczenie czekasz średnio dłużej niż na nowe albumy Adele — ma stać się nową, świecką świątynią położnictwa. Likwidujemy bezmyślnie oddziały położnicze? Cóż, przecież mamy SOR-y! Tam jest wszystko: krew, pot, krzyk, stres, ludzie na granicy śmierci — idealna atmosfera, żeby powitać nowe życie. W końcu od czego są te wszystkie parawany?
Nie wiem, kto wymyślił porody na SOR, ale podejrzewam, że musiał to być ktoś, kto poród widział jedynie w serialu medycznym z lat 90., gdzie kobieta krzyczy przez minutę, a potem wychodzi z makijażem nienaruszonym jak polskie normy budowlane.
Na Zachodzie takie rzeczy dzieją się tylko przypadkiem. Rodzisz na izbie przyjęć, gdy nie zdążysz do szpitala. Albo gdy mieszkasz na Alasce i akurat przechodzi przez drogę łoś, który tak blokuje przejazd, że musisz wyrąbać hektar lasu, aby go ruszyć. Ale nie dlatego, że ktoś uznał, że tak jest „w sumie taniej”.
W normalnych (z innych powodów tych jest jednak coraz mniej) krajach poród na SOR-ze jest czymś, o czym opowiada się jako anegdotę: „Nie zdążyła dojechać”, „Zaskoczył ją czas”. To sytuacja nagła, nie plan. W Stanach powstają wręcz specjalne wytyczne dla lekarzy ratunkowych, którzy – o ironio – mają umieć zabezpieczyć nieporadność systemu, a nie nowe standardowe miejsce porodów. W Wielkiej Brytanii, gdzie opieka zdrowotna też pozostawia wiele do życzenia, szpitale jak mogą bronią małych oddziałów, bo wiedzą, że zamknięcie ich to jak przecięcie pępowiny z całą społecznością.
A u nas? U nas proponuje się poród w miejscu, gdzie człowiek wchodzi z atakiem astmy, wymiotami, bólem brzucha, złamaną ręką, urazem głowy, dusznością i wszystkim innym, co zwykle spada na SOR jak meteor. Rodząca w centrum tego galimatiasu? Cóż, „zaoszczędzimy lokalnie na porodówkach”. To trochę tak, jakby ktoś stwierdził, że skoro autobusy jeżdżą wolno, to zacznijmy kursować karetkami — one przecież są szybsze.
Najzabawniejsze (choć w sumie smutne) jest to, że nigdzie na świecie nikt tego nie praktykuje jako modelu. Ani Skandynawia, ani Niemcy, Kanada, nawet Stany — kraj, gdzie potrafią zmonetyzować wszystko, nawet oddychanie — nie wpadły na pomysł, żeby SOR był nową salą porodową. A jeśli amerykański system uznaje coś za mało bezpieczne, to musi być to naprawdę złe.
W gruncie rzeczy ta propozycja mówi jedno: „Nie mamy kasy, nie mamy strategii, więc spróbujemy improwizacji. W końcu kobiety rodzą od tysięcy lat, więc chyba dadzą sobie radę”.
To myślenie rodem z czasów, kiedy poród odbywał się w stodole, a babka położna miała jedną świecę, miskę, wodę, szmatę i dobre chęci. Tylko że wtedy ludzie nie mieli SOR-u — i nikt nie udawał, że to jest profesjonalna opieka.
Kobieta rodząca to nie „nagły przypadek”. To pacjentka, która potrzebuje zespołu, sprzętu i przestrzeni. To proces, w którym dwie osoby mogą w jednej chwili wymagać intensywnej pomocy. To nie jest scena, którą można wcisnąć między pacjenta z odmą a kogoś, kto zasłabł na ulicy albo między osobę chorą psychicznie a pobudzonego do granic wytrzymałości personelu SOR alkoholika.
Czekam tylko na kolejne etapy tego genialnego planu. Może skoro brakuje chirurgów, to zacznijmy operować się sami, jest przecież doktor Google, a każdy zostanie wyposażony w zestaw małego chirurga. W końcu Adam Słodowy przygotował całe pokolenie do „Zrób to sam”.
A może ja po prostu nie dostrzegam w tym pomyśle jednak jakiejś wartości dodanej? Może to jest po prostu jakiś super nowy pomysł na promocję dzietności i przygotowanie do życia w nowym społeczeństwie? Bo dziecko, które rodzi się na SOR-ze, od razu poznaje, jak wygląda uśmiechnięta polska rzeczywistość: chaos, napięcie, mnogość absurdów. Później już nic go nie zaskoczy. Da sobie radę w tym nędznym życiu.
Tylko że w całym tym dowcipie jest jedna nieśmieszna rzecz: poród to nie happening, który można przenieść między korytarze, wózki inwalidzkie i pacjentów na noszach. To moment, w którym życie matki i dziecka może zmienić się w ciągu minut. I żaden SOR, nawet najdzielniejszy, nie zastąpi położnictwa — tak samo jak wena nie zastąpi planowania, a improwizacja nie zastąpi rozumu.
