Na Anioł Pański

Na Anioł Pański – Żary
 
Słyszałem je co piętnaście minut - przez dwadzieścia lat. Gdy byłem  niemowlakiem, z całym jemu przypisanym ograniczeniem, bez wątpienia, ten dźwięk wyraziście docierał do mnie. Rosłem i zmieniałem się aż dojrzałem do wieku, kiedy na tle innych wrażeń i doświadczeń życiowych, zacząłem dostrzegać to bicie dzwonów mojego kościoła, czy to zegarowych czy innych, za najsłodszą strawę. Dłuższe dzwonienie scalone było z tym oznaczającym przepływanie czasu. Nie mam słuchu muzycznego; nie potrafię ponazywać tonów, jakie przypisane są każdemu dzwonowi, nazywam  swoje wrażenia po swojemu. Moje dzieciństwo i młodość przebiegły w całości w obrębie dzwonów z kościelnej, zegarowej wieży w Żarach. Nie wyćwiczyłem się w odmawianiu modlitwy na Anioł Pański, rzadko przychodziła mi ona na myśl we właściwej dla niej porze, w południe, ale tak jakbym czuł względność tego dwudziestowiecznego ustalenia. Kiedyś była to modlitwa wieczorna i poranna; mnie  o Bożym charakterze danego mi czasu, dźwięk dzwonów przypominał znacznie częściej. Każde ich odezwanie było tak przeze mnie interpretowane.  Jedno uderzenie na pierwszy kwadrans już było górną melodią, do której życie dodawało jakieś tam okazyjne i przemijające libretto.
Działo się tak długo. Po upływie ćwierci wieku odtwarzane i powtarzane było przeze mnie w trakcie każdych odwiedzin miasta. Potem się nagle urwało. Coś zostało podmienione i od kilkunastu lat nie mogę odnaleźć w biciu dzwonów nic z ich dawnej szlachetności. Dociera do mnie jakiś blaszany brzęk, mogę go uważać tylko za fatalną podróbkę. Czy  możliwe, że coś się zmieniło aż w takim stopniu we mnie? Czy mam teraz inne uszy i słuch? Zbyt raptownie zaszła ta zmiana, bym zgodził się tutaj na uznanie własnej ułomności. Nie potrafię , nie próbuję tego wyjaśnić – wystarczy mi nieskończony zapas  wspomnienia o brzmieniu już nieistniejącym, które w sposób najdoskonalszy zgrane było z usposobieniem jednej przynajmniej duszy.
Wyłaziłem na strych. Można tam było dostać się odsuwając masywną drabinę wykonaną na kształt mobilnych schodów. Problemem było to, że potem schody blokowały otwierane na zewnątrz drzwi do mieszkania Krynickich. Po wejściu na strych musiałem je podciągnąć do pionu, co z czasem, gdy podrosłem, stało się zupełnie łatwe, ale początkowo ta operacja była dla mnie zadaniem nieprostym. Otwierałem okienko  w dachu przy kominie i gapiłem się na świat z góry. Widok, ogólnie rzecz biorąc nie był najciekawszy. Ograniczały go dachy połączonych budynków przy Alei. Z okna mieszkania Jędrka na Konopnickiej widziało się pół Żar, a tu ogród i dachówki, ale nad nimi bliska wieża kościoła, którą odbierałem jako coś z innej, niepowszechnej materii. Na tym moim szczycie dźwięk dzwonów uderzał bezpośrednio. Tu mogłem się nad tym światem pozastanawiać. Trwało to zwykle niekrótko, gdyż w końcu nie mogłem już ustać na drabince sięgającej do okienka. Była  zbita z desek, których kantów nie zaokrąglono. Gdy zaczynały mnie boleć stopy zawieszałem swój ciężar na brzegu okienka a z biegiem lat odważałam się na siadanie na nim ponad stromizną dachu. Nad czym dumałem? Niewątpliwie była tu specjalna okazja do rozważań z innej perspektywy geometrycznej i psychologicznej - pojawiały się w mojej głowie różności. Często, a może prawie zawsze w swym bocianim gnieździe miałem na myśli Niemców i ten cud,  to historyczne przemieszczenie ludów na potężną skalę, które interpretowałem jako cud. Mój dom, jaki inne na tej ulicy wybudowano około roku 1928. Była to dzielnica robotnicza, ale w moim pojęciu miała charakter komfortowy. Wybudowali sobie Niemcy miasto doskonałe i zaraz musieli odejść. Opuścili to miejsce w 1945. I już tyle samo czasu  co oni, mieszkają tu Polacy. Czują się u siebie - absolutnie są tu u siebie i nie można ich mieć za rabusiów i złodziei. Jak to było możliwe? Tylko Pan Bóg, mógł tak zarządzić historią, że te dzwony, które pobożni Niemcy zawiesili, by wyznaczały im szlaki życia aż do samego pogrzebu, dzwonią teraz nie dla nich. Oni sami potępieni, zhańbieni musieli odejść precz, mimo swej całej mądrości i sprawności, udowodnionych wybudowaniem tego miasta. W tej zamianie jest coś szalonego, i mnie akurat mnie, przyszło w tym szaleństwie uczestniczyć, bo stoję tu i patrzę - dotykam tego czasu.
 
