Waszyngton: za pięć dwunasta

W samolocie z Brukseli do Waszyngtonu euroatlantycka prasówka. Dziś, ale też zapewne jutro, pojutrze i aż do samych wyborów prezydenckich zjednoczone media Europy i USA na rzecz Mrs Clinton. Hillary na pierwszej stronie w „New York Times”, „Suddeutsche Zeitung” (z Merkel), „De Standaard” (flamandzkojęzyczny tygodnik belgijski), „Le Soir” (francuskojęzyczny tygodnik belgijski). Tylko belgijski „La Libre Belgique” na pierwszej stronie daje foto obojga kandydatów. Melodia na to samo kopyto w mediach amerykańskich jest już doprawdy nieznośna. Nawet nie usiłują udawać bezstronności czy trzymania takiego samego dystansu do obojga kandydatów.

Będę powtarzał to i tysiąc razy: uwielbiam bywać w USA, nie znoszę tu przylatywać. Nawet w sobotę, gdy ląduję na międzynarodowym lotnisku im. Dullesa (52. Sekretarz stanu USA w latach 1953-59) po raz czwarty w tym roku, jak zawsze długie kolejki zaraz po wylądowaniu do ichniego „WOP” czy też „Straży Granicznej”. Standardowe, ale wciąż nieprzyjemne pytania: na jak długo przyleciałeś, po co, gdzie będziesz mieszkał itp, itd. My ich o to nie pytamy, oni do nas nie muszą mieć wiz ‒ my musimy. Byliśmy na tyle fajni, aby walczyć z nimi ramię w ramię w Afganistanie i Iraku. Jesteśmy na tyle niefajni, by wciąż mieć obowiązek wizowy. Schizofrenia po amerykańsku? A może tradycyjny cynizm, rodem z Teheranu, Jałty i Poczdamu, gdzie w latach 1943-1945 bracia-Jankesi sprzedali Polskę Związkowi Sowieckiemu?

Amerykańskie przełomy: kobieta-prezydent po pierwszym „nie-białym” prezydencie

Turyści z różnych krajów, ras i o różnych kolorach skory robią sobie zdjęcia i „selfie” przed Białym Domem. Zupełnie, jak przed Pałacem Buckingham w Londynie. Brytyjską królową, która nie zmienia się przez dziesięciolecia zastępuje tu prezydent, który ustępuje po pięciu, góra dziesięciu latach. Ale czy aby tak jest w praktyce? W ostatnich trzech dekadach mieliśmy trzy kadencje rodziny Bushów (zgoda, że jedna z nich była niepełna, gdy senior Bush, też zresztą syn kongresmana z Connecticut zastąpił wielkiego Reagana), a teraz prawdopodobnie nastąpi trzecia kadencja Clintonów. Syn prezydenta George'a Busha i brat prezydenta George'a W. Busha Jeff Bush odpadł w prawyborach Partii Republikanów. Ten korespondencyjny wyścig ‒ do bezpośredniego nie doszło: kandydatem prawicy symbolizowanej przez słonia jest Donald John Trump ‒ wygrała dynastia Clintonów. Zatem może być dynastyczna kontynuacja, ale też swoisty przełom: wygrana Hillary Diane Rodham Clinton będzie oznaczała, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej będą miały pierwszy raz w historii kobietę ‒ Głowę Państwa. Inny punkt zwrotny wydarzył się osiem lat temu. Wtedy na 44. prezydenta USA wybrano pierwszego nie-białego, pierwszego Murzyna, a w zasadzie Mulata – Baracka Husseina Obamę. Ale jeśli amerykańscy wyborcy zdecydują się na Trumpa, to też będzie przełom: nigdy bowiem w dziejach tego największego mocarstwa świata Pierwsza Dama nie była imigrantką. A Melanie Trump, rodem ze Słowenii nie urodziła się przecież w USA.

Skądinąd Trump podkreśla, że jego żona jest legalną imigrantką, mrugając w ten sposób okiem, że nie jest przeciw imigrantom w ogóle, ale tylko przeciw nielegalnym przybyszom. Trzeba przyznać, że Donald J. Trump przynajmniej w jednej sprawie jest dość konsekwentny: większość jego żon pochodziła z naszego regionu Europy, ba, większość to Słowianki. Rzeczywiście pierwsza wybranka to Czeszka, a trzecia Słowenka. Niektórzy kpią, że wszystkie żony Trumpa o numerach nieparzystych pochodzą z Europy. Ja nie kpie, bo nie lubię śpiewać w chórze, a hejt wobec kandydata Republikanów jest w establishmencie polityczno-medialnym powszechny, wręcz rytualny. Obejmuje to zresztą, pierwszy raz na taką skalę, również elitę Republikanów. Prawicowy mainstream podzielił się w kwestii wyboru na prezydenckiego kandydata, oddając w ten sposób dużą przysługę obozowi Clinton. Nagle, z dnia na dzień, brutalnie atakowani na co dzień przez liberalno- lewicowe media politycy republikańscy stawali się mężami stanu ‒ o ile tylko zaatakowali Trumpa, a przynajmniej publicznie odmówili mu poparcia. Podobnie z prawicowymi gazetami ‒ jeśli tylko któraś zapowiedziała, że nie poprze oficjalnego kandydata Republikanów ‒ natychmiast przestawała być obskurancka, ciemnogrodzka i niszowa, a stawała się wpływowa, prestiżowa i wyrażająca opinie znaczącej części Amerykanów w danym stanie (mowa tu głównie o mediach lokalnych). Skąd to znamy? Ano z Polski znamy. Prawicowy polityk może liczyć na laurki „zaprzyjaźnionych telewizji”, ba, na stały abonament w mediach ‒ obecnie ‒ opozycyjnych, pod warunkiem, że wypnie się na Prawo i Sprawiedliwość i zdradzi Jarosława Kaczyńskiego.

