Brzmi okrutnie. Czujemy się, jakbyśmy dostali obuchem w łeb, aż nam się zakręciło w głowach. Odganiamy tę myśl – a kysz a kysz. I uspokajamy siebie – przecież w weekend sobie zdrowo odpocznę, zażyję ruchu na bardziej lub mniej świeżym powietrzu, może nawet wyjadę w góry i wejdę wreszcie na ten najwyższy szczyt, mimo że ledwo włażę na drugie piętro, ale co mi tam, pokaże, co potrafię. No dobrze, może w góry się nie wybiorę, ale na osiedlowy basen na pewno i co najmniej pięćdziesiąt długości zaliczę. A wieczorem odstresuję się przy lampce albo dwóch, wina – najlepiej tego zdrowszego, czerwonego. Cóż mi może grozić w weekend gorszego, niż w każdy inny dzień tygodnia, gdy tak gnam od rana do wieczora i haruję na te góry, wino i basen, i kilka pomniejszych potrzeb?
A jednak. Teraz uwaga – zabrzmi mądrze! Amerykański "Center for Disease Control and Prevention" ostrzega, że ryzyko zgonu w weekend jest większe niż w tygodniu, a najgorzej z tym jest w sobotę. Z badań wynika, że w weekendy Amerykanie są bardziej skłonni do ryzykownych zachowań związanych z nadużywaniem substancji psychoaktywnych i sportem, gdy po tygodniach siedzenia za biurkiem czy telewizorem postanawiają sobie udowodnić, że są zdolni do niezwykłych wyczynów.
Hola, hola, ktoś powie, to są badania amerykańskie, a tam, jak wiadomo, jest inaczej niż w Polsce. Te nasze plany o górach na weekend i basenie, to tylko plany, więc spokojnie, my tam sobie tutaj posiedzimy przed telewizorem na kanapie, bezpiecznie, przytulnie, w ramionach żony/męża lub niekoniecznie. Uff, od razu lepiej.
A w tej Ameryce to strasznie mają – umierać w sobotę? Zgroza! My tu żyjemy inaczej i nam jakieś amerykańskie weekendowe zgony nie grożą. I tutaj smutna wiadomość. Poważne czasopismo, „Menedżer Zdrowia”, odnosząc się do wspominanego ostrzeżenia CDC, zapytał ekspertów, jak ta sprawa wygląda w Polsce.
I tutaj smutna wiadomość. Poważne czasopismo „Menedżer Zdrowia”, odnosząc się do wspominanego ostrzeżenia CDC, zapytał ekspertów, jak ta sprawa wygląda w Polsce. A eksperci na to – że, no cóż, nie wygląda to dobrze.
Bo powodem dla którego odnotowuje się w weekendy więcej zgonów nie są tylko nasze przyzwyczajenia, ale też… organizacja opieki zdrowotnej w Polsce.
Pani ekspert Ewa Książek-Bator, członek zarządu Polskiej Federacji Szpitali wyjaśniła to tak:
Ale żeby nie było, że to tylko teraz jest tak źle, a kiedyś było lepiej. Nic z tych rzeczy. Piątek, sobota i niedziela, czyli po polsku koniec tygodnia, zawsze były dniami krytycznymi, jeśli chodzi o opiekę medyczną.Sądzę, że nie różnimy się tu od Ameryki. Co do pacjentów Amerykanie wymieniają ofiary nadmiernych wyczynów sportowych i ofiary używek. Szczególnie wyróżniłabym tu szczególną podgrupę: a więc tych, którzy jednocześnie spożywają alkohol i próbują po nim dokonywać wyczynów sportowych. W organizacji pracy naszej ochrony zdrowia też postępujemy dość nonszalancko. W praktyce zamiera POZ i AOS. Pomoc wieczorowa i świąteczna jest niewydolna. W szpitalu, w którym kierowałem, w dni wolne notowaliśmy wzrost o 30 proc. liczby pacjentów SOR. Staraliśmy się to zrekompensować wzmocnioną obsadą, ale nie zawsze to wystarczało. Gdy do tego dodamy jeszcze mentalność sporej liczby pacjentów, która mimo tego, że zauważa u siebie niepokojące objawy – chce doczekać do końca weekendu i iść do „swojego” lekarza: rzeczywiście jest się czego bać.
