Zbawienie

Na stronę słowacką przeszliśmy tunelem, wróciliśmy górą. Przełęcz Łupkowska z tunelem kolejowym  była jednym z głównych celów naszego wyjazdu na południe.
Miejsce z inżynierskim wyczynem sprzed 150 laty okazało warte wizyty tutaj. Odosobnione i mało uczęszczane swoje znaczenie - w geografii, jako granica pomiędzy Karpatami Zachodnimi i Wschodnim i w historii jako kluczowe miejsce przeprawy w kierunku północ-południe. Do tego bagażu szkolnej wiedzy dołożyć należy namacalne nieomal uczucie znajdowania się już nawet nie na krańcu Polski, ale na końcu świata. Że jest to wrażenie dzielone przez innych, usłyszeć można w nazwie miejscowego schroniska – „Chatka na końcu świata”.
W drodze powrotnej, zbliżając się do stacji, rozdzieliliśmy się. Nie poszedłem prostą drogą ku peronowi, gdzie za stacyjnym budynkiem stał samochód, lecz kierując się jakimś instynktem, zboczyłem obchodząc zabudowania. Mogłem zobaczyć schodki w krzakach na skarpie i tablicę z pełną informacją. Całe szczęście, bo bez niej miejsce tak ważne byłoby nie do odkrycia i zidentyfikowania.
 
 
Za dworcem na skale, Niemcy z Rzeszy pokwapili się z ustawieniem pomnika na cześć poległych brandenburskich żołnierzy czcząc ich napisem: „Den Helden von Lupkapass” i wielkim orłem cesarstwa odlanym w brązie. U dołu na cokole znajdowała się bardzo rzeczowa uwaga, że ten symbol został odlany z armat rosyjskich, zdobytych przez pułki niemieckie przy wyzwalaniu Karpat.
[Jarosław Haszek „Przygody dobrego wojaka Szwejka podczas wojny światowej” w tłumaczeniu Pawła Hulki-Laskowskiego]
 
 
Pomyślałem, że to metafora życia. Resztka obelisku „na skale” za stacją w Łupkowie jest jak opadająca chorągiewka w klasycznym zegarze szachowym. Porównanie to nasunęło mi się to natychmiast, gdy stałem przy tym ostatnim fragmencie pochylonego ceglanego słupa. Jeszcze rok lub dwa i runie on na kupkę kamienia pod nim zalegającą. Być może dopełni tego pomocna ręka albo wystarczą siły przyrody – woda i mróz. Zdążyłem przybyć tu przed tym finalnym akordem, po którym cała historia stanie się mniej zrozumiała. Tak jeszcze trwa odrobina tego życia zapominanych wspólnot i społeczeństw, jeszcze trwa niczym szachowa partia pełna zwrotów akcji – planów,  kombinacji i posunięć  słusznych i błędnych, jeszcze się wszystko, sens i cel, do końca nie wyjaśniły a zostanie to w całości zamknięte przez dramatyczny czynnik czasu. 100 lat dla pomnika, mało to czy dużo? Sam nie wiem.
 
Kiedy opadnie ta czerwona chorągiewka i rezultat rozgrywki zostanie tylko niemą  pozycją w archiwum, wtedy pojawić się może coś zupełnie z innego wymiaru, jakaś głęboka prawda poza czasem. Szachowa partia to życie z całym swym bogactwem, chorągiewka to krótki zwykle czas umierania. Potem?
 
Nikt nie zostanie zbawiony? Dla ateusza odpowiedź twierdząca jest oczywistością. Dla ludzi, o których w Polsce mówi się „wierzący”, jest to deklaracja gorsząca, coś wbrew ich naturze, to przeciwieństwo wiary i nadziei wypełniających ich dusze i głowy. Oni chcą być zbawieni i starają się ułożyć sprawy doczesne,  kierując się perspektywą swojego życia w świecie pośmiertnym.
 
