Blask honoru

  W końcówce meczu sezonu w Warszawie, jakim bez wątpienia było spotkanie Ligi Europjskiej Legia – Napoli,  na boisku pojawiła się największa gwiazda włoskiej drużyny, Gonzalo Higuain  z Argentyny. Po paru minutach  potężną bombą podwyższył wynik na 2:0 i wszyscy wyzbyli się złudzeń. Legia nie miała szans na korzystny wynik. Emocje opadały, w postawie zawodników Legii widać było rezygnację. Piłkarze z Neapolu jeszcze atakowali. Po ich strzale z 20 metrów kierunek lotu piłki posłanej w prawą stronę bramki został zmieniony przez zawodnika stojącego w obrębie pola karnego tak, że poleciała ona, nie tracąc impetu, w przeciwległą stronę bramki - zmierzała tuż pod poprzeczkę. Duszan Kuciak zareagował na pierwotny kierunek strzału i  w zasadzie  był już w powietrzu, wybijając się do robinsonady. Nie byłoby żadnej podstawy do stawiania mu zarzutów, gdyby piłka po  trąceniu ją przez włoskiego gracza trafiła ostatecznie do bramki. Jednak bramkarz dokonał czegoś niezwykłego – choć jego ciało oddalało się od piłki, to prawa ręka niezależnie od tego, zdołała jeszcze stanąć na przeszkodzie nadlatującej piłce. Końce palców przeniosły ją tuż nad poprzeczką. Kuciak ciężko runął na plecy. Zbierał się potem powoli z ziemi, jakby zdołowany daremnością swojego wyczynu. Dla kibiców i samych zawodników strzelenie  gola nadzwyczajnym  sposobem w meczu zwycięskim jest czymś absolutnie ważniejszym od  popisowej obrony bramki w meczu już przegranym.
  Nim jeszcze zawodnicy zaczęli sposobić się do wykonania rzutu rożnego, do bramkarza Legii wolnym krokiem podszedł Higuain. Na boisko wszedł w minucie 80-ej. Minęło ich jeszcze kilka a nikt na stadionie nie miał wątpliwości, że ma do czynienia z wielkim piłkarzem, pierwszym napastnikiem Argentyny, niedawnym goleadorem Realu Madryt. Zbliżył się do sponiewieranego bramkarza rywali i nadstawił dłoń opuszczonej ręki. Przygarbiony Kuciak, pełen zbolałej rezygnacji, trącił ją lekko pięścią. Argentyńczyk odwrócił się i odszedł gdzieś na przypisane mu przez taktykę miejsce. Fakt, że napastnik nie miał za zadanie blokowania bramkarza i wtedy siłą rzeczy stanęliby obaj koło siebie i byłyby to gratulacje okazjonalne, widziane w miarę często, ale specjalnie pofatygował się do słowackiego bramkarza, nadaje całemu wydarzeniu szlachetności. Stało się coś wyjątkowego. W jednym geście zawarte zostały trudne do połączenia przymioty honoru wysokiej próby: dyskrecja, manifestacja i satysfakcja. Ludzie to widzieli, musieli to widzieć, działo się to kilka kroków od Żylety. A w takim razie było to  zasalutowanie  przez Gonzalo Higuaina miastu, do którego przyjechał, i tym ludziom na tej szalonej, nieustannie grzmiącej trybunie..
  W świecie futbolu pod względem wychowywania i zbliżenia się ludzi wydarzyło się w ostatnich dekadach bardzo dużo dobrego. Poradzono sobie z brutalną grą;  przywitanie się drużyn i sędziów przyjęło formę kanonu; naturalnym stało się oddanie piłki drużynie, która ją posiadała przed przerwaniem gry; prowadzi  się kampanię przeciwko przejawom rasizmu. Wszystkie te działania faktycznie przeobrażają ludzi, a mega-widownia przyswaja sobie te odruchy i myślenie, przenosząc je na cały obszar swojego życia. Honoru i przyzwoitości uczy się  już małe szkraby, choć niekiedy temat zostaje przesłodzony. Nie sposób normalnie prowadzić gry, gdy trener wymaga, by każdemu powalonemu przeciwnikowi, podać zaraz rękę albo przybić z nim piątkę i obowiązkowo przeprosić, choć upadł on dlatego, że jest fajtłapą. Ale niech tak będzie; ten honor na kilogramy – upowszechniony zmienił obyczaj. Zjednoczył, zbliżył do siebie ludzi rozdzielonych oceanami lub barykadami. Publiczność i tak nie została pozbawiona możliwości ujrzenia  rycerskiego ducha na boisku. A jeśli nawet umknie jej uwadze czyjaś  zasługa względem prawości i dzielności, to tym większa chwała należy się jej niedostrzeżonemu autorowi.
  Kiedyś, w pierwszej chwili, nie rozumiałem  zbliżenia kamerą na blizny widoczne na twarzy i szyi Carlosa Teveza. Teraz ja i cała zbiorowość futbolowa wiemy, że w ten sposób eksponowano prawdziwe honor, niezłomność i wierność. Noszenie śladów trudnego dzieciństwa są dla tego piłkarza sposobem na okazanie wdzięczności i uhonorowania wszystkich, którzy wbrew mnożącym się trudnościom, pomogli mu zostać graczem wielkim. To też człowiek z Argentyny. Podobnie jak pisarz J. L. Borges pokazujący w opowiadaniu „Człowiek z przedmieścia” teorię wyrafinowanego honoru, jego kunsztowny schemat.
Zostałem sam i tak patrzę na ten kawałek świata, który był całym moim życiem - na niebo tak ogromne,że większe niepotrzebne; na tą rzeczkę w dole, co szarpie się bije w pojedynkę; na śpiącego konia, na niebrukowaną drogę, na piece do wypalania gliny - i pomyślałem sobie, że człowiek wyrósł na tym gnoju i na tym błocie jak jaki chwast do niczego nieprzydatny. Bo i cóż na takim śmietnisku mogło wyróść? Tylko tacy jak my; do gadania owszem, ale żeby tak do czego innego... Do przechwałek, do krzyku - i tyle. A potem pomyślałem, że nie, że im bardziej pieska dzielnica, tym bardziej człowiek powinien mieć ten swój honor. My – chwasty, śmiecie? Powój akurat kwitnął i jak wiatr powiał, to pełno było tego zapachu. A muzykanci jakby powariowali, od ich grania wszystko wokół aż drgało.
 
