Komorowski jak pies-owczarek na Krupówkach

                                                                                   ***

 

W Brukseli przebywał dzisiaj marszałek Sejmu RP Bronisław Komorowski. Wyglądało to niemal jak dobrowolna banicja, bo w tym samym czasie w kraju ostrzał artyleryjski skierował nań Antoni Macierewicz, a posłowie Krzysztof Tchórzewski i Mariusz Kamiński zarzucili na marszałka lasso. Było za krótkie. Do stolicy UE nie sięgnęło.

 

A europosłanki PO robiły sobie z Komorowskim zdjęcia niczym z owczarkiem na Krupówkach…

 

                                                                                   ***

 

Stało się. Bohaterka moich dwóch wpisów na blogu zostaje właśnie premierem Izraela. O mojej sympatycznej interlokutorce sprzed blisko roku tak pisałem w zapiskach z podroży do Izraela - pod datą 1 listopada 2007:

 

" (…) Tel-Aviv liczy ok. 400 tys. mieszkańców, a więc mniej niż oficjalna stolica administracyjna Jerozolima(ok.700 tys. ludzi). Większość ministerstw jest zlokalizowana właśnie tam, ale niektóre są i tu. Do nich należy m.in. kancelaria premiera Ehuda Olmerta, ale też MSZ kierowany przez wicepremier (z tej samej partii "Kadima" - czyli "Naprzód") Tzipi Livni. Mieliśmy z nią dzisiaj spotkanie na 17 pietrze gmachu, w którym część wynajmuje izraelskie ministerstwo spraw zagranicznych (choć większość budynku składa się z siedzib różnych firm, są także 2 ambasady: Litwy i Angoli).

    "Gilowska" z Tel-Avivu ma niespełna "50", jest energiczną blondynką, szybko zdobywającą zaufanie poprzez bardzo otwarty sposób rozmowy. Niesłychanie konkretna, sprawiająca wrażenie świetnie zorganizowanej, niemal niekorzystająca z notatek przygotowanych przez doradców. Żyje z zegarkiem w ręku. Zaraz po nas ma superstrategiczny mityng z szefem negocjatorów po stronie palestyńskiej... Mimo to w rozmowie z nami jest skoncentrowana na bieżących wyzwaniach polityki międzynarodowej. (…) "

 

A pod datą 6 czerwca 2008 roku dodałem jeszcze:

 

" (…) Nie napisałem wtedy, a pamiętam jeszcze, że Tzipi Livni była wówczas tuż po kilkunastogodzinnej podróży samolotem z Chin, gdzie spędziła ledwie kilka godzin. Nie było jednak wcale widać po niej zmęczenia - co charakterystyczne dla ludzi żyjących tak szybko, że mimo dużego wysiłku nie padają na twarz, bo cały czas są "nakręceni" i na wysokich obrotach.

 

Może zdradzam swoje powołanie - z wykształcenia jestem historykiem - ale, gdybym jeszcze raz usiadł dosłownie vis-a-vis izraelskiej wicepremier, twarzą w twarz, 2 metry od niej, to na pewno nie zapytałbym o to, co robiła w Mossadzie i o szczegóły tego, co robił Mossad w tym czasie…

 

Skoro sam wyznaję zasadę: "Right or wrong - my country!" - czyli "źle czy dobrze (w znaczeniu: moralnie czy niemoralnie - mój dopisek) - ale dla mojego kraju", to trudno odmawiać innym wyznawania tej samej zasady… Także na Bliskim Wschodzie."

 

Tzipi Livni to kolejna osoba, którą poznałem jako europarlamentarzysta, zdobywająca niedługo potem szczyty władzy. Po prezydentach Estonii i Timoru oraz byłych eurodeptowanych, a następnie ministrach rządów Szwecji, Finlandii czy Włoch przyszła kolej na panią premier Państwa Izrael.

 

 

Dziś w PE kilkadziesiąt głosowań, a także otwarcie wystawy fotograficznej poświęconej Bronisławowi Geremkowi oraz innej, z okazji 60-lecia państwa Izrael. Gdy opuszczam tę drugą zatrzymuje mnie śniady, młody człowiek i wciska ulotkę domagającą się… zaprzestania izraelskiej okupacji Palestyny. Wszystko grzecznie, w rękawiczkach, a nie za pomocą bomby. Może europarlament rzeczywiście łagodzi obyczaje?