Warszawa i Bruksela: dobra wola dziś, porozumienie jutro?

Steven Fulop, burmistrz New Jersey łagodzi swoją wcześniejszą wypowiedź, ale pod adresem marszałka Senatu, Stanisława Karczewskiego padły z jego strony brzydkie, niemiłe słowa. Co pan o tym myśli?
Burmistrz New Jersey, niedoszły gubernator, bo mało się w Polsce mówi o tym, że Steven Fulop wycofał się z wysięgu o fotel gubernatora i jak słyszę przyszły kandydat do amerykańskiego Kongresu, który wystartuje w wyborach za parę miesięcy, okazał się rasistą. Trzeba sobie to powiedzieć wprost, bo antypolonizm jest rasizmem. Oprócz tego, pan Fulop pokazał całkowity brak wykształcenia, bo opowiada jakieś kompletne bzdury na temat polskiej historii, a z punktu widzenia politycznego okazał się nieudacznikiem, bo w sytuacji bardzo dobrych relacji polsko-amerykańskich w kontekście geopolitycznym i ekonomicznym, co dla Amerykanów jest szczególnie ważne, te reakcje stara się schłodzić. Myślę, że jest kraj, który cieszy się z takich wypowiedzi i jest nim Rosja. Być może z czystej głupoty, ale pan Fulop okazał się członkiem nieformalnej Partii Przyjaciół Rosji – PPR.
 
Wiele osób twierdzi, że ta wypowiedź, to pokłosie przyjętej przez Sejm i Senat nowelizacji ustawy o IPN. To wydarzenie mocno nadszarpnęło opinię o naszym kraju na arenie międzynarodowej.
Antypolonizm funkcjonuje w mediach i w kręgach politycznych Europy, czy Ameryki od dobrze ponad półwiecza, możemy też znaleźć wypowiedzi antypolskie różnych polityków przed stu lat. W związku z tym uważam za ahistoryczne wypowiedzi zwalające winę za te słowa na nowelizacje ustawy o IPN. Mam wrażenie, że część opozycji zamiast bronić polskiej racji stanu, stara się upiec własną, partyjną pieczeń i atakuje rząd w tej sprawie, zamiast ramie w ramie z rządem i polską dyplomacją bronić nas przed takimi oszczerstwami.
 
Opozycja nie musi chyba specjalnie atakować rządu w tej sprawie. Mówi pan o świetnych stosunkach Polski ze Stanami Zjednoczonymi, ale po przyjęciu przez Sejm i Senat nowelizacji ustawy o IPN, stanowisko amerykańskiego rządu było dość jasne i ostre, podobnie jak premiera Natanjahu – to chyba żadna wina opozycji.
Trudno winić Amerykanów za to, że szef rządu w Tel Awiwie ewidentnie sprowokowany przez swojego oponenta i kandydata na premiera z lewicy dał się wciągnąć w hecę, która na pewno nie służy relacjom polsko-izraelskim. Przypomnę naszym partnerom z Tel Awiwu, że Polska jest krajem, który znacznie bardziej rozumiał izraelski punkt widzenia niż kraje Europy Zachodniej i w różnych głosowaniach, również na forum ONZ nasze państwo, podobnie jak niektóre kraje naszego regionu, często głosowało znacznie korzystniej dla Izraela niż nasi sąsiedzi z Europy Zachodniej. Natomiast wracając do Stanów Zjednoczonych, mogę tylko powiedzieć, że każdy, kto obserwował tę sytuacje, wie, że Biały Dom bardzo tonująco wpływał na wypowiedzi Izraela chcąc, aby dwóch głównych sojuszników Waszyngtonu, jeden na Bliskim Wschodzie, drugi w Europie, nie wchodziło w konflikt. Administracja amerykańska robiła wszystko, żeby poziom tego napięcia obniżyć. Natomiast już po tym, jak nowelizacja ustawy o IPN weszła w życie miały miejsce strategiczne decyzje rządu amerykańskiego dotyczące sprzedaży nam uzbrojenia. Widać więc, że ta sprawa nie zaważyła, poza warstwą werbalną, na współpracy geopolitycznej, militarnej i ekonomicznej między Warszawą a Waszyngtonem.        
 
