Witaj: Niezalogowany | LOGOWANIE | REJESTRACJA
Magistrowie gry wstępnej
Wysłane przez Magdalena Figurska w 08-03-2014 [07:32]
Kolejny raz oglądając skecz kabaretu Smile, w którym Karczycho zapisuje się na studia, a rektor i dziekan naganiają do studiowania i częstują piwem, myślę sobie, że rzeczywistość, w wielu dziedzinach naszego życia, dawno już przerosła kabaret. Także w szkolnictwie zwanym wyższym. Faktem jest, że jego ranga, a tym samym jakość kształcenia i poziom studentów, przez ostatnie 25 lat drastycznie się obniżyły, co rejestrują przeróżne rankingi, w których Polska plasuje się w ogonie nie tylko światowym, ale i europejskim. I choć powstają szczegółowe opracowania istniejącego stanu rzeczy i wszelkie pozorowane działania naprawcze, nikt z kolejnych ministrów, świadomych marnotrawstwa publicznych pieniędzy, nie garnie się do jego naprawy z prostej przyczyny. Reforma musiałaby być kompleksowa, ze zmianą zasad dotowania, kadra dydaktyczna uległaby redukcji, duża część prywatnych szkół wyższych straciłaby pozwolenia na działalność, a wyższe studia stałyby się - jak niegdyś, elitarne i przeznaczone dla zdolnych osób - dobrem, a nie współczesną fabryką produkującą przez pięć lat nieprzygotowanych do pracy magistrów i inżynierów czy 3-letnich licencjatów, nie wiedzieć czemu zakwalifikowanych do posiadaczy wykształcenia wyższego. Obecnie na 470 szkół wyższych działających w Polsce, 338 to szkoły niepubliczne. Nadzór, który sprawuje nad nimi MNiSW oraz MKiDN (jeśli to szkoły artystyczne) pozostawia wiele do życzenia.
Ponad rok temu, gdy media obiegła informacja, że córka premiera Tuska, Kasia będzie wykładała w prywatnej uczelni Viamoda Industrial Szkoła Wyższa w Warszawie, z ciekawości weszłam na stronę tej prywatnej uczelni, reklamującej się jako szkoła mody i wzornictwa o międzynarodowym charakterze. Zapewne dlatego (choć siedzibą szkoły jest terytorium RP), jej nazwa jest angielska: Uniwersity of Design Technology & Management. To jedna z metod przyciągnięcia studentów, bo angielska nazwa lepiej brzmi niż jakieś policealne kursy lansu, choć daje tylko tytuł licencjata. Ale szkoła złamała prawo, nie tylko ustawę o języku polskim, ale i ustawę: Prawo o szkolnictwie wyższym, uzurpując sobie używanie wyrazu „uniwersytet”, nie mając – wg ustawy - uprawnienia do nadawania stopnia naukowego doktora co najmniej w dwunastu dyscyplinach. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego wydał jednak pozwolenie na utworzenie i funkcjonowanie uczelni w tym kształcie łamiącym ustawę, a na moje zapytanie, pani Barbara Wierzbicka z Departamentu Nadzoru i Organizacji Szkolnictwa Wyższego ministerstwa potwierdziła, że „Viamoda Szkoła Wyższa z siedzibą w Warszawie nie spełnia ww. warunków (czyli używania określenia „uniwersytet – przyp. aut.). W związku z powyższym brak jest podstaw do używania w nazwie uczelni wyrazu "uniwersytet" w języku polskim. Tłumaczenia nazw uczelni na język obcy przepisy nie precyzują”. Przyznacie Państwo, że odpowiedź kuriozalna, która w najgorszym świetle stawia nadzór, bo nie przypuszczam, by władze tej szkoły nie wiedziały, że do dziś posługują się nazwą, która im nie przysługuje.
Obie metody stosowane przez uczelnie w celu większego zainteresowania studiami: wprowadzająca w błąd reklama oraz zatrudnianie celebrytów, osób znanych z telewizji, kolorowych gazet czy blogosfery, nie wyczerpują pomysłowości ich władz w bitwie o studentów. Dlatego nie dziwi postępujący spadek jakości kształcenia, co zgodnie potwierdzają uczelnie oraz Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Uczelnie nie zainteresowane są wynikami zewnętrznych ocen i same nie podejmuje starań, żeby podnieść własną pozycję, bo liczy się tylko wynik ekonomiczny. Zarabiają na studentach, by mieć na pensje dla swoich wykładowców, przyjmują ich coraz więcej, nawet kosztem jakości. Podobnie jest z działalnością naukową i badawczą, szczególnie w dziedzinach, w których rozwinęły się odpłatne studia, ponieważ dydaktyka, często traktowana jak chałtura na wielu uczelniach, przynosi lepsze zarobki niż praca naukowa. Coraz częściej też, a wiem to z relacji samych studentów, nauczyciele akademiccy idą na łatwiznę prowadząc wykłady z laptopa, wspierani przez power point`owe prezentacje, powtarzane co semestr. Szkoły wyższe konkurują ze sobą i walczą o studentów na różne sposoby. Jednym z nich jest otwieranie nowych, czasem nawet nadzwyczaj oryginalnych kierunków, jak entofilologia kaszubska, kryminologia, behawiorystyka zwierząt, zielarstwo, turystyka historyczna czy kognitywistyka, którą nawet trudno zapamiętać i wymówić. Kolejna metoda to obniżanie kryteriów przyjmowania na studia dzienne, manipulowanie progami rekrutacyjnymi, czego efektem jest spadek poziomu przyjmowanych studentów, a co za tym idzie i samych studiów. Brak zdanej matury, który dotąd eliminował absolwenta z możliwości studiowania, obecnie daje mu taką szansę na roku zerowym.
