Zbrodnie NKWD na Polskim narodzie

OBÓZ NKWD W TRZEBUSCE DLA ŻOŁNIERZY AK. GOLGOTA PODKARPACIA. 15 sierpnia 1944 r w Trzebusce NKWD założyło obóz koncentracyjny dla polskich żołnierzy AK i cywilów. Gęsty las rosnący w Turzy to miejsce, które skrywa mroczną tajemnicę. O obozie przez lata trwało złowieszcze milczenie. Rosjanie zadbali, aby nikt o niczym nie wiedział i nie mówił. Potem tajemnic Trzebuski i Turzy strzegli pilnie lokalni strażnicy. Tak było przez całe dziesięciolecia. Ludzie więc przywykli tu do milczenia, które weszło im w krew... 

Przerwali je na krótko w 1981 r. ale stan wojenny znów zamknął im usta i na kilka lat. Dziś znów mówią o stalinowskich zbrodniach, ale czynią to niechętnie i z oporami przełamują wyrosły na tym skrawku Rzeczypospolitej mur milczenia.

Ze względu na charakter masowych mordów, które tam wykonywano, miejsce to zyskało miano ,,Małego Katynia".

Obóz istniał od 15 sierpnia do połowy listopada 1944 r. Żołnierzy rozebranych do bielizny raz w tygodniu przywożono do lasu i zmuszano by klęczac nad wykopanym dołem, czekali na śmierć. „Szczęściarze” ginęli od strzału w tył głowy. Większość jednak zarzynano nożem. Tak tysiącom żołnierzy Armii Krajowej „podziękowano” za walkę z niemieckim okupantem.

***

Latem 1944 r na tereny Rzeszowszczyzny wkroczyły oddziały Armii Czerwonej operujące w ramach I Frontu Ukraińskiego. Żołnierze Armii Krajowej przystąpili wówczas do realizacji planu Burza i współdziałając z armią sowiecką wyzwalali kolejne miasta i wsie. Społeczeństwo cieszyło się długo oczekiwaną wolnością. 

Bardzo szybko okazało się jednak, iż ma ono bardzo gorzki smak. Pierwsze kontakty z czerwonoarmistami oraz NKWD uzmysłowiły bowiem, iż wyzwolenie ma iluzoryczny charakter.

Wkrótce po wkroczeniu Sowietów rozpoczął się okres aresztowania członków Polskiego Państwa Podziemnego, rozbrajania żołnierzy AK i rozbijania oddziałów idących na pomoc walczącej Warszawie. 

Zamek rzeszowski, zamieniony w okresie okupacji hitlerowskiej w więzienie, zapełnił się żołnierzami Armii Krajowej, spośród których wielu wywiezionych zostało w głąb ZSRR.

Wielu żołnierzy AK, walczących przez blisko 5 lat z okupantem hitlerowskim, zginęło na Rzeszowszczyznie z rąk Sowietów. Jednym z takich miejsc, gdzie dokonywano masowych zbrodni na Polakach, jest las turzański nieopodal Sokołowa Małopolskiego.

Wiele wskazuje na to, iż obóz w Trzebusce k. Sokołowa Młp. był tylko jednym z wielu ogniw stalinowskiego aparatu represji, który niczym rzep przylepiony do posuwającego się na zachód frontu, opasywał mackami ośmiornicy całe jego zaplecze. Inne powstały m.in. w Żabnie nad Sanem, Jastkowicach koło Stalowej Woli, Rudniku nad Sanem.

Był jednak obozem szczególnym, gdyż na co dzień odbywały się w nim przesłuchania więźniów, a co pewien czas również sądy, surowo karzące za popełnione, ale najczęściej urojone, przewinienia przeciwko władzy radzieckiej.

Pełno tu było żołnierzy różnych nacji Ukraińcy, Białorusini, Litwini, Łotysze, Rosjanie, Gruzini i Azerbejdżanie, których jedyną winą był np. odruch paniki lub strachu na polu walki, albo zwyczajny błąd w sztuce wojennej.

Sporo też było w obozie Polaków, głównie żołnierzy Armii Krajowej, którzy przed wkroczeniem i zajmowaniem przez wojska I Frontu Ukraińskiego terenów Polski, podjęli w ramach akcji "Burza" - próbę zajęcia opuszczonych w popłochu przez Niemców miast i osiedli, aby wobec Armii Radzieckiej wystąpić w chwili jej przybycia w charakterze prawowitych gospodarzy terenu.

Ten patriotyczny zryw, podobnie jak próby wymarszów zbrojnych oddziałów AK na pomoc walczącej wciąż Warszawie, kosztowały wiele ofiar, z których sporo przeszło przez obóz w Trzebusce, a zakończyło swą tragiczną drogę w położonej niespełna 3 km dalej enklawie ,,chłopskiego" lasu w Turzy.
.

BYDLĘCE WARUNKI W OBOZIE W  TRZEBUSCE.

W sierpniu do Trzebuski przybyło ok. 70 żołnierzy I Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej i funkcjonariuszy NKWD. Obóz utworzony został na ogrodzonym drutem kolczastym pastwisku, gdzie wykonane zostały ogrodzenia- 2 z drutu kolczastego i 1 z drewnianych