Angielskie słowa piosenki nie  pozostawiają wiele miejsca na interpretację  tłumaczenia:  Nikt nie został zbawiony. Nikt się nie zbawił. Nikt nie został ocalony. Kiedy się je pozna i zagłębi ponadto w sens całości, okazuje się, że autorom całkiem łatwo przyszło przekroczenie granicy zza której nie ma powrotu – kilka słów, które wyleciały ptakiem, napisanych bez większego zastanowienia albo wstawionych w tekst z wyrafinowaną przebiegłością piekła, jest wszakże łowieniem ludzi w sieć beznadziei. Bang-bang i nic więcej - no one was saved.
The Beatles w piosence „Eleanor Rigby” śpiewają o bezradności księdza McKenzie, za którym nie  stoi nikt, nic, żadna siła. Generacja z lat ’60 i ’70, prowadzona przez muzyczne bandy i trupy, ma poczucie własnej wyższości. Jest ono analogiczne do podobnej pewności siebie komunisty likwidującego popa, czy do napompowanego nienawiścią esbeka zabijającego ks. Popiełuszkę. Jednym z herosów walki przeciwko kościołowi jest Czech Jarosław Haszek, prawdziwy specjalista od dywersji i walki światopoglądowej. To bolszewicki agent   i szczery kontynuator czeskiej nicości religijnej.  Idzie wygodną drogą rubasznego humoru i maluje łatwy do sprzedania obraz, gdzie sprośna i roześmiana strona życia dominuje  nad świętością, modlitwą, świętymi tekstami i wizerunkami – nad strachem przed śmiercią, stłumionym przez wojnę albo upojeniem dowolną konsumpcją. Bang-bang – nikt nie zostanie zbawiony.
 
 Całe nabożeństwo odprawiał w sposób wysoce oryginalny, odwracając cały porządek mszy świętej; a gdy był mocno pijany, wymyślał nowe modlitwy, nową mszę świętą i swój własny rytuał, w ogóle coś, czego tutaj jeszcze nie było. I jeszcze ta uciecha, kiedy to czasami pośliznął się i upadł z kielichem, z monstrancją czy mszałem, a potem oskarżał głośno ministranta — brał ich spośród więźniów — że mu umyślnie podstawił nogę, i natychmiast, w obliczu przenajświętszego sakramentu, łajał go grożąc separatką i kajdankami. A domniemany winowajca cieszy się, że bierze udział w tej całej frajdzie w kaplicy więziennej. Gra wielką rolę i z godnością się z niej wywiązuje. Kapelan polowy Otto Katz, najdoskonalszy ksiądz wojskowy, był Żydem. Nie ma w tym zresztą nic osobliwego. Arcybiskup Kohn był też Żydem, i jeszcze do tego kolegą Machara.
 Ten Machar jest w gruncie rzeczy jego, Haszka, ideowym przyjacielem. W polskiej wersji Wikipedii wymieniony został tylko jeden tytuł autorstwa wroga chrześcijaństwa Josefa Svatopluka Machara – „Jad z Judei”(1906). W języku czeskim dowiedzieć się o nim można więcej. Był masonem. W 1918 został wybrany na wielkiego mistrza Wielkiej Loży Narodowej Czechosłowacji. Kandydował również do Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
 
„Stowarzyszenie to składało się z histerycznych bab i rozdawało żołnierzom po szpitalach obrazki świętych i opowiastki o żołnierzu katoliku umierającym za najjaśniejszego pana. Do tych opowiastek dołączano barwny obrazek przedstawiający pobojowisko. Dokoła leżą trupy ludzi i koni, powywracane wozy z amunicją i armaty lawetami do góry. Na horyzoncie pali się wieś i pękają szrapnele, a na przedzie leży umierający żołnierz bez nogi, nad nim zaś pochyla się anioł i podaje mu wieniec ze wstęgą, na której jest napis: „Jeszcze dziś będziesz ze mną w raju”. Umierający zaś uśmiecha się tak błogo, jakby mu podawali lody śmietankowe.”
 Wykpiwa Haszek katolicyzm na wszelkie możliwe sposoby. Ta gorliwość jest tym bardziej wymowna, że pisarz nie zaczepia innych opcji, znanych mu doskonale z doświadczenia, jak choćby komunizmu. Umie się on przy tym trzymać konkretu, co czyni go zdecydowanie wiarygodnym. Chodził kiedy po tych samych drogach co ja, tak jak opisał niemiecki obelisk, tak mógł dokładnie poświadczyć o nieczystościach pozostawionych przez wojujące tu armie, zakonserwowane przez karpacką zimę, czy zakrwawione bandaże i gazy wiszące na niekończących się zasiekach z drutu kolczastego. Anioła nie widział.
 