Starzy lekarze, czyli ci, którzy znaczną część swojej kariery zawodowej umoczyli w PRL-u, pamiętają, że nie daj Boże było trafić do szpitala np. w piątkową noc. Także wówczas bywało, że na dyżurze była mniejsza obsada niż w tygodniu, a pewnych badań w ogóle nie można było zrobić w weekend (a jeszcze pewniejszych nie można było zrobić niezależnie od dnia tygodnia).
Co miał do dyspozycji lekarz? Szkiełko i oko oraz intuicję. O ile nie była przyćmiona za bardzo alkoholem. Bo co jak co, ale ten problem w PRL-u był dość powszechny i tolerowany. Dziś na szczęście już nie.
Weekend szpitalny w PRL-u
I tutaj pozwolę przytoczyć sobie pewną powiastkę, jaką usłyszałam od jednej pani doktor, obecnie już na emeryturze, ale będącej chodzącą skarbnicą wiedzy na temat „jak tam w PRL w szpitalu było”.
Rzecz działa się w latach 70. Nastał jeden z tych ponurych, listopadowych piątków. Bardzo późni wieczór. Trzeci czy czwarty samodzielny dyżur na internie i kolejne przyjęcie na oddział – tym razem pacjent z bólami brzucha.
Młoda lekarka pamiętała dobrze ze studiów, że najpierw trzeba wykluczyć tzw. ostry brzuch. Objawy podpadały pod to rozpoznanie. Pomyślała więc, słusznie resztą, o konsultacji chirurgicznej. Zadzwoniła do gabinetu lekarskiego na chirurgię – nic, nikt nie odbiera. Poszła na oddział, pokój zamknięty. Myśli – pewnie są na bloku i operują. Już zamierzała pędzić na blok, by zbadać sytuację, gdy przyuważyła ją doświadczona pielęgniarka. Widząc zagubienie nieopierzonej lekarki, podeszła do niej i zapytała, czy szuka chirurga.
– Tak – odpowiedziała lekarka i widząc zainteresowanie pielęgniarki, zapytała – a czy są na bloku i operują?
– Na bloku? – zapytała siostra – A jakże, są, ale nie operują.
– A co robią? – drążyła temat w swej naiwności medyczna młódka.
– A, tego to ja już pani nie powiem, ale niech pani sama sprawdzi – uśmiechnęła się tajemniczo pielęgniarka i poszła sobie.
Lekarka zeszła na blok i zaczęła szukać doktorów. Sale operacyjne puste, cisza, tylko monotonny szum aparatury, do której byli podłączeni niczego nieświadomi pacjenci na OIOM-ie.
Wtem dobiegły jej uszu jakieś głosy z końca korytarza. Poszła za głosami, stawały się one coraz wyraźniejsze, do tego w tle jakaś muzyka, śmiech. Na końcu korytarza był pokój, na nim napis „Osobom obcym wstęp wzbroniony”.
Myśli lekarka – obca nie jestem, przecież pracuję w tym szpitalu co prawda niecałe dwa miesiące, ale jednak. Zapukała więc do drzwi, nic. Otworzyła je i wtem jej oczom ukazał się taki oto widok: na środku pokoju duży stół, na nim talerze z dość marną szpitalną zagryzką, wśród talerzy – butelka do połowy pusta (albo do połowy pełna, jak kto woli) z czerwoną etykietką, a wśród tej zastawy, na samym środku stołu – kręci się cała w pląsach ponętna pielęgniarka.
Wokół stołu siedział zespół dyżurowy z chirurgii i intensywnej terapii. Żeby nie było, że tylko lekarski, o nie, pielęgniarski także i oczywiście instrumentariuszki.
No cóż, nastała minuta ciszy, po której młoda lekarka zapytała grzecznie, czy jakiś chirurg obejrzy brzuch jej pacjenta, bo chyba jest ostry, brzuch oczywiście. Całe towarzystwo było trochę skonfundowane, bo któż to ona jest – może jakaś podstawiona i doniesie do dyrekcji? Nie wdając się więc w dyskusję, jeden z chirurgów wstał i poszedł do pacjenta. Brzuch obejrzał, na szczęście operacja nie była potrzebna. Pacjent weekend przeżył.