Najbardziej niepokojącą metodą pozyskania studentów jest pomysł władz Uniwersytetu Technologiczno-Humanistycznego w Radomiu, publicznej wyższej uczelni, która od czterech lat przyznaje indeksy zwycięzcom konkursu Miss i Mistera Studniówek, organizowanego wśród maturzystów. Oburzeni licealiści, którzy zamierzali studiować w tej uczelni, napisali nawet list do rektora, że indeks za wygraną w konkursie piękności jest kpiną z nauki, ale rektor nie widzi w tym nic złego. Odmiennego zdania jest natomiast Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego, którego rzecznik stwierdził, że przyznawanie indeksów jako nagród w konkursie piękności jest niedopuszczalne. Zapowiedział także, że ministerstwo poprosi władze uniwersytetu o wyjaśnienia.
Jeszcze jednym sposobem na przyciągnięcie studentów jest projektowanie im rozrywki przez cały okres trwania edukacji. Za moich czasów były to konkursy wiedzy, koncerty, spotkania z ciekawymi ludźmi. Rozrywkę na niższym, ludycznym poziomie, studenci zapewniali sobie sami, z dala od władz uczelni czy dyrekcji akademików, rzec można w drugim, mniej legalnym obiegu. Profesorowie w gronostajach, a nawet w codziennym ubraniu byli autorytetami towarzysko niedostępnymi, co zamykało studentom drogę do wspólnego obalenia flaszki nie mówiąc już o rozbieraniu się studentek przed Jego Magnificencją. Dzisiaj rozluźnienie relacji między studentami a wykładowcami uważane jest za naturalną tendencję nowej, bezpruderyjnej moralności, co potwierdzają wybory uczelnianych miss, na których studentki w gorsetach i podwiązkach czy nocnej bieliźnie w pościeli prezentują swe umiejętności i wiedzę czerpaną bynajmniej nie z akademickich podręczników. Oceniane są przez kadrę profesorską na czele z rektorem – przewodniczącym jury, który rozluźniony i bez żadnych zahamowań publicznie intonuje pieśń biesiadną „Hej, sokoły”. Więc jeśli ktokolwiek próbuje wytłumaczyć, że jest to impreza kulturalna, tylko współczesne pojęcie kultury jest inne, niech sformułuje też nowy zbiór wartości i zasad czyli nowy etos wyższych uczelni, bo ten prawdziwy, określający uczelnię jako światynię wiedzy, prawdy, dobrego gustu, kultury i dobrych obyczajów, właśnie poległ i leży obok podwiązek i czarnych kabaretek kolejnych, nowo wybranych miss.
Opublikowano w "Warszawskiej Gazecie"
Komentarze
08-03-2014 [13:40] - NASZ_HENRY | Link: Nomenklatura akademicka POzostała
choć nomenklatury partyjnej PZPR już nie ma ;-)
08-03-2014 [23:14] - Magdalena Figurska | Link: Może partyjnej nie ma,
ale przyzwyczajenia drugą naturą:-))
Pozdrawiam serdecznie
08-03-2014 [16:52] - Jerz_55 | Link: Mam życzliwą, w istocie, uwagę.
Z całym szacunkiem dla Autorki i przy pozytywnej ocenie meritum, muszę zauważyć, że tematyka okazała się złośliwa i ugryzła rękę ją opisującą: "ludyczny" nie znaczy "ludowy", a taką intencję zauważam w kontekście. To tyle w tym temacie.
Nad stanem nauki, wykształcenia i poziomu wiedzy też ubolewam. Tylko, czy wszystko da się wytłumaczyć np. niewidzialną ręką rynku i nieskrywaną chciwością "przedsiębiorców od kształcenia" i zatrudnianych nauczycieli akademickich? Czy wskazanych przez Autorkę problemów nie poprzedzają dokonane przez nas wszystkich (społeczeństwo) wybory, zarówno zwykłe, codzienne, jak też te odświętne, z flagami narodowymi i urnami, a przede wszystkim ich konsekwencje?
Niestety, jako ogół, nie potrafimy tego dostrzec i ocenić, bo brak nam wiedzy i umiejętności, a na "Uniwersytetach Atrakcyjności i Nauk Jałowych" tego nie wykładają. I pętla się zamyka. I zaciska na naszych szyjach, niestety.
Kto jeszcze żyw i rozumie w czym rzecz, niech zatem szuka drogi do zmiany. Diagnoza jest ważna, ale terapia nie mniej.
Pozdrawiam z nadzieją (mimo wszystko).
08-03-2014 [23:12] - Magdalena Figurska | Link: Ależ oczywiście,
Panie Jerzy, ludyczny rozumiem tak jak Pan, jako zabawowy, rozrywkowy. W takim kontekście go użyłam. A o terapii też nieśmiało wspominam, ale nie będzie ona możliwa pod tymi rządami, bo to nie naprawa, ale rewolucja.
Pozdrawiam równie serdecznie.