Gdyby chcieć jednym zdaniem opisać polski system władzy, można by powiedzieć: „nieważne, jakie prawo, ważne, kto je stosuje”. W Polsce bowiem prawo nie jest ślepe. Ma twarz, poglądy i telefon do przełożonego. A za tą twarzą stoi cała armia ludzi, którzy nigdy nie powinni byli znaleźć się na swoich stanowiskach.
Przez lata III RP mechanizm nominacji do urzędów, agencji, funduszy i spółek był prosty: lojalność ponad kompetencje, układ ponad zasady, znajomości ponad procedury. „Kadry decydują o wszystkim”, mawiał Lenin. Polska polityka, i ta rządowa, i samorządowa, wdrożyła tę zasadę doskonale.
Niekompetencja nie jest w systemie błędem, ona jest regułą. Bo nie chodzi o to, by ktoś potrafił sprawnie zarządzać, tylko by był wierny. Nie chodzi o to, by urząd działał dobrze, wystarczy, że nie będzie przeszkadzał tym na górze. Albo jeszcze lepiej: że będzie „pomagał” swoim.
To dlatego urzędnik, który działa niezgodnie z prawem wobec obywatela, nie ponosi odpowiedzialności. To dlatego dyrektor, który zastrasza pracowników, ma gwarantowaną nietykalność. To dlatego ministerialny urzędnik, który przepycha „na skróty” ustawę pod interes konkretnej grupy, dostaje awans zamiast dyscyplinarki.
To nie są wyjątki. To system.
A jego celem nie jest dobro wspólne. Celem jest trwałość układu, który, raz zdobywszy państwo, ma się już nigdy nie cofnąć. Zabetonowanie pozycji ludzi z wewnątrz. Ochrona własna, nie ochrona szarego człowieka.
Naprawa państwa musi więc zacząć się nie tylko od zmiany instytucji i prawa, ale od przedefiniowania służby publicznej. To nie może być strefa bezkarności. To musi być funkcja pełniona w imieniu ludzi, a nie ponad nimi.
Musimy na nowo zbudować etos służby państwowej, opartej na kompetencji, uczciwości i odpowiedzialności. Bez tego żadne prawo, nawet najlepsze, nie zadziała. Bo zawsze znajdzie się ktoś „swojski”, kto to prawo obejdzie, każe nagiąć lub po prostu wyśmieje.
Dzisiejszy system przypomina zamek z piasku, w którym każde ziarenko to lojalny urzędnik, niekoniecznie mądry, niekoniecznie uczciwy, ale posłuszny. I ten zamek prędzej czy później się rozpadnie. Pytanie tylko: ilu ludzi pociągnie pod sobą?
Dlatego zmiana kadr to nie „czystki polityczne”, jak będą krzyczeć obrońcy układu.
To elementarna higiena państwa. Bez tego żadna odbudowa nie ma sensu.
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 423
Jachty, sauny i inne przywileje to nie tylko symbol pychy władzy. To przede wszystkim mechanizm drenowania budżetu z pieniędzy, które powinny trafiać tam, gdzie są naprawdę potrzebne, jak onkologia. I tu pojawia się sedno problemu: w obecnym modelu finansowania państwa dług i utrzymanie aparatu władzy są święte, a dobro ludzi jest elastyczne i można je łatwo „przesunąć” w kolejnej ustawie budżetowej.
Tak działa system, w którym kadry nie są dobierane według kompetencji i etyki, lecz według użyteczności dla utrzymania władzy. A w takim systemie decyzje o wydatkach często nie wynikają z realnych potrzeb społecznych, tylko z kalkulacji politycznej lub wręcz osobistych interesów.
To kolejny dowód, że naprawa państwa nie zaczyna się od kolejnych programów socjalnych ani od kosmetycznych cięć kosztów, ale od gruntownej reformy kadr, instytucji i modelu finansowania. Bo dopóki władza traktuje budżet jak prywatny portfel, dopóty każdy z nas będzie traktowany jak ktoś, kto ma go regularnie uzupełniać, kosztem swojego zdrowia, bezpieczeństwa i przyszłości.
A moze konfucjański model dobierania kadr?
https://www.youtube.com/…