Niekiedy myśli są pchane przez fakty, niczym przez uparty wiatr, stale w tę samą stronę. Tutaj była nią wizja spraw ostatecznych. Za moment w to upalne, sierpniowe południe odnalazłem na końcu Polski w Łupkowie kolejny ważny dla mnie wątek wyłaniający się z zupełnie niedawnej przeszłości. W kilka minut po tym, jak wyjechaliśmy samochodem spod stacji w Łupkowie, chwilowo myląc drogę, natknęliśmy się na drogowskaz informujący o zakładzie karnym, od którego dzielił nas dystans 300 metrów.
Nie miałem pojęcia, że to tutaj, że to jest to więzienie, o jakim wspomniałem w opisie losu  Ł.. To mój znajomy. Dwa  lata temu roztrzaskał się na motocyklu o mur kościelny w Krasieninie. Miał 27 lat. Znałem go od urodzenia i  w dramatyczny sposób przyszło mi uczestniczyć w ostatnim okresie jego życia. Spisałem tę  historię, nadając jej tytuł „Dobrze się stało”, ale ze względu na ciężar zwalający się przy tym na moje i nie moje sumienie, pokazałem ten trudny zapis tylko wybranym osobom. Liczyłem na reakcję zbieżną z moimi odczuciami. Spotkał mnie srogi zawód, nie znalazłem krzty zrozumienia dla swojej głębokiej rozterki. O zakładzie karnym w Łupkowie, który w końcu było mi dane zobaczyć z wysokości szosy wspinającej się na przełęcz, jako cząstkę pięknej panoramy tych pięknych, niewysokich gór, napisałem jako o „więzieniu gdzieś w Bieszczadach”, do którego z jakiegoś niepojętego powodu wywieziono Ł., sprawiając mu dodatkową udrękę. Źle znosił pobyt w areszcie na Południowej  w Lublinie.  Ale kiedy do końca odsiadki zostawało mu zaledwie 4 dni, przerzucono go daleko od miejsca zamieszkania, jakiego i tak, w gruncie rzeczy, nie miał. Człowiekowi, o którym należy powiedzieć, że był kłębkiem nerwów, dołożono jeszcze jeden powód do stresu.  Jego niedola zrewidowała moją postawę sytego samozadowolenia.
 Zdarzenia  układały się w przeciwne figury, w prywatną, spójną geometrię. Ta wyprawa w góry była dalszym ciągiem tej konstrukcji. Przeczytane gdzieś w Radecznicy, w trakcie innej tegorocznej wycieczki, słowa św. Antoniego: „- Znajdziesz, czego nie szukasz”, mogłem teraz odebrać jako kierowane do mnie.
 
Pojechałem pod Duklę w imię osobistej solidarności z tam poległymi. Ważne były dla mnie ofiary jednej i drugiej wojny światowej, jednak poprzez świadectwa dawno temu przeczytane i ze względu na losy moich przodków, większą uwagę gotów byłem skupić na śladach batalii nieco dawniejszej. Kiedy jest czegoś dużo, trudno  dokonać wyboru, nie wyznaczyłem sobie konkretnego miejsca, lecz losowo zamierzałem trafić na kilka  z wojennych cmentarzy, jakimi usiane są tereny dawnych batalii w Karpatach. Ostatecznie okazało się, że ten kikut pomnika za stacją w Łupkowie miał zastąpić je wszystkie.Wrosły w las, pochłonęła je trawa i kamienie. Nie były na podorędziu przy żadnym z turystycznych szlaków, jakie wybieraliśmy, choć moi towarzysze ze zrozumieniem uczestniczyli w mojej nieprostej do uzasadnienia pogoni.
Nocowaliśmy w Smolniku nad Osławą. Wydawało się, że bez trudności dotrzemy na jeden z trzech leżących nieopodal żołnierskich cmentarzy. O jednym mówił nasz gospodarz, miał znajdować się tuż za kościołem; dwa, jako wojenne,  były oznaczone na naszej mapce. Ten bliski nie odpowiadał  wyzwaniu jakie czułem - wybrałem ten na nieodległej górze, do którego droga miała prowadzić wzdłuż potoku, prawego dopływu rzeki. Potok, drogę i górę znaleźliśmy łatwo, ale  ściana zarośli i ukształtowanie trenu  nie pozwoliły   na wybranie kierunku marszu do niewidocznego celu. W połowie drogi trzeba było zawrócić.
Plan naszej wyprawy nie pozwalał już na „marnowanie” czasu, więc drugiego dnia nie zatrzymywałem samochodu, żeby dotrzeć do polanki z grupką krzyży pochylonych w różne strony. Widoczek taki zamajaczył mi gdzieś w oddali. Może był to cmentarz wojenny, a może łemkowski, o innych świadczący dramatach.  Bieszczady pożegnały się ze mną tym bez tytułu obrazkiem z przeszłości, po której przychodzi  jeszcze bardziej nieodgadniona przyszłość.
 