Nie wiem, czy pan wie, bo jest za granicą, ale byli ambasadorowie wystosowali list otwarty do prezydenta Andrzeja Dudy oraz szefa polskiej dyplomacji Jacka Czaputowicza. Apelują w nim o „zmianę kursu, powrót do polityki proeuropejskiej i prozachodniej, zakończenie sztucznych sporów z sojusznikami, przywrócenie wiarygodności Polski, jako państwa prawa, o zaprzestanie polityki wspierania sił skrajnych”. Byli ambasadorowie piszą, że Polska jest postrzegana jako „chory człowiek Europy”.
Nie znam tego listu, natomiast wspieram politykę międzynarodową, nie tylko polskiego rządu, ale także polskiego prezydenta. Uważam, że Polska, mimo krytyki i ataków na nią, stała się istotnym punktem odniesienia dla Amerykanów, o czym już mówiłem, bo wyrośliśmy na głównego partnera USA w Unii Europejskiej, ale także dla innych krajów. Trudno sobie wyobrazić uzgadnianie unijnego budżetu i przyszłości europejskiej bez Polski. Nie będę się jednak odnosił do tego listu, bo go nie czytałem.
 
Pojawił się pomysł, aby uzależnić wypłaty z budżetu unijnego od przestrzegania w poszczególnych krajach zasad praworządności. Mówi się, że być może Polska, która zdaniem Unii Europejskiej tych zasad nie przestrzega, dostanie mniej pieniędzy. Myśli pan, że to realna groźba?
Tego typu plotki słyszeliśmy już od zeszłego roku. Okazało się, że to strachy na lachy. Zapowiedź powiązania spraw budżetu z przestrzeganiem w danym kraju standardów unijnych, czy zasad praworządności nie znalazła się w tym projekcie budżetu Unii na lata 2020-2027, który leży na stole w Brukseli. Nie wiem, czy mogę ujawnić przebieg rozmowy między szefem MSZ Jackiem Czaputowiczem a panią komisarz z Czech Verą Jourovą, ale zaryzykuję i powiem, że minister Czaputowicz podał przykład, który pokazuje słabość tego typu prób wiązania tych dwóch różnych kwestii. Wskazał na Francje, która miała istotne problemy, jeśli chodzi o przestrzeganie progu deficytu budżetowego, przekraczając ten próg. Czy to ma oznaczać, ze francuscy rolnicy będą karania na przykład obniżeniem do 80 procent dopłat, które otrzymują z Unii Europejskiej w ramach polityki rolnej? Absolutnie nie. W związku z tym myślę, że tego typu „kij samobij”, że tak to określę, nie będzie użyty, ponieważ szereg państw Unii uważa, że instrument, którym dzisiaj grozi się Węgrom, może też Polakom jutro, pojutrze może być użyty przeciwko ich obywatelom. Nie sądzę więc, żeby w praktyce, poza pokrzykiwaniami, zostało to zapisane i wdrożone w życie.
 
Na jakim etapie są rozmowy miedzy Polską a Komisja Europejską w sprawie wdrożenia wobec Polski artykułu 7?
Mamy w przyszłym tygodniu kolejne, po dwu tygodniowej przerwie, kolegium komisarzy Komisji Europejskiej, mamy też Radę do spraw Ogólnych. Myślę, że przystępujemy do decydującej tury rozmów. Jesteśmy na finiszu tych negocjacji. Jestem przekonany, że obu stronom przyświeca coś, co nazwałbym anglosaskim pojęciem politycznym „common interest” - wspólny interes. Nie mam wątpliwości, że Unia Europejska wie, iż Polska może zawetować unijny budżet – więc ten spór nie opłaca się obu stronom. Jest dobra wola i w Brukseli i w Warszawie, aby poszukać porozumienia.
 
Czyli myśli pan, że Unia Europejska wycofa się z decyzji o wdrożeniu artykułu 7 wobec Polski?
Bardzo dobre pytanie. Zwracam uwagę, że to rzecz bardzo ryzykowana dla obu stron. Nie tylko dla Polski, ale również dla Unii Europejskiej, ponieważ decyzja już nie tyle Komisji, co Rady jest obarczona takim ryzkiem, że Unia przegra głosowanie na forum Rady. Wtedy autorytet przeciwników Polski automatycznie by się obniżył. Myślę więc, że w tej chwili groźba użycia artykułu 7 jest niewielka. Natomiast, prawdę mówiąc, praktyczne konsekwencje jego wdrożenia, są żadne. A na wprowadzenie sankcji wobec Polski trzeba jednomyślności, której oczywiście nie będzie. Jednakże lepiej dla wszystkich, i dla nas i dla nich, żeby nie sprawdzać we praktyce tego, co pociągnie za sobą praktyczne wdrożenie wobec Polski artykułu 7. Lepiej szukać tego, co łączy niż tego, co dzieli. Znaleźć dobrą, nie na chwilę, nie na parę miesięcy, ale na lata podstawę współpracy w ramach Unii Europejskiej.  
 