W tamtych czasach nie był to odosobniony obrazek. W tamtych czasach po prostu mniej się o tym mówiło. A o ryzyku z tym związanym nie mówiło się wcale.
A teraz?
Teraz ogromnym problemem jest to, że nawet gdyby chcieć zapewnić pełną obsadę lekarską na weekendowych dyżurach i, jak proponuje ekspert, spowodować, by szpital pracował pełną parą 24 godziny na dobę i siedem dni w tygodniu, łącznie z przeprowadzaniem w weekend planowych zabiegów i operacji, przyjmowaniem i wypisywaniem pacjentów, to nie da rady.
Nie ma w Polsce tylu lekarzy
Wielu już wymarło, pracując np. pięć dni pod rząd bez odpoczynku, bo nie było jak zapewnić obsady dyżurowej, a czuli się w obowiązku nie odmawiać. Inni wyjechali i już nie wrócą – być może umrą zagranicą, ale większy majątek po sobie zostawią dzieciom.
Inni trzymają się sztywno prawa: 48-godzinny tydzień pracy i koniec. A jeszcze inni pracują prawie bez przerwy, w różnych miejscach.
Moi drodzy. Dajmy więc sobie i lekarzom żyć i szczęśliwie doczekać do znienawidzonego poniedziałku – i nie chorujmy w weekend!
Ale jakby ktoś tak bardzo chciał iść wówczas do szpitala, to niech go odstraszy napis: „Minister zdrowia ostrzega – chorowanie w weekend grozi śmiercią”. A że nie ma go jeszcze nad wejściem? To może czas go tam umieścić? To oczywiście żart i to dość ponury.
A tak na poważnie, to wiem, że jest czas na zmiany – i to pilne - tym razem w służbie zdrowia. Zmiany, które spowodują, że w Polsce będzie więcej lekarzy, lepsza organizacja pracy, mniejsza biurokracja i przeciążenie pracą, by zmęczenie personelu nie zagrażało pacjentowi. I zacznijmy je już od poniedziałku, no dobrze, od następnego zaraz po wyborach.
Ale zacznijmy je też od siebie, i to od jutra, po prostu żyjąc zdrowiej, gdyż lekarzy w Polsce tak szybko nie przybędzie, by już wkrótce weekendy nie były nam straszne.
_________
Zapraszam też na mój blog autorski PO PROSTU!
Proszę nie gorszyć pacjentów. Chyba przywiązuje Pani należytą wagę do efektu placebo?
a przykład rozwiązania problemów służby zdrowia w Babilonii pokazał Herodot
"Procedury zawsze powinno się "odczłowieczać", ponieważ wszystko, co jest "uczłowieczane", to prowadzi szybko do korupcji, uznaniowości..." - Tak. Pamiętając o nieomijaniu cudzysłowów. Obecny problem jest dosłownym odczłowieczaniu medycyny - na co zwraca uwagę autorka bloga. Procedury, wytyczne, dyrektywy i podobne przenoszą równowagę w stronę ich schematycznej realizacji a nie potrzeb pacjenta.
Katastrofa koło Pcimia to zadanie właśnie do działań centralnie planowanych, schematycznych. Od tego są służby ratunkowe, SORy i sieci szpitali (niekoniecznie rozumianych po radziwiłłowsku). Doceniam żart z TIRem. Jest w tym zresztą dużo prawdy o... szpitalu polowym.
"...wszystko załatwiają niewidzialne ręce..." Tam gdzie pacjent ma szansę decydować o sobie (np. nie jest nieprzytomny) i ma wolny wybór (nie wyręcza go decydent i procedura) jego ocena potrzeb i wydatków jest skuteczniejsza i tworzy efekt tzw. niewidzialnej ręki rynku. A jest to większość sytuacji i większość wydatków.
"Brakuje lekarzy" Zgodzę się z sensem interwencji państwa właśnie w tych strategicznych działaniach (np. przez zakontraktowanie dyżurów chirurgicznych). W pozostałych przypadkach interwencja prowadzi do tego co jest, czyli braku lekarzy. Lekarzy, o ile brakuje (bo nie wiemy jak jest w rzeczywistości), brakuje z powodu działań administracyjnych przeszkadzających w wykonywaniu zawodu.
