Premier bez serca

Jasne. Tusk się tym nie zajmie, bo na takich sprawach trudno zbić parę punktów w sondażach. Sikorski też nie - widocznie los Polaków na Wileńszczyźnie nie jest to rzecz warta uwagi absolwenta Oksfordu. Jeszcze inni chętnie by tych naszych Wilniuków poświęcili na ołtarzu polsko-litewskiej współpracy międzypaństwowej... Jak zwał, tak zwał, a naszych rodaków szkoda. Tak, jak szkoda, że Ojczyzna odwraca się od nich, w chwili gdy potrzebują pomocy i wsparcia.

 

Widocznie Tusk i Sikorski mają za małe serca, aby było w nich miejsce dla Polaków na Wschodzie. A może w ogóle nie mają tej części organizmu...

 

                                                                                         ***

 

Słuchając wypowiedzi nadgorliwych zwolenników szybkiego wprowadzenia euro do Polski przypomniały mi się słowa kogoś, kto do euro nie dożył, a żył pod koroną CK Austrii, polską złotówką i sowieckim rublem - literata i skandalisty Tadeusza Żeleńskiego-Boya. Jego myśli jak ulał pasują do obecnej psudodebaty o euro…

 

" "W tym największy jest ambaras, żeby dwoje chciało naraz..." - ta znana maksyma Boya-Żeleńskiego pasuje jak ulał do próby wprowadzenia Polski tylnymi drzwiami do strefy euro. Jeżeli ktoś naiwnie myśli, że Tusk chce, a Kaczyński nie - to radzę postudiować mu byle kompendium wiedzy o UE, unii monetarno-walutowej, Europejskim Banku Centralnym czy tzw. wężu walutowym. Rząd Tuska to sobie może chcieć, ale do "eurolandu" droga nie wiedzie przez chciejstwo, propagandowe sztuczki czy PR-owskie piruety. Pomijając już fakt, że szybkie przystąpienie Polski do strefy euro byłoby wręcz niekorzystne dla polskiej gospodarki to rzecz w tym, że na razie wcale nas tam nie chcą! Wbrew imaginacjom spółki z ograniczoną (i to bardzo) odpowiedzialnością Tusk-Rostowski Europejski Bank Centralny nie przewiduje wejścia do "eurolandu" nowych państw przed rokiem 2013 (poza Słowacją od 2009, co już wcześniej uzgodniono).

 

Jean-Claude Trichet, szef EBC we Frankfurcie, a wcześniej prezes centralnego banku Francji mówił o tym od dawna, ale premier Tusk po wizycie w siedzibie EBC sprawiał wrażenie zaskoczonego... Poważni analitycy z Brukseli mówią o roku 2016 jako potencjalnej dacie akcesu Polski do unii monetarno-walutowej. Ale PO wie swoje. Może zresztą jest tak, że rządowi wcale nie zależy, żeby szybko złapać króliczka euro, ale żeby go długo gonić, pokazując tym samym swoją "europejskość", w przeciwieństwie do zacofanej opozycji... Tylko po co robić wodę z mózgu Polakom? Zostawmy jednak tę melodię bardzo odległej przyszłości, jaką jest "euroland" z udziałem Rzeczypospolitej. Tusk pojedzie jeszcze na tym koniku, aż z niego spadnie i to z hukiem.

 

Dwa słowa o rodaku Tricheta, byłym ministrze finansów Francji, niejakim... Nicolas Sarkozy'm. Ten przewodniczący Rady UE (jeszcze przez 40 dni) zamiast mówić w imieniu całej Unii wybrał rolę adwokata Rosji, krytykując tarczę antyrakietową, bądź co bądź projekt polsko-amerykański (z czeskim komponentem). Francuski prezydent mówi w tej kwestii od rzeczy, będąc żywą ilustracją innej maksymy Boya-Żeleńskiego - skoro od niego zacząłem to na nim skończę - "paraliż postępowy najzacniejsze chwyta głowy". Sparaliżowany Sarkozy, biedna Bruni, naiwny Donald, "dowcipny" Radosław - cóż za kolekcja europejskich dziwów!"

 

(tekst ten pod tytułem "Boy o euro" ukazał się w ostatnim wydaniu tygodnika "Gazeta Polska")

PiS ujął się za dwoma polskimi posłami do parlamentu Litwy - Sejmasa, którym część litewskich polityków chce zabrać mandat, bo wzięli Karty Polaka - jako członkowie polskiej mniejszości w tym kraju. Ciekawe, że w tej sprawie dziwnie  milczy polski rząd. Tak jakby chodziło o Pigmejów czy ludzi z plemienia Hutu, a nie o naszych rodaków.