Tusk, Steinbach i muzeum wypędzonych

A tak przy okazji: tenże Bartoszewski, przy okazji pierwszej wizyty Tuska w Berlinie powiedział, że  w agendzie spotkań obu szefów rządów nie ma sprawy muzeum wypędzonych w Berlinie i że nie ma sensu o tym rozmawiać. Polski struś schował głowę w piasek przed problemem. Ale "metoda strusia" okazała się, oczywiście, nieskuteczna. Właśnie władze w Berlinie ogłosiły, że muzeum powstanie i będzie utrzymywane z budżetu państwa. Placówka pokazująca niemieckie "krzywdy" po zakończeniu II wojny światowej powstanie mimo owego milczenia strony polskiej. A może właśnie dzięki temu milczeniu...

 

                                                                                          ***

 

Zbigniew Chlebowski mógłby zacząć prowadzić publiczny dziennik. Mam nawet propozycję tytułu: "Z pamiętnika partyjnego agitatora". Tytuł może mało oryginalny, ale pasuje, jak ulał. Tam byłoby miejsce dla różnego rodzaju prywatnych festiwali nienawiści i chamstwa, jakie Chlebowski co i raz urządza. Ot, chociażby chory tekst tego chyba niezbyt rozgarniętego polityka o "wycieczce" Prezydenta RP na szczyt w Brukseli. Ale takich "kwiatków" jest co niemiara, jak na partyjnego agitatora przystało. Zaiste, Chlebowski mógłby chodzić w dwóch kapeluszach: pierwszy to szefa klubu PO, drugi - nie-do-rzecznika rządu PO. Choć i tak oba są dla niego za duże...

 

 

 

Rzadko ostatnio zgadzam się z Władysławem Bartoszewskim - dziś to jednak czynię. Eksminister spraw zagranicznych powiedział, że nie należy się spotykać z Eriką Steinbach. Słusznie. Powinien to jednak natychmiast wpoić swojemu szefowi - premierowi Tuskowi, który jakiś czas temu (ale jeszcze nie jako szef rządu) wystąpił z Niemką na wspólnej konferencji w Zielonej Górze... Polak mądry po szkodzie.