Korea Północna zbliżyła się trochę do świata. Kim Dzong Un spotkał się z premierem Korei Południowej, planowane jest spotkanie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem. Myśli pan, dojdzie do jakiejś normalizacji stosunków z Koreą Północną?
Sam fakt, że do rozmów doszło obniża napięcie i zmniejsza szanse na to, że na granicy koreańsko-koreańskiej zacznie się III wojna światowa. Można powiedzieć, że to już jest wielki krok naprzód. Nie mam złudzeń, że porozumienie, do którego może dojść między USA a Koreą Północną, czy też w trójkącie USA-Korea Północna-Korea Południowa będzie jakoś specjalnie trwałe. Przypominam, że już ponad dekadę temu podobne porozumienie zostało zawarte i prawdę mówiąc, obie strony – i Zachód i KRL-D – tego porozumienia solidarnie nie dotrzymały. Natomiast myślę, że polityczny showman, jakim jest czterdziesty piąty prezydent USA – Donald Trump będzie chciał tę okazję wykorzystać, żeby pokazać się światu, opinii publicznej, także we własnym kraju, od nieznanej strony, czyli jako taki gołąbek pokoju. Ten, który  jest odbierany  nie tylko jako wojownik, ale też człowiek, który generuje pokój w sytuacji daleko idących obaw o konflikt zbrojny w tym regionie. Mam tylko marzenie, chociaż pewnie się nie spełni, żeby te rozmowy odbyły się w Polsce, bo Polska jest jedynym z nielicznych krajów na Zachodzie, którym ma u siebie ambasadę Korei Północnej, utrzymuje relacje dyplomatyczne z tym krajem. Już kiedyś w 1956 roku Warszawa była miejscem spotkania przedstawicieli dwóch państw będących  w konflikcie, czyli Związku Sowieckiego i Chińskiej Republiki Ludowej, teraz Warszawa mogłaby być miejscem szczytu Korei Północnej i Stanów Zjednoczonych, choć myślę, że to spotkanie nastąpi raczej w strefie zdemilitaryzowanej – na granicy obu Korei.
 
Nie widać chyba końca wojny w Syrii, prawda?
W tym rejonie świata toczy się globalny mecz polityczny, gdzie różni światowi playmakerżycie, jak USA, Rosja, ale także Turcja, Iran, usiłują przeciągać linę w swoją stronę. To nie kończy konfliktu, tylko raczej go przedłuża. Polska nie powinna brać militarnie udziału w tym konflikcie. To nie jest nasza rola. Ale co istotne, bo to świadczy o pozycji naszego kraju, przed każdą akcją militarną, polskie władze były  informowane przez USA, Francję i Wielką Brytanię, o ich zamiarach. To dobrze, bo musimy o tym wiedzieć, choć na szczęście, nie jesteśmy w ten konflikt zaangażowani i nie powinniśmy być.
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek1taki

12-05-2018 [10:33] - Marek1taki | Link:

"Antypolonizm funkcjonuje w mediach i w kręgach politycznych Europy, czy Ameryki od dobrze ponad półwiecza, możemy też znaleźć wypowiedzi antypolskie różnych polityków przed stu lat. W związku z tym uważam za ahistoryczne wypowiedzi zwalające winę za te słowa na nowelizacje ustawy o IPN."
Kij by się znalazł tak czy owak. Plateau antypolonizmu jest utrzymywane nie bez przyczyny. Rządy z Telawiwu i Waszyngtonu są marionetkowe. Decyzje zapadają głębiej.
Rząd warszawski nie wykorzystał szansy, by zaakceptować zerwanie stosunków przez Izrael i zbliżyć się do jego wrogów. Sojusz z USA w ramach NATO by na tym nie ucierpiał, bo niby dlaczego, a ustawy 447 Warszawa i tak nie brała pod uwagę i dalej nie przyjmuje do wiadomości tego zagrożenia. Nie da się tego wytłumaczyć inaczej niż deficytem suwerenności względem organizacji niejawnych.

Obrazek użytkownika Imć Waszeć

12-05-2018 [17:55] - Imć Waszeć | Link:

Propozycja małej poprawki do nowej konstytucji:

Zobowiązać liderów partii parlamentarnych do sporządzania notatek z wizyt i rozmów z politykami z obcych krajów tak samo, jak sporządza się notatki z rozmów premiera i prezydenta. Potem można nadać temu klauzulę tajności, ale żeby było na bieżąco do wglądu przez osoby posiadające dostęp do dokumentów tajnych i służby. Wtedy nie byłoby nieporozumień co do tego, kto kogo szantażuje, kto donosi, a kto okłamuje naród i załatwia interesy obcych lobbystów.
Dwa przykłady aż cisną się na myśl: 1) rozmowa prezesa z Giulianim i potem z tym co wyleciał z ekipy Trumpa za naciski; 2) donosy i rozmowy totalniaków w Brukseli i Berlinie. I niech nikt nie mówi tu o problemach techniczno-organizacyjnych, bo zawsze można zatrudnić zdolnych kelnerów ;)