Nie dajmy się zwieść stereotypom

Kierowca o twarzy, jak heban, wydawałoby się pewny wyborca pani Hillary, zapytany przeze mnie wprost, kto wygra wybory, kluczy i mówi, że nie interesuje się polityką. Gdy jednak przytaczam mu powiedzenie z mojego kraju „zainteresuj się polityka, zanim ona nie zainteresuje się Tobą” potakuje i nagle się otwiera. Narzeka na kryzys ekonomiczny w USA, mniejszą niż kiedyś liczbę turystów i biznesmenów odwiedzających amerykańską stolicę. Mówi, że Trump to nie polityk, ale zaraz dodaje ze jest „dobrym biznesmenem”. Podkreśla, że oboje kandydaci nie reprezentują nowego pokolenia, ale też go nie rozumieją. Nie jest zatem oczywiste, że Mrs Clinton dostanie jego głos. W przypadku dziennikarki- muzułmanki Lamii sprawa jest przesądzona. Antyislamska retoryka Trumpa spłynęła po niej jak woda - zagłosuje właśnie na niego. Sensacja? W czasie jednej z moich poprzednich wizyt poznałem takich właśnie muzułmanów, jak ona. Popierają Trumpa, bo są przeciwni... nadmiernej imigracji swoich współwyznawców do USA. Wiedzą, że to uderzy w nich, wyznawców proroka, którzy mają tu już poważny status społeczny i zawodowy i „od zawsze” legalny pobyt oraz obywatelstwo. Pani redaktor z radia w niczym nie przypomina tradycyjnej muzułmanki: ma ostry, jaskrawy makijaż, używa bardzo drogich perfum (500 dolarów za flakonik, jak szczerze wyznaje). Jej syn, dwudziestolatek też zagłosuje za Trumpem. Cóż, Ameryka paradoksów. A może po prostu nie warto dać się uwodzić stereotypom na temat Donalda Trumpa?

Za Trumpem - wbrew swoim

Joseph, żarliwy katolik, członek Zakonu Kawalerów Maltańskich, ojciec ośmiorga dzieci, był bardzo wysokim urzędnikiem administracji George'a W. Busha. Absolwent akademii marynarki wojennej, ważna szycha w departamencie obrony za Rumsfelda, manifestuje swoją wiarę na każdym kroku. Spotykamy się na lunchu w pobliżu Białego Domu, mój znajomy żegna się przed posiłkiem i odmawia półgłosem modlitwę. Jest jednym z tych ludzi republikańskiego establishmentu, którzy ‒ wbrew wielu osobom ze swojego środowiska ‒ wsparli Trumpa. Doradza mu w sprawach zagranicznych. W. też, choć w poprzednich wyborach był w sztabie Mitta Romneya, który dziś publicznie Donalda Trumpa zwalcza. Zatem liderzy swoje ‒ a ich doradcy swoje. Chcą po prostu grać na kandydata Republikanów, bez wchodzenia w szczegóły koterii i rozgrywek personalnych.

Joseph dopytuje o polskiego świętego ‒ Stanisława, czy mój najmłodszy syn jest na jego cześć. Nie wiedział, że jest czterech polskich świętych o tym imieniu. Ale i tak o Polsce wie zadziwiająco dużo. Tak, jak … emigrant polityczny z Węgier po 1956 roku, który w gorącym okresie „Solidarności” odpowiadał za Polskę w Departamencie Stanu. Dla węgierskiego Amerykanina komunizm, Sowiety, ale też i Rosja są jak czerwona płachta na byka. Ciekawe, że ten „chory na Moskala” nasz bratanek-Madziar też chce głosować na Trumpa. Znów jankeska rzeczywistość wymyka się schematom, obala stereotypy.