Na Anioł Pański – Fort Lee
 
Miasto leży na wysokim brzegu rzeki Hudson i opada ku niej bardzo miłym dla oka skłonem. Widziałem zieleń po równo przemieszaną z elementami architektury,  co tworzyło nadzwyczajną harmonię, która nie byłaby pełna, gdyby nie pośrodku tego szpiczasta, o delikatnej konstrukcji kościelna wieża. Mogłem na to patrzeć z niewysokiego, dwuramowego rusztowania. Pracowaliśmy tutaj we dwóch. Robota wyjątkowo nie zmuszała do pośpiechu, co nie znaczy, że mogliśmy sobie pozwolić na przedłużenie lunchu albo na niewykorzystanie do końca przygotowanej zaprawy. O to właśnie poszło. Ja decydowałem, ile zrobimy przed południem i gdy okazało się, że mamy pracować jeszcze kilka minut po dwunastej, nie zastanawiałem się nawet nad tym, by tej umownej godziny nie przekraczać. Cztery minuty, dokładnie zapamiętałem, robotę przedłużyliśmy o cztery minuty. Akurat, gdy te  cztery minuty mijały, kolega zwrócił moją uwagę na człowieka, który szedł w naszą stronę coś wygadując albo raczej wykrzykując. Wymachiwał przy tym rękoma. Popatrzyłem najpierw na niego z wysokości rusztowania. Ale wobec jawnie wrogiego wobec nas nastawienia, zszedłem momentalnie, co zatrzymało go w miejscu tak, że naszą niby  to rozmowę prowadziliśmy oddaleni od siebie przynajmniej o jakieś 5 metrów. Nie znam dobrze angielskiego, ale byłem w stanie go rozumieć.  Był to rodowity Amerykanin, niespełna czterdziestolatek o regularnych rysach twarzy bohatera westernów. Pracował z innymi na podobnej do naszej budowie o kilka domków dalej. Miał pretensję, że nie zeszliśmy z rusztowania przed południem. Dokładnie o to mu chodziło: słychać dzwony na kościelnej wieży a my na rusztowaniu. Słowo church wybijało się ponad inne, stąd moje przypuszczenie, że był to człowiek religijny. Swoje zdanie mogłem wyrazić mniej słowami - bardziej gestem, mową ciała. Zgadzałem się z nim, co zbiło go z tropu i rychło odszedł.
Ta jego postawa, oburzenie na swego rodzaju profanację, zdumiała mnie i niezmiernie uradowała. Uznałem, że zbliżył się do mnie Duch Ameryki, tej prawdziwej. Fort Lee jest miejscowością graniczną. Stąd mostem Waszyngtona można szybko przeprawić się do stanu Nowy Jork i do samego miasta, które poznałem lepiej niż zachodnią stronę rzeki Hudson. Kogo tam obchodziły dzwony w kościele. Ograniczenia były, ale innego rodzaju – na Manhattanie należało kończyć robotę przed piątą po południu, inaczej ściągali ci na kark policję. To nie znaczący szczegół z perspektywy robotnika budowlanego, jednak to i on może widzieć i oceniać  według  kategorii najogólniejszej filozofii i moralności. NYC to kiczowate centrum zepsucia i deprawowania dla całego świata. Jeden most i jesteśmy po drugiej stronie. Z jednej strony stan New Jersey, gdzie wprawdzie leżą cieszące się złą sławą Newark i Jersey City, ale gdzie  właśnie zetknąłem się ze świętością starej Ameryki, z duchem nieistniejącej Europy; tu wiedzą, co oznacza dzwon przypominający o Bogu. Na jednym brzegu mamy New Jersey a z nim, za nim całą resztę porządnych Stanów.  Po drugiej stronie rzeki zupełnie inny świat kreowany przez wynaturzone Soho.
Sam filmów w zasadzie nie oglądam, ale życzliwe mi osoby przekazują mi ich ciekawsze treści. Opowiedziano mi to dla podkreślenia różnicy pomiędzy NYC  i NJC.
Policyjny radiowóz z Jersey City, stan New Jersey, zapuścił się w zapamiętałej pogoni na teren miasta Nowy Jork, na teren innego już stanu. Zatrzymali go gliniarze nowojorscy. Zaczęli ostentacyjnie sprawdzać dokumenty. Policjant z Nowego Jorku czyta i zaczyna się dziwić:
- Skąd? Z Jersey City… Jersey City? Gdzie to jest, czy ja tam kiedyś byłem? Nie mogę sobie przypomnieć… Nie, nie,  nigdy tam nie byłem!
Jego słowa to nie tylko zgrywanie się – mówi on o mieście leżącym na drugim brzegu rzeki. Przez policjanta przemawia nieskrywana pogarda człowieka z miasta-uzurpatora wobec wsi, nuworysza wobec faktycznego dziedzictwa.
 