Planowanie? Tak, wymaga zmian i poprawienia, ale z piasku bicza nie ukręcisz. Lekarzy jest za mało, a jeśli jeszcze zaczną wypowiadać klauzulę opt-out, co ma nastąpić na jesieni, okaże się, że braki są jeszcze większe.
Opieka medyczna nie może być oparta na co dzień na działaniu znanym w zarządzaniu kryzysowym oraz rozwijaniu i zwijaniu szpitali polowych. O ile, oczywiście, dobrze zrozumiałam wpis Waszmości.
Powinien byc od dawna uznany jako Jednostka Chorobowa i znalezc sie w ICD-10.
My,pacjenci bedziemy diagnozowali u kogo stwierdzono ta chorobe :-))
My (nie zwiazani ze srodowiskiem SZ) pragniemy Wam pomoc..
Pomoc w porzuceniu "skory Lekarza" w ktorej tkwicie cale swoje zycie. i powrotu do bycia znowu zwyklymi,normalnymi ludzmi.
Nie ma watpliwosci,ze ta "skora" zaczyna pania uwierac i rozumie jak bardzo ogranicza jako czlowieka Moze to jest powodem pani tutaj obecnosci.Wyjscie poza zawod ,ktory reprezentujecie i dynamiki z nim zwiazane pomoze zmieni percepcje i rozumienie otaczajacego Was swiata..Pozwoli rowniez zobaczyc i rozumiec lepiej innych ludzi.
Juz zapomnieliscie co to znaczy byc "soba"...Prosze uwierzyc mi ,jest zycie poza byciem "lekarzem"..I jest ono zupelnie inne.
Mam doskonale kontakty z moja byla zona ,ktora jak pani jest lekarzem.
Ona juz wie jaka cene zaplacila za ta "skore" ktora nosila przez wiekszosc swojego zycia i rozpaczliwie walczy o powrot do normalnosci..do samej siebie.Pomagam jej w tym..
Tak jak wczesniej sarkastycznie stwierdzilem kompleks "swietej krowy" w Waszym srodowisku doprowadza do deformacj osobowosci i deprawacji duchowej.
Co jeszcze w temacie "diagnozowania" z imienia i nazwiska..Relacje miedzyludzkie sa interpersonalne z imienia i nazwiska..Zycie blogowe rowniez..Dlatego cenie pani i Loska odwage..
My (nie zwiazani ze srodowiskiem SZ) pragniemy Wam pomoc..
Pomoc w porzuceniu "skory Lekarza" w ktorej tkwicie cale swoje zycie. i powrotu do bycia znowu zwyklymi,normalnymi ludzmi.
Nie mam watpliwosci,ze ta "skora" zaczyna pania uwierac i rozumie jak bardzo ogranicza jako czlowieka Moze to jest powodem pani tutaj obecnosci.Wyjscie poza zawod ,ktory reprezentujecie i dynamiki z nim zwiazane pomoze zmieni percepcje i rozumienie otaczajacego Was swiata..Pozwoli rowniez zobaczyc i rozumiec lepiej innych ludzi.
Juz zapomnieliscie co to znaczy byc "soba"...Prosze uwierzyc mi ,jest zycie poza byciem "lekarzem"..I jest ono zupelnie inne.
Mam doskonale kontakty z moja byla zona ,ktora jak pani jest lekarzem.
Ona juz wie jaka cene zaplacila za ta "skore" ktora nosila przez wiekszosc swojego zycia i rozpaczliwie walczy o powrot do normalnosci..do samej siebie.Pomagam jej w tym..
Tak jak wczesniej sarkastycznie stwierdzilem kompleks "swietej krowy" w Waszym srodowisku doprowadza do deformacj osobowosci i deprawacji duchowej.
Co jeszcze w temacie "diagnozowania" z imienia i nazwiska..Relacje miedzyludzkie sa interpersonalne z imienia i nazwiska..Zycie blogowe rowniez..Dlatego cenie pani i Loska odwage..
