Miller - Tuska chłopiec na posyłki

O co mu chodzi? Oferta polityczna wobec PO? Nie, Miller jest realistą. W Platformie nie mógłby być nawet, odwołując się do jego retoryki, kelnerem. Są dwa powody jego agresji antyprezydenckiej, choć przecież, teoretycznie, "jego chata z kraja". Po pierwsze, za wszelką cenę nie tylko chce, ale musi być w mediach: nie ma struktur poparcia społecznego, w SLD traktują go jak trędowatego (to dyplomatyczne określenie). Gotów jest więc zrobić wszystko, aby znaleźć się przed kamerą: zatańczyć na rurze, porozmawiać o bracie - Sławomirze Millerze, napluć na Głowę Państwa. Żenada, ale i nuda, bo ekspremier jest wyjątkowo przewidywalny.

 

Drugi powód jest oczywisty. Liderzy lewicy w sporze między prezydentem a Tuskiem bądź krytykowali obu bądź - w ostatniej fazie -  nawet taktycznie wzięli w obronę prof. Lecha Kaczyńskiego (Kwaśniewski, Kalisz). A Miller za wszelką cenę musi się różnić - inaczej utonie w Morzu Czerwonym, nawet jeśli to d. Morze to tylko bajorko czy sadzawka  z napisem SLD. No więc się wyróżnił na tle innych ludzi lewicy: lizusostwem wobec PO.

 

Tak kończy "kanclerz" Miller. Na koniec kariery politycznej stał się chłopcem na posyłki Donalda Tuska. Do tego, być może, niechcianym chłopcem na posyłki, natrętnym "boyem hotelowym", który zgaduje, co chce Pan.

 

Na tyle dziś stać Millera. Tak się żegna z polityką. Bo z etosem lewicy nie ma nic wspólnego od dawna, jeśli w ogóle kiedykolwiek miał. Gdyby miał to nie mówiłby z taką pogardą o kelnerach i niższych urzędnikach. Zapomniał wół, że cielęciem był.

 

                                                                                          ***

 

W Krakowie objawił się Centrolew. Póki co: w wersji prenatalnej (tak nielubianej zresztą przez niektórych twórców tej nowej formacji...). Jeśli przyciągnie Cimoszewicza może być bardzo silny, jeśli Olechowskiego czy dodatkowo Borowskiego - silny. Jedna lewicowa lista to fikcja. Będą dwie, z czego zwłaszcza jedna - ta poczęta dziś w Małopolsce - na pewno odbierać będzie wyborców PO. I może odebrać sporo. O ile oczywiście się wykluje. A wykluwa się od wiosny. Długi to poród. Nowa partia (ruch, formacja) ma być "odpalona", paradoksalnie nieco, na 11 listopada. Im dłużej jej twórcy będą zwlekać tym lepiej dla SLD - która będzie przypisywać sobie monopol na lewicę, ale i dla PO - dla której nie będzie umiarkowanej alternatywy lewicowo-liberalnej. Jak zwał, tak zwał, ja bym tego nowego tworu nie lekceważył.

 

                                                                                          ***

 

Wydarzeniem tygodnia był szczyt UE i polskie, rządowe harce wokół niego. Szczyt ten - zwłaszcza w polskim kontekście - określiłem jako "szczyt bezczelności". Taki właśnie tytuł nosił mój tekst na ten temat do tygodnika "Warszawska Gazeta". Oto jego treść:

 

"Szczyt UE był niepotrzebny. Prawdziwy szczyt odbył się wcześniej - w Polsce. Był to szczyt bezczelności. Odmawianie Głowie Państwa obecności na spotkaniu przywódców Unii w trakcie rozwijającego się kryzysu gospodarczego - jest polityczną paranoją. Zabrakło mi w tej sprawie głosu jednego ministra - szefa resortu obrony narodowej. Dlaczego? Bo min. Klich z wykształcenia jest psychiatrą i mógłby zapewne kompetentnie ocenić pod względem medycznym to, co wyrabiają jego koledzy z rządu. Ale minister - wobec buntu własnych pacjentów - przerażony milczał. Jak to jest gdzie indziej? Zostawmy Anglię, Szwecję, Danię, Belgię czy Hiszpanię - tam są królowie (królowe) i po szczytach się nie włóczą. Podobnie Wielki Książę w Wielkim Księstwie Luksemburskim. We Francji i Finlandii normą jest wyjazd na szczyt UE prezydentów. Często przyjeżdżają również np. prezydent Czech - choć jego wybiera parlament, a nie jak w Polsce cały naród. Przyjeżdżają również prezydenci Litwy i Łotwy - wybierani, jak u nas, w wyborach powszechnych. Mimo, że rządy są u nich z innej politycznej bajki. Stąd też rządowe gadanie o "europejskiej" polityce jest warte funta kłaków. Można prezydenta Kaczyńskiego lubić lub nie lubić. Mówienie, że nie ma dla niego miejsca w samolocie lub "miejscówki" na sali obrad jest dziecinadą. Od "a" - jak analfabetyzm polityczny po "ż" - jak żenada."

Lider tzw. polskiej (?) lewicy (?) tow. Miller oddał przysługę PO, gorliwie naszczekawszy na prezydenta Kaczyńskiego w kontekście szczytu UE w Brukseli. Najpierw na blogu (pomysł  z blogiem zmałpowany ode mnie), wczoraj w jednej ze stacji komercyjnych. Głupawy wpis puściłem płazem, wczoraj nie zdzierżyłem. Nieudany premier najpierw naśmiewał się z głowy polskiego państwa, że Kaczyński będzie przemawiał w Brukseli, ale do kelnerów, niższych urzędników i asystentów, potem złożył akt wiernopoddańczy wobec Tuska.