Na Anioł Pański – Zwickau
 
 W Niemczech pasjonaci nagrywają brzmienie kościelnych dzwonów. Pewnie nie tylko tam. Jednakowoż ci są mi bliscy. Niemiecka przeszłość mojej rodzinnej Ziemi Żarskiej ma tu zasadnicze znaczenie, choć nie tylko.  Jakaś część mnie wywodzi się z Saksonii i wydaje mi się, że daje mi to podstawę do lepszego rozumienia klęski niemieckiego chrześcijaństwa. Oglądam galerie zdjęć z dzisiejszego życia parafii w Zwickau, czytam jakieś artykuły i swobodne komentarze. Patrzę na wiarę szczątkową. We wnętrzu odrestaurowanego kościoła nie mogę doszukać się znaku krzyża - żadnego krucyfiksu. Tylko na obrusie ołtarza dostrzegam wyhaftowany symbol przypominający ofiarę Chrystusa.  Od pięciuset lat upadali coraz niżej i w końcu przejechały po nich walce prusactwa, hitleryzmu, komunizmu i liberalizmu. W Zwickau, w  kościele św. Łukasza trzy żeliwne dzwony zamilkły na początku lat 80’ ubiegłego wieku. Sam kościół zamknięto jeszcze w roku 1968. Od 2014 znowu dzwonią. Dla kogo? Nominalnie parafii różnych wyznań jest w mieście wiele. Wątpię jednak, czy jest szansa powrotu tamtejszego społeczeństwa do autentycznych praktyk religijnych. Czy tą pięćdziesięcioletnią przepaść zdoła pokonać zrozumienie dla świętości i rzeczy niewidzialnych i powrót dźwięków dzwonów może nie być li tylko sentymentalną rekonstrukcją? Choć nie takie rzeczy widziała historia, nie istnieją ku temu żadne przesłanki. Czytam, jak to odrodziła się jedna z parafii i przez lat kilka miała księdza zakonnika. Potem został on przydzielony do innych zadań i obecnie księża pojawiają się tu już tylko gościnnie.
Niby Polsce daleko do takiej sytuacji, ale akurat teraz  na Trzech Króli 2019 dowiaduję się o zwiększeniu limitów wiernych, przy przyznawaniu parafii księży wikariuszy. Niechybnie oznacza to początek zapaści.  W oddali przed nami widmo enerdowskiej demokracji bez dzwonów i modlitwy -  nadciąga odrażający dla człowieka wiary potwór neopogaństwa.
 
