Paskudna Niemra - czyli bajkopisarka Erika Steinbach

Myślę, że polski podatnik, który miałby taki bzdet współfinansować powinien znać odpowiedzi na te pytania.

 

A swoją drogą zabawne są protesty artystów przeciwko rzekomej cenzurze wprowadzanej przez polityków. Filmowcy mają w tej sprawie jasne przesłanie. Politycy są od tego, aby załatwiać społeczny szmal na nasze filmy, ale wara im (i podatnikom!) od scenariusza jakiejkolwiek formy kontroli wydawania państwowych bądź co bądź pieniędzy… Jednym słowem: podatnik ma finansować, o nic nie pytać, morda w kubeł. Na tym polega "swoboda twórcza" w III RP.

 

 

                                                                                   ***

 

Erika Steinbach znowu poszła po bandzie. Według niej to nie Niemcy zatrudniali Polaków do niewolniczej pracy - przeciwnie: to źli Polacy robili z biednych Niemców niewolników i kazali im pracować za darmo. Jeszcze chwila, a posłanka rządzącej partii CDU zacznie w nas wpierać, że hasło "Arbeit macht frei" narodziło się w Polsce, a jego autorami byli faszyści Piłsudski i Dmowski.

 

Steinbach szokuje, ale szokowanie to element politycznej strategii tej córeczki niemieckiego oficera. Niedaleko padło jabłko od wehrmachtowskiej jabłoni. Erika Steinbach plecie androny i fałszuje historię. Ale wie, co robi. Ta paskudna Niemra bawi się brzydko i obraża pamięć milionów Polaków poległych w czasie II wojny światowej.

 

Słowo "paskudna" w odniesieniu do nawiedzonej Eriki dotyczy zarówno jej charakteru, jak i urody.

 

                                                                                   ***

 

W dzisiejszej "Gazecie Wyborczej" red. Paweł Wroński ostro krytykuje organizatorów i prelegentów sejmowej konferencji w XXX rocznicę powstania Wolnych Związków Zawodowych. Ma prawo - choć całkowicie się z nim nie zgadzam. Ale ja czekam na zupełnie inny tekst tego dziennikarza. Przed paroma laty pisał o samolotach CIA i Kiejkutach. Dziś milczy w tej sprawie jak grób, a "GW" deleguje do pisania na ten temat Wojciecha Czuchnowskego. Szkoda. Taka nagła amnezja na pewno jest uciążliwa w leczeniu…

 

A pamiętam jeszcze, jak zeznawał przed komisją śledczą Parlamentu Europejskiego na ten właśnie temat.

 

                                                             

                       ***

 

"Jan Maria gorszy od Gustava" - taki tytuł nosi mój tekścik dla "Warszawskiej Gazety" o nowym objawieniu na dziennikarskim firmamencie, czyli red. Rokicie. A oto jego obszerne fragmenty:

 

"Amerykańskim wybrzeżom zagraża Gustav, a polskim miastom i wsiom - Jan Maria. W pierwszym przypadku chodzi o huragan, w drugim o coś znacznie gorszego - bo o polityka. O ile szkody po Gustavie da się w miarę szybko naprawić, bo i firmy ubezpieczeniowe sypną groszem i budżet federalny USA żałować nie będzie, o tyle po zapowiadanym powrocie Jana Maria Rokity do polityki Polska długo jeszcze będzie lizać rany. Rokita, przepraszam Jan Maria Piotr Władysław Rokita (mam nadzieję, że nie pominąłem żadnego z jego oficjalnych imion) uznał, że należy pomóc polskiej polityce - ale zaczynając od siebie. Rokita wraca na łamy prasy, ale grozi powrotem do polityki. Twierdzi, że zaczepiają go ludzie na ulicy i proszą, żeby wracał i zbawiał. Na miejscu J. M. P. W. Rokity nie przejmowałbym się tak bardzo taką selektywną sondą uliczną - mój sąsiad nie takie rzeczy opowiada po trzech piwach.

 

Co do opinii wyrażanych przez anonimowe osoby na świeżym powietrzu ("na polu" - powiedziano by w Małopolsce) mam swoje doświadczenie. Onegdaj zaczepił mnie pod domami "Centrum" jakiś wesoły obywatel mówiąc, że jestem jego idolem i mocno mnie komplementując. Już chciałem się ucieszyć, ale jegomość nagle popatrzył na mnie podejrzliwie i zapytał: "Ale rozmawiam z ministrem Kamińskim, prawda?" Tę historię dedykuję Rokicie, żeby się mniej nadymał, bo w końcu uleci jak balonik nad Krakowskim Przedmieściem i tyle będzie jego powrotu. A w zasadzie nie nad Krakowskim Przedmieściem, a nad Alejami Ujazdowskimi, żeby były "premier z Krakowa" obejrzał sobie Kancelarię Prezesa Rady Ministrów przynajmniej z lotu ptaka.

 

Domyślam się, jaka będzie wymowa sążnistych tekstów pióra Jana Marii: PO jest do bani, PiS do kitu, lewica się nie liczy, a PSL chowa po zagajnikach. Niepisany morał będzie prosty jak drut, który zrobił kowal po weselu - tylko ja, Rokita, jestem cacy, beze mnie, Rokity, zawsze nad Wisłą będzie bajzel.

 

Cóż, pewnie ma rację prezydent Kaczyński mówiąc, że minister spraw zagranicznych Radek Sikorski ma rozdęte ego. Tylko, że w porównaniu z Rokitą Sikorski to skromny, nieśmiały człowiek. Mąż Nelly mógłby powiedzieć zmieniając nieco Wyspiańskiego ("Teatr mój widzę ogromny") - "ego moje widzę ogromne".

 

Mam nadzieję, że Rokicie pisanie artykułów pójdzie lepiej niż szycie na maszynie. (…) Rokicie oddałbym ostatnią koszulę - jak to bliźniemu swemu - ale koszuli do zszycia bym nie dał. Trochę mi to przypomina, jak to górala przyjmowali do PZPR: "Góralu, a jak trzeba będzie to oddacie partii samochód?" - "Oddom". - " A dom?" - "Oddom" - "A krowę?" - "Nii…" - "No jak to? Dom dacie, samochód dacie, a krowy nie dacie? " - "Bo krowe to ja mom".

 

A nie można by tak wymienić w barterze: my dajemy USA Jana Marię i zepsute F-16, a oni nam Gustava i tarczę antyrakietową na dodatek? Oj, przydałby się w Polsce jakiś porządny halny, co by wymiótł tych i owych…"

 

 

Kulisy filmu o Westerplatte - ciąg dalszy. W ogóle nie wspomina się o fakcie, że producent owego skandalizującego "dzieła" dogadał się z wojskiem, i spora część filmu ma podobno powstawać na terenach wojskowych i przy użyciu wojskowego sprzętu. Pytanie za 2 punkty do ministra obrony narodowej Bogdana Klicha z Platformy Obywatelskiej: czy MON ma udostępnić realizatorom filmu tereny i sprzęt należące do wojska za darmo czy też pobiera za to opłaty? Jeżeli jednak traktuje to komercyjnie, to czy stawki są takie, jak przy innych filmach, czy też niższe?