Jeśli tak dalej pójdzie, to za chwilę usłyszymy o nowych standardach: „Rodzisz tam, gdzie akurat jest wolne miejsce”. Czyli: korytarz, magazyn, dyżurka. Wszystko jedno — ważne, żeby było „optymalizacyjnie”, przecież poród w stosunku do wieczności, to tylko chwila.
Ale może jednak naprawdę przesadzam. Może za kilka miesięcy powstaną nowe skróty: POR — Położnictwo Oparte na Ratunkowości, ŁFSOR — Łóżko w Funkcji Sali Operacyjno-Rodzeniowej, i logiczna konsekwencja: NOWORODEK (Niekiedy Obsługiwany W Okolicach Ratunkowych Oddziałów Dyżurujących, Ewentualnie Korytarzy).
Absurd? W uśmiechniętej Polsce? Nigdy.
PS. Żeby nie było, racjonalizacja systemu opieki zdrowotnej jest konieczna, ale musi być RACJONALNA - nie tylko finansowo, ale przede wszystkim pod względem bezpieczeństwa. Rodzenie na SOR do takich pomysłów racjonalizacyjnych nie należy.
__________________________________
Dla zmiany klimatu zapraszam Was na mój blog OPOWIEŚCI WĘDROWNE, na najnowszy tekst o... fraktalach wspomnień - cokolwiek to znaczy :-). Link "Fraktale wspomnień"
Może ten szalony pomysł przyjmowania porodów na SOR zmusi kogoś wreszcie do reorganizacji opieki medycznej, żeby była dostosowana do potrzeb WSZYSTKICH PACJENTÓW?
Rodzące kobiety muszą mieć zapewnioną stosowną opiekę. Ale z drugiej strony czy sensowne jest utrzymywanie (płacenie personelowi, rachunków za media, obsługę techniczną) dużego oddziału porodowego, kiedy w ciągu roku jest 10 porodów? Tu powinny się pojawić oddziały ginekologiczno-porodowe, z ginekologami, którzy potrafią odebrać poród, wykonać cesarskie cięcie, czy inne zabiegi przy najczęściej pojawiających się dolegliwościach, a codziennie opiekować się wszystkimi innymi kobietami. Ci ginekolodzy mogliby też pracować jako lekarze ogólni i poza porodami przyjmować i leczyć innych pacjentów.
Więc rozwiązaniem nie jest likwidacja porodówek i skierowanie kobiet na SOR, ale takie przeorganizowanie pracy szpitali, żeby porody były możliwe w KAŻDYM szpitalu, czy to na oddziale ginekologicznym, czy nawet na chirurgii.
Dlaczego nikt tego jeszcze nie zrobił i co stoi na przeszkodzie, żeby po prostu wprowadzić takie przepisy - nie wiem. Mogę się tylko domyślać, że w ministerstwie nie ma żadnego faceta z faberge, który potrafiłby powołać zespół fachowców, którzy by to zrobili. Tam są chyba tylko ludzi myślący o swoich zarobkach i żeby się nie narobić. Dlatego trzeba pogonić to towarzycho!
Następna reforma ochrony zdrowia, czyli leczenia chorych (bo przecież o to chodzi!) powinna przede wszystkim przywrócić prawa człowieka każdemu pacjentowi, co opisałam tu: "Jak cwaniaki doją NFZ".
Jeśli nie będzie reformy i powiązania zapłaty za usługi medyczne z osobą pacjenta, to żadne pieniądze nie pokryją kosztów NFZ-tu, który tak naprawdę robi wrażenie studni bez dna dla wielu cwaniaków. Jakoś nie słyszymy, czy ktoś - prokurator - bada usługi medyczne i praktyki jakie opisałam.
Rozumiem irytację, ale skoro demiurgowie wydają cudze pieniądze na cudze potrzeby ignorując to co jest rzeczywiście wspólnym dobrem, efekty muszą być. Nie jest to więc kryzys, tylko rezultat. W jednych sprawach lepiej widać rażące absurdy, w innych efektów szkodnictwa nie widać wprost. Gdyby dziura budżetowa nie przebiła kolejnego dna, to byłoby cicho sza i dalej kreowano by potrzeby na miarę aspiracji. Na co nam porodówki, skoro możemy wydawać na coś co ma finansowo lepszą stopę zwrotu?
Niechby sobie likwidowali te porodówki, tylko że w pewnym momencie czas transportu rodzącej (dom-SOR-oddz.poł.) wydłuży się do tego stopnia, że „choroby rzadkie” w położnictwie (opisywane chętnie przez żurnalistów) staną się częste.
Semmelweis też się w grobie przewraca.
SOR jako sala do różnych przypadków od biedy może służyć do rodzenia,ale tylko porodów bez powikłań, bez krwotoków czy niespodziewanych zdarzeń. To chciałabym wiedzieć dlaczego w każdym szpitalu są sale zawsze gotowe do aborcji i nie wpływają kryzysu finansowego?