Na Anioł Pański – Lubartów
 
 Choć zdaje się, że był to dzień targowy, w upalne południe na ulicach zrobiło się pusto. To znieruchomienie rzeczywistości charakterystyczne jest raczej dla wsi a nie miasta. Taka pustka jest źródłem niepokoju, zwłaszcza gdy są to godziny oczekiwania na lekarski werdykt, choć sam przecież sam medyk o niczym już decydować nie miał. Snułem się po Lubartowie z aparatem fotograficznym. Widok restauracji Iluzja był potwierdzeniem, że spaceruję po filmowym planie, że ktoś inny, wybierając tę nazwę dla knajpy, podobnie odbierał klimat tego białego miasta, skądinąd pełnego zacności.  To moje ówczesne  oglądanie, nieczęsto przeze mnie odwiedzanej miejscowości, naznaczone zostało szczególnym zdarzeniem
Znalazłem się na placu kościelnym i próbowałem walczyć z jakimiś zbyt mocnymi kontrastami, które potencjalnie mogły uczynić kolejne zdjęcia nieudanymi. Już wcześniej przyjrzałem się okazałemu dzwonowi zawieszonemu całkiem nisko, bo na wysokości wzrostu człowieka. Inskrypcja na nim podawała jego imię:  Jan Paweł II. Gdy stałem tuż przy nim, mając obiektyw wycelowany gdzieś w perspektywę lubartowskiej ulicy, metalowy kolos poruszył się niespodzianie, sprawiając wrażenie ożycia martwego przedmiotu - najpierw drgnięcie, potem nierytmiczne chwianie o powiększającej się amplitudzie i wreszcie bezgłośne kołysanie. Pomyślałem o uchwyceniu na zdjęciu  chwili, kiedy płaszcz dzwonu po raz pierwszy dotknie nieruchomego serca. Obrazowałoby to zasadniczą zmianę rzeczywistości, kiedy nagle w prawie martwy  świat  wnikają inne wymiary. Kielich dzwonu otwierał się coraz bardziej, ja za aparatem prawie w nim. Nie wyszło – trudno było uchwycić ten moment, zwłaszcza, gdy wraz z ruchem dzwonu zmieniało się również światło. Przez chwilę obawiałem się o swój słuch, ale natężenie dźwięku nie było przykre. W końcu złapałem to zetknięcie się metalu z metalem i wiedziałem, że fotografia będzie miała dużo z ładunku emocji, którą w sobie niosłem. Dzwon śpiewał, ja pozornie bawiłem się próbami łapania doskonałego malarskiego ujęcia, ale w tę minutę moja głowa zajęta sprawami ostatecznymi. Ta południowa modlitwa łączyła stabilne, nieruchome dziś oraz czas nieuchronnego, ostatecznego, śmiertelnego obrachunku.  Spinała dwa rozdziały, stanowiące kompletną teologię: pierwszy z nich to wypełnione słońcem miasto, drugi  to mały witraż w kapliczce za kościołem – na nim głowa ukoronowanego cierniem Chrystusa. Wyznaniem  tej nauki jest zgoda,  którą słychać w wydzwanianej akurat modlitwie:
Niech  mi się stanie według słowa Twego
 
Epilog
Podobny do mojego bieg myśli odnaleźć można w obrazie Aleksandra Gierymskiego Anioł Pański.  Zastanawiam się na ile jest on zrozumiały dla dzisiejszej publiczności, dla jeszcze-Polaka. Zauważam  jego sporą popularność i na tej podstawie wnioskuję, że z wiernością i atencją dla spraw narodowych nie jest być może tak źle, jak pragną wrogowie. Nie porwę się na opisanie dzieła, jak miewam w zwyczaju, zwracam tu  tylko uwagę zainteresowanych na wyeksponowanie szkaplerza na szyi starszej z pań.
 
  
Na Anioł Pański biją dzwony,
Niech będzie Maria pozdrowiona,
Niech będzie Chrystus pozdrowiony…
Na Anioł Pański biją dzwony…

 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Jarosław Banaś

22-01-2019 [20:40] - Jarosław Banaś | Link:

Świetna proza, refleksyjna. Pozdrawiam.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

22-01-2019 [22:41] - St. M. Krzyśków... | Link:

To tylko blog, aczkolwiek w tym rodzaju pisania można zmieścić wszystko. Pańskie uznanie wskazuje poniekąd, jaki powinien być kierunek starań autorów, również tych dalszego planu.  Dziękuję i pozdrawiam.

Obrazek użytkownika angela

23-01-2019 [13:00] - angela | Link:

Obrazek z dzieciństwa.
Wracam ze szkoły do domu, pachnie obiadem, jest ciepło, słonecznie, drzwi otwarte na zewnątrz , mama obiera ziemniaki, dzwonią na Anioł Panski, mama odmawia, Anioł pański zwiastowal Pannie Maryi.... I wieczny odpoczynek.... 
Odmawia za swojego brata, i placze. Miał 36 lat, zmarł na raka. 
Często to widzę jak słyszę dzwony,  i odmawiam za bliskich zmarłych.
Dla mnie dzwony w południe, nawołują do pamięci za zmarłych, że upominaja się oni od nas o modlitwę do Maryi, za ich dusze. Żebyśmy się zatrzymali i pomyśleli o nich, a potem następni pomyślą o nas.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

23-01-2019 [17:56] - St. M. Krzyśków... | Link:

Wiele wskazuje na to, że następnym pokoleniom będzie trudniej zachować wiarę. Określone siły pracują nad tym, żeby zrobić z nas jakiś kompletny enerdówek, gdzie dźwięk dzwonów  zostanie uznany za zakłócenie spokoju publicznego. 
 

Obrazek użytkownika angela

23-01-2019 [18:16] - angela | Link:

Mam nadzieję, że nie będzie trudniej zachować wiarę. Wszędzie prawica dochodzi do głosu. 
Przeżyliśmy socjalizm,  to i liberalizm przezyjemy.