Nikomu tutaj nie muszę tłumaczyć, jak ważny jest dostęp do wolnego słowa. Nie wszyscy jednak zdajemy sobie sprawę, że ten dostęp został ostatnio poważnie ograniczony za sprawą firm kolporterskich, którym „nie opłaca się” dostarczać prasy (w tym oczywiście GP i GPC) do małych miejscowości. Jakiekolwiek negocjacje z kolporterami nie mają najmniejszych szans na powodzenie w sytuacji, kiedy kolportażem zajmują się tzw. „firmy zewnętrzne” dbające wyłącznie o swój zysk.
Ilość potencjalnych czytelników w małych miejscowościach nie zachęca do zawierania kontraktów, więc cała Polska usiana jest od jakiegoś czasu białymi plamami terenów, do których nie docierają ani dzienniki, ani periodyki. Nie muszę chyba wyjaśniać, jakie znaczenie ma i może mieć fakt, że jedynym źródłem informacji (jakiejkolwiek!) dla paru milionów Polaków stała się toksyczna PO-TV. Ludzie zamieszkujący tzw. „głęboką prowincję” raczej nie mają czasu na śledzenie wiadomości w Internecie. Dużo więcej może im przekazać „papierowe” wydanie gazety – pod warunkiem, że jest dostępne. A nie jest.
Ciągle mam z tyłu głowy niezbyt budującą analizę J. Darskiego, z której wynika, że NB tak naprawdę są malutką niszą na rynku medialnym (zgadzam się, dopiero zaczynamy, nie wiadomo, czy kiedykolwiek staniemy się „opiniotwórczy”, na to trzeba czegoś więcej niż zapał i święta racja), ale też wierzę, że czytają nas ludzie, do których chcę się dziś zwrócić – członkowie Klubów Gazety Polskiej.
To nieprawda, że nic nie można zrobić. Można. Odkąd wiem, dlaczego z lokalnych sklepików zniknęła m. in. GPC (informacji udzieliła mi właścicielka jednego z nich; Beatko – POZDRAWIAM!!) , za każdą bytnością na moim ukochanym Mazowszu dostarczam plik przeczytanych GPC i GP do rozdania wśród Czytelników. Idą jak świeże bułeczki - nie dlatego, że darmowe, ale dlatego, że wcześniej były tam dostępne i mają stały i wciąż powiększający się krąg odbiorców.
Jeśli właścicielka sklepu, zmagająca się z wszystkimi trudnościami państwa Tuska twierdzi, że „GPC jest genialna” – to nie wolno tego zaprzepaścić. A takich właścicieli sklepów są w Polsce dziesiątki tysięcy. Jakie znaczenie może to mieć dla przyszłości naszego Kraju, nie muszę chyba tłumaczyć. Nie Wam, moi drodzy.
Mam dwie propozycje:
1. Pójść w moje ślady. Nie wierzę, że większość członków Klubów GP nie ma rodziny bądź działki na wsi, do której nie docierają „nasze” gazety. Zapewne znacie tych, którzy prowadzą punkty sprzedaży. Jeśli nie znacie – postarajcie się poznać. To są w większości NASI LUDZIE! Sama miałam wątpliwości do czasu kampanii prezydenckiej Jarosława Kaczyńskiego. Okazało się, że WSZYSCY Go popierają. Zbierali podpisy, wywieszali transparenty, rozdawali ulotki. Hasłem wyborczym J.K. witali klientów. Polska jest PiS –owska i będzie, dopóki istnieje. (Jakąkolwiek niszą nie byłyby GP i GPC, piszą prawdę i są potrzebne jak tlen w dusznej atmosferze POst-faszystowskich rządów. Ludzie na takie media od lat czekają. )
2. Pomyśleć o zorganizowanej akcji rozpowszechniania Wolnego Słowa. Są wśród nas przedsiębiorcy, którzy doskonale wiedzą, jak przeprowadzić rozpoznanie rynku i zorganizować kolportaż GP i GPC pominięciem tych „zewnętrznych firm kolporterskich” - we własnym zakresie, bez liczenia na zyski , bo te mogą być, ale równie dobrze może ich nie być. Dopóki czytelnictwo nie ustali się na stałym (wzrastającym) poziomie, trudno planować zyski z kolportażu. Ale żeby można było je określić, potrzebna jest STAŁA OFERTA. Czyli – być może – przez jakiś czas praca wyłącznie dla idei. Moim zdaniem warto. Dla Polski, dla lepszej przyszłości.
Idealne byłoby połączenie obydwu form aktywności. Promocja + konkretna oferta.
Kochani, to jest możliwe!
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3511
Pozdrawiam.
Pozdrawiam serdecznie!