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika ruisdael

29-08-2018 [08:54] - ruisdael | Link:

Trochę jestem zdziwiony (pozytywnie), że wplątał Pan Haszka w swoją podróż i w dodatku prawdziwie odsłonił haszkowską nienawiść do katolicyzmu, tym bardziej, że                    "Szwejk " bezkrytycznie jest oceniany jako arcydzieło (czeskego bohatera, chyba- w prostej linii od Achillesa,Aleksandra Wielkiego,Cezara czy Ivanhoe).

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

29-08-2018 [22:44] - St. M. Krzyśków... | Link:

Kiedy się trafi do Łupkowa, skojarzenia tego miejsca z Haszkiem są natychmiastowe, gdyż dobrze jest tu reklamowane schronisko o nazwie "Radosne Szwejkowo". Na tablicy za stacją, która informuje o śladach niemieckiego pomnika cytowane są słowa Haszka o tym miejscu.
Do mrocznego życiorysu Czecha odniosłem się na NB w styczniu 2014: "Czytając Haszka".
Masońska propaganda w jego stylu stała się dziś głównym kanałem przekazu społecznego.

Obrazek użytkownika rolnik z mazur

30-08-2018 [09:56] - rolnik z mazur | Link:

Bardzo fajnie się czyta. Lubię Haska jako pisarza. W związku ze zbliżajacą sie pamietna datą to   chciałbym dodać, że Słowacy obok Niemców i Sowietów byli  trzecim agresorem w 1939. Trzy dywizje piechoty brały czynny udział w napaści na Polske a jedna z nich już 1.09 zajeła Zakopane. Pzdr.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

30-08-2018 [11:58] - St. M. Krzyśków... | Link:

Dzięki.
Do Słowaków nijak nie mogę mieć pretensji. Biorę ich ówczesną postawę za  drobne historyczne zawirowanie. W  mentalności osób tej narodowości, jakie spotkałem w swoim życiu, nie było nawet śladu uprzedzeń. Właściwie to zawsze byłem zaskoczony brakiem różnic między nami. 
Problemem jest niezmienny brak poczucia winy u Niemców oraz nienawiść Żydów do Polaków - organizowana i odwzajemniona. I to są prawdziwe problemy naukowe, bez względu na to, czy uchwała o IPN będzie miała taki kształt lub inny.
Wczoraj niespodziewanie wziąłem udział w rozmowie z panią, która przypomniała mi cały zastęp podobnych kobiet z okresu mojego dzieciństwa. Wszyscy dorośli mieli wtedy za sobą przeżycia okupacyjne - 6 lat tego! Opowiadała o swoim sąsiedzie, według mnie psychopacie, nienawidzących wszystkich wokół, szkodzącym w wymyślny sposób, napadającym werbalnie i nie tylko - próbującym przejeżdżać samochodem dzieci, dorosłych i zwierzęta; nasyłającym bez powodu  na sąsiadów straż miejską.
Mojej rozmówczyni, z racji jej wysokiej pozycji społecznej i zamożności, łatwo byłoby się z tego otoczenia wyprowadzić albo poszukać sposobu na spacyfikowanie typa.
Ona jednak z całą rozwaga podchodzi do tego inaczej. Pogodziła się z tym. Co ciekawe, chyba nie jest osobą wierzącą (ja się za takiego przedstawiłem, ona odpowiedziała na to, że jest inna). Uznała łobuza z integralną część świata, z prawem do istnienia. 
- Dlaczego to robisz?
- Bo taki jestem?
Pani wyraziła to ładniej, posługując się przypowiastką:
- Dlaczego mnie ugryzłeś, skoro ci pomogłem?
- Bo jestem skorpionem.   

Pozdrawiam

Obrazek użytkownika Teutonick

30-08-2018 [11:59] - Teutonick | Link:

A my w 38 braliśmy czynny udział w podziale Czechosłowacji (zresztą całkowicie słusznie). I cóż z tego wynika? Dziś Słowacy to chyba jedyny z naszych sąsiadów, którego społeczeństwo jako ogół darzy nas niekłamaną sympatią. Winniśmy tego nie zaniedbać, pielęgnować ten sentyment. A co do tekstu o bieszczadzkich cmentarzyskach, to jakoś tak mi się z dawnych czasów skojarzyło:
https://www.youtube.com/watch?v=OyYnstGB3rM

Obrazek użytkownika zbychbor

31-08-2018 [10:53] - zbychbor | Link:

Drugim takim sąsiednim narodem są Białorusini.

Obrazek użytkownika Teutonick

31-08-2018 [12:17] - Teutonick | Link:

Coś w tym może być - bo i z nimi jedynymi nie miałem nigdy do czynienia - choć nasze kolejne nierządy całymi latami robiły wiele aby ich do nas zniechęcić