Co do świętej krowy, nie wiem, jakie Pan ma kompleksy, ale doświadczenia z lekarzami, to chyba nie najlepsze. Choć nie chcę wyrokować, bo nie wiem. Skoro tak ceni Pan odwagę moją i dr Loska, to zawsze może się Pan też ujawnić z imienia i nazwiska. Do odważnych świat należy :-)
Nie rozumiem Pani zgorszenia wydanym przyjątkiem przez chirurgów wraz z personelem a personel dodatkowo zapewnił występy artystyczne,skoro związki zawodowe tego nie zapewniały.Co do tego przyjęcia to nie wierzę aby pito CCK bo czego a czego ale szlachetnych alkoholi nigdy w tym środowisku nie brakowało nawet tu produkowanych ..
Nie uwierzę też ,że młoda lekarka odmawiała udziału w takich imprezach integracyjnych ,odmowa to won z miasta na głębokie zadupie jako element podejrzany i nie potrafiący być w kolektywie..
Prosić czy grozić co niektórym lekarzom aby złożona przysięgę traktowali poważnie ,przykładali się do pracy i poszerzali swoja wiedzę nie ma sensu ,to zrobi niewidzialna ręką rynku a
konkretnie przegrywane procesy za błędy i rosnące obowiązkowe ubezpieczenia bo tam też potrafią liczyć i nie ubezpiecza lekarza który przegrywa procesy o odszkodowanie i nie zatrudni też inny pracodawca z powodów jak wyżej .
Jeszcze będą powiększali swoje prywatne cmentarze ale do czasu .Trzeba jeszcze trochę czasu aż wszystko znormalnieje a w tym relacje lekarz-pacjent.Nim się tego doczekamy to należy tepić leni ,nieuków ,wyznawców tumiwisizmu i innych drani niezależnie jakie literki maja przed nazwiskiem i stanowisko..Każdy ma z nas jedno zycie i to zycie powierzamy w ręce lekarzy a ten który nas tego pozbawi bo zaniedbał powinien odpowiadać jak za zabójstwo ..
Co do pozostałej wypowiedzi, wiara, że niewidzialna ręka rynku wszystko w medycynie załatwi, jest tak samo błędna, jak przekonanie, że wszystko musi być scentralizowane i regulowane w najdrobniejszych szczegółach. Niezależnie od tego, jak bardzo jesteśmy niezadowoleni z polskiej służby zdrowia, to w żadnym innym państwie nie otrzymałby Pan tego zakresu opieki za takie pieniądze, jakie są w systemie. Co do odpowiedzialności za błędy, są takie, które są absolutnie zawinione przez konkretnego lekarza, ale są też takie, do których dochodzi z przyczyn, na które nie ma on wpływu. Teraz tego wątku nie będę rozwijać, ale może jeszcze wrócę do zagadnienia. Dodam tylko, że na Zachodzie, który tak często przywołujemy jako płaszczyznę odniesienie, mimo rynku (?), rozwiniętego systemu ubezpieczeń OC dla lekarzy i wysokich kosztów odszkodowań, błędów nie ma jakoś specjalnie mniej niż w Polsce.
Prawie każdy ma swoje doświadczenia ze służba zdrowia i ja też i wiem ,ze po zmianie ordynatora można tam się leczyć.
Pani nie ogarnia chyba skali pieniędzy jaki płynie do służby zdrowia i domaganie się należytej opieki tu i teraz uważa Pani za coś nienormalnego tu i teraz to jest naprawdę smutne bo taki pogląd jest celowo rozsiewany przez zwykłych złodziei aby przykryć swoje dokonania.
Proszę Pani w ten kraju rocznie dokonuje się 5 tysięcy amputacji stóp i reszty kończyn dolnych bo zamiast profilaktycznie być leczonym przez naczyniowców odrąbuje się stopy[na początek]bo taniej wychodzi}.
Te 5 tysięcy to mieszka w średniej wielkości wiejskiej gminie i rok w rok jedna taka gmina od oseska po starca zostaje okaleczona przez obcięcie co najmniej stopy.To wiem z ogólnie dostępnych danych a bywało ,że ta cyfra wzrastał do 7 tysięcy .
% t