   Ludzie oglądający piłkę czują te podteksty, reakcje zawodników na wydarzenia boiskowe stały się elementem telewizyjnego przede wszystkim widowiska. Rozumieją je, czekają i potrafią oceniać. Finałów Pucharu Europy i Ligi Mistrzów było już ponad 50. Największym uznaniem spośród nich cieszy się spotkanie Milan – Liverpool – 25% ludzi wybiera je jako najlepsze, kolejny  z finałów ma mniej jak 10% głosów. Przypomnijmy sobie, co było najbardziej dramatyczną, przełomową chwilą tego słynnego meczu? Była to słynna „podwójna obrona” w wykonaniu polskiego bramkarza Liverpoolu Jerzego Dudka. Wtedy też miał miejsce gest  oddania honoru autorowi tej niezwykłej interwencji. Był nim machinalny pocałunek złożony przez duńskiego obrońcę Johna Arne Risse na policzku swojego bramkarza. Czuło się – wiedział ten, co to widział, że to przekaz od całej drużyny, moment dalszego zespolenia i obrony fatalnie poniewieranego przez godzinę honoru zespołu z Liverpoolu, że to wyraz mobilizacji  całego ich męstwa  aż do urzeczywistnienia wielkiego tryumfu na oczach milionowej, usatysfakcjonowanej albo zdruzgotanej widowni.
  Na stadionie Legii honor oddaje zawodnik przeciwników.  Pochlebny gest, słowo przeciwnika ma zwykle wartość nieco większą od uznania wewnątrz własnej kompanii. Dyskretne pogratulowanie bramkarzowi Legii przez Higuaina ma miejsce właśnie przy Żylecie, czyli najważniejszej  od lat części warszawskiej publiczności, której znakomitą część stanowią ludzie mieszkający na przedmieściach stolicy i w miejscowościach satelickich. W żywiole tym bez trudu odnajduje się pokrewieństwo  z tym bractwem egzystującym na obrzeżach Buenos Aires, opisanym przez argentyńskiego pisarza. Są miejsca na całym świecie, gdzie piłkę wlicza się do spraw najważniejszych, ostatecznych. Przyjaźń, rywalizacja i honor wyznaczają szlak życia piłkarzy i kibiców. Dla małej tylko grupy piłkarzy i organizatorów futbolu jest to trywialny sposób zarobkowania. W swojej istocie jest to świat pasji i poświęcania się. Tęsknota za wygrywaniem prawie zawsze pozostaje niezaspokojona, pasmo cierpień  z powodu porażek, kontuzji, braku formy, niedostatku pieniędzy na budowanie drużyny jest w tym fachu gwarantowane. O minimalnym tylko ułamku tego oceanu emocji i doświadczeń powiedzą media. Dziewczyny i chłopaki trenują, grają wszędzie – małe szkraby i potłuczeni dziadkowie. Do  ogółu opinii publicznej docierają  transmisje i opisy tych najważniejszych spotkań. Potem następują już tylko statystyki, skrywające emocje suche wyniki i tabele.
  Borges:
"Twarz mi nakryjcie", poprosił cichutko, kiedy poczuł, że już z nim koniec. Tylko ambicja mu została i nie chciał, żebyśmy patrzyli, jak się będzie wykrzywiał w konaniu.
Ktoś mu położył na twarz wysoki czarny kapelusz. I umarł pod tym kapeluszem, ani pisnął.
Może to miał w swej intencji, odruchu przecież nie w pełni wytłumaczalnym i dla samego Gonzalo Higuaina. Chciał pokazać, że docenia tą fantastyczną ale daremną obronę, bo zapisana już porażka-„śmierć”, że szanuje też postawę, podobnie skazanej na   gorycz przegranej, publiczności. A może więcej w tym było solidarności profesjonalistów w cierpieniu, w niezmiernym trudzie jaki sobie zadają, ci którzy pragną osiągnąć sukces w futbolu. Przyglądałem się zza płotu na Łazienkowskiej treningom bramkarzy Legii. Fantastycznej obrony Duszana Kuciaka nie byłoby, gdyby nie „katusze” zadawane jej bramkarzom. Na sygnał bramkarz biegnie dotknąć  słupka bramki i w tej samej chwili piłka uderzona przez trenera gdzieś z odległości 16 metrów zaczyna swój lot ku przeciwległej stronie bramki, często zmierzając w okienko. I Duszan Kuciak był w stanie większość tych strzałów zatrzymać! Za każdym razem wymagało to rzucenia się  w stronę piłki z całym poświęceniem, czyli bez żadnego szacunku dla swoich kości. Upadek i natychmiastowy powrót na środek bramki, ponowny bieg do słupka, zwrot i wyrzucenie się ku piłce, zderzenie z ziemią, poderwanie się, na środek bramki, do słupka, i znowu maksymalne rozciągnięcie  się w paradzie, żeby zatrzymać strzał, Zerwij się, wracaj… I tak cała seria. Ziemia jęczała, a ja zastanawiałem się jakim cudem on najczęściej zdążał wybić piłkę.
  Wszystko po to, żeby w pewnym przegranym meczu pokazać, co potrafi i  zasłużyć na uznanie i honor. Czy to koniec? Tak proste podsumowanie pozostawiałoby niedosyt.  Kotwiczyłoby to nas na płyciźnie myśli. A przecież ludzkość ma w swym dorobku dużo więcej. W opisywanej tu historii zbliżyliśmy się do granic fizyki i biologii. Dalej rozciąga się przestrzeń metafizyczna. W niej obiekty w postaci pojęć: „godność”, „honor”, „ofiara” nabierają całkiem innego, swojego właściwego znaczenia. Jak to jest, opisuje i wyjaśnia najważniejsza Księga. 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Losek

