Marek umarł w ubiegłym roku. Miał 48 lat. Był świetnym gospodarzem. Nowoczesnym. Sporo pił. Podobno to alkohol zniszczył tak wiele ważnych organów, że nie było czego ratować. Nigdy się nie ożenił, nie założył rodziny. Był jedynym uprawnionym do prowadzenia gospodarstwa. Zostawił na nim matkę – emerytkę, której według unijnych przepisów nie wolno zastąpić syna.
Mieli zadbane pola, mały sad, plantację truskawek, kilka tuczników, stadko kur, gęsi i kaczek. Mieli niewielką hodowlę mlecznych krów – kilkanaście pięknych, zadbanych, czyściutkich zwierząt, w które zainwestowali dziesiątki tysięcy złotych i które traktowali niemal jak członków rodziny. Wszystkie zarejestrowane, kolczykowane, zgłoszone w deklaracjach o dopłaty unijne.
Po śmierci Marka okazało się, że matka nie ma prawa zachować ani jednej. Sprzedawała je po kolei, nawet te młode, najbardziej hołubione – do rzeźni, płacząc po każdej z nich jak po nieżyjącym dziecku.
Pola wydzierżawiła sąsiadowi – porządnemu chłopakowi, na którego zawsze może liczyć w trudnych sytuacjach. Tuczniki trzeba było sprzedać, bo rolniczce – emerytce nie wolno prowadzić żadnej hodowli. Opustoszała modernizowana wielkim wysiłkiem obora, opustoszały chlewy, opustoszał kurnik. Wystarczył rok, żeby umarło kwitnące gospodarstwo.
Tej wiosny nie śpiewały skowronki. Skowronkowe pole, przy którym zawsze przystawałam w drodze do starego domu moich Rodziców – milczało. Zniknęły gdzieś niesforne wróble. Nie ma ich nigdzie, nawet tam, gdzie były przez lata prawdziwym utrapieniem. Czereśnie wiszą na drzewach i gniją nietknięte, bo szpacze stada sprzed roku już nie istnieją. Wilgi przyleciały, ale jest ich dużo mniej. Zwiastują deszcz pojedynczymi głosami i nie budzą już wesołości nieporadne gwizdy młodych czarno- cytrynowych cudeniek, ćwiczących standardową sekwencję dźwięków pod dyktando rodziców.
Nie ma jaskółek. Powietrze stoi złowrogie, nieruchome, nie przecinane biało – czarną świergotliwą radością. Pszczół i trzmieli też prawie nie ma. Poletko z miododajną facelią wabi na próżno, choć posiałam ją specjalnie dla nich. Podczas kwitnienia „mleczów” pszczoły przylatywały i … nie mogły zlokalizować kwiatów. Przeszukiwały przekwitnięte koszyczki, liście, i NIE MOGŁY ZNALEŹĆ KWIATÓW, które były parę centymetrów dalej. Spadały na ziemię…
W krzewach truskawek posadzonych przed starym domem mrówki budują piramidy, bo zniknęły gigantyczne ropuchy, od lat zimujące w fundamentach. Na owocowych drzewkach nie ma biedronek. Mszyc też nie ma. Nie ma już prawie nic. Został człowiek zatruty przez Fukushimę, zbyt odporny, żeby umrzeć razem z ptakami. Człowiek i chemia, całkowicie już nieprzydatna, bo przecież wszystko umiera…
O ilu „Fukushimach” nie wiadomo?
Mnożą się w okropnym tempie komary, końskie muchy i inne szkaradzieństwa. Odnowiły się stawy. Na polach zamiast upraw – jeziora. Mendia programowo nic nie widzą, nikt nie mówi o milionowych stratach.
Tak ma być. Polski rolnik to gatunek pierwszym rzędzie skazany na wyginięcie – tak jak pszczoła, jak jaskółka, jak skowronek. Polski rolnik ma nadal produkować sterylnie i zabijać wszystko, co nosi chociaż ślad istnienia ekosystemu, traktować ekosystem jak wroga, bo w przeciwnym wypadku ARiMR pociągnie go do odpowiedzialności.
A kiedy polski rolnik umrze z tej sterylności nafaszerowanej chemią, zabije się jego zwierzęta, zrujnuje jego gospodarstwo,a jego osamotnionej matce zatruje się ostatnie lata życia.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 3063
Podobno człowiek moze przeżyć tak 4 lata. Do zobaczenia w 2015 roku.
Pozdrawiam serdecznie!