„Józef” ma niemieckie korzenie, ale gdy zaraz po jego nominacji w departamencie obrony zadzwoniła do niego urzędniczka z Białego Domu, aby – w ramach amerykańskiej „multi- kulti” ‒ zapytać o pochodzenie jego przodków, natychmiast twardo odparł, że jego rodzina to od pokoleń Amerykanie. Zresztą, być może kurtuazyjnie, stara mi się udowodnić, że państwo polskie istnieje dłużej niż niemieckie ‒ po zjednoczeniu przez Bismarcka. I bardzo ubolewa, że 25% jego dzieci ‒ czyli dwójka ‒ na Trumpa jednak nie zagłosuje. Reszta, żona i on sam ‒ jak najbardziej. Skądinąd Joseph miał polską synową. Miał, bo rozwody zdarzają się też w najbardziej ultrakonserwatywnych rodzinach. Jego syn ożenił się z polską pianistką, poznaną w Oksfordzie, ale przed dwoma laty ich małżeństwo się rozpadło. Jego sympatii do katolickiej Polski i do polskiego papieża-świętego, jak podkreśla ‒ to nie osłabiło.

„Bunt mas” a la USA

Waszyngton jest piękny o każdej porze roku: niezależnie czy marznie się tu w początkach marca czy w samej koszuli spaceruje w połowie października. Polityczny Waszyngton polityczny piękny już nie jest. Kierowca o skórze jak heban mówi, że pieniądz zawsze rządzi amerykańską polityką ‒ i ma wiele racji. Takich, jak on jest wielu. Może dlatego tylu obywateli USA porwał ten, który pieniądze ma i nie musi do ich zdobywania pchać się do Kongresu. To, co widzimy dziś w Stanach to specyficzny, ale jednak fragment szerszego światowego procesu. Tytuł książki hiszpańskiego myśliciela przełomu XIX i XX wieku Jose Ortegi y Gasseta „Bunt mas” dobrze oddaje to, co dzieje się teraz i na Starym Kontynencie i za „Wielką Wodą”. Ale tym razem jeszcze establishment się wybroni, a klan Clintonów otworzy szampana w nocy z 8 na 9 listopada. Jednak nie wolno zapominać, że polityczny mecz między symbolizującym Demokratów osłem (sic!) a republikańskim słoniem nie toczy się tylko o Biały Dom. Nawet jeśli żona skandalisty Billa wygra wyścig prezydencki, co jest prawdopodobne, to prawica ‒ a nie liberałowie ‒ może zdobyć większość w Kongresie USA. Wówczas Mrs Hillary Clinton pierwszy raz od kilkudziesięciu lat zostanie lokatorem Białego Domu, który swoją prezydenturę zacznie z obcą parlamentarną większością. To źle jej wróży. To zwiastuje także, że emocje najbardziej brutalnej (i najdroższej) w dziejach Stanów Zjednoczonych kampanii prezydenckiej przeniosą się na skrajnie trudną „kohabitację a la USA”. W takich sytuacjach idealnie pasuje stare amerykańskie polityczne powiedzenie, że „nowa kampania zaczyna się następnego dnia po wyborach”.

*pełna wersja tekstu, który ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (24.11.2016)

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika smieciu

26-10-2016 [11:42] - smieciu | Link:

I jak tu ma coś się zmienić?
Rano samolot i kącik prasowy. Odpowiednie gazety z odpowiednim przesłaniem ideowym. Europoseł już wie co ma myśleć. Potem nieprzyjemne lądowanie ale sympatyczne pogaduszki ludkami, maskującymi skorumpowany system polityczny kraju. Można pogadać o tym co boli. Pokiwać ze zrozumieniem głową uśmiechnąć się na do widzenia.
Następnie znów samolot, gazety z odpowiednią propagandą i kolejny sympatyczny kraik do odwiedzenia.

Skutek? Żaden. Poza jednym, najważniejszym: Kasa wpływa na konto. Czyli ogólnie jest dobrze. Owszem mogłoby być lepiej. Ale przecież mogłoby tego nie być wcale. Trzebaby pracować, użerać się z urzędasami.

Istota działania jest więc żenująco prosta. Na stołku decydenta można posadzić każdego. No prawie. Najlepiej kogoś, kto nie prowadzi swojego biznesu. Zresztą tacy się nie garną i zakaz chyba jest. No więc cóż. Taki człowieczek, decydent. europoseł, nie będzie przecież walczyć o odebranie przywilejów! Samolotu, sympatycznej sekretarki i pogaduszek z innymi sobie podobnymi "ważnymi szychami w departamentach".
Przecież to oni kreują politykę i należy im się.
A bez nich świat się zawali i nastąpi katastrofa :)

Panie Czarnecki, jak już Pan tam snuje się po świecie to niech Pan chociaż nawiąże ciekawsze znajomości i zapoda ciekawsze informacje wybiegające poza tą standardową papkę. Niech się Pan zapisze do jakichś ważniejszych masonów i sypnie twardymi danymi :)
Przecież wie Pan że Clinton to marionetka. A Trump zgrywa sprawiedliwego. Może jakieś info o celach i władcach marionetek?

Obrazek użytkownika Dyletant2

26-10-2016 [18:21] - Dyletant2 | Link:

Kadencja prezydenta USA trwa 4 lata, a Bush Senior wygrał wybory, a nie zastąpił Reagana.

Obrazek użytkownika Dyletant2

26-10-2016 [18:29] - Dyletant2 | Link:

...i jeszcze jedno. Jak nie potrzeba wizy to i tak na granicy pytają o to samo.