20-11-2015 [22:25] - Losek | Link:

Ten tekst jest...
Nie wiem jak go określić.
Nie da się jednym słowem.
Jest mądry, ważny, wzruszający.
Dawno niczego podobnego tu nie czytałem.
Dziękuję. Gratuluję. Zazdroszczę.

Obrazek użytkownika St. M. Krzyśków-Marcinowski

21-11-2015 [21:32] - St. M. Krzyśków... | Link:

Zwykle mam odczucie, że moje wypowiedzi są niepełne. Z drugiej strony wiadomo, że lepiej nie przesadzać z nadmiarem dygresji lub rozciąganiem wątków. Pański komentarz mnie nieco uspokaja – znaczy, że ten dylemat właściwej proporcji tu jakoś został rozwiązany.
Ogólnie to łażę po tym świecie, patrzę i dziwię się, że te różne sprawy gdzieś na mojej drodze się pojawiają. Pisaniem staram się tym swoim zdziwieniem i emocją podzielić. To wszystko nie powinno się mi przytrafiać, a jest:)
Dziękuję i pozdrawiam.
Wczoraj przypadkiem usłyszałem w lubelskiej katedrze nadzwyczaj piękny śpiew chóru. Przekonany byłem, okoliczności na to wskazywały, że to z płyty leci jakieś mistrzowskie nagranie. A tu okazuje się, że to na żywo śpiewał chór niewidomych pań z jakiegoś ośrodka opiekuńczego. Gdybym o podobnym zdarzeniu tylko słyszał, nie miałoby dla mnie praktycznie większego znaczenia. Ale, przez osobiste bezpośrednie zderzenie się z tym faktem, czuję się oszołomiony i jednocześnie zmuszony do główkowania: ślepota..., wiara..., entuzjazm..., piękno..., Opatrzność. Bo właśnie, jak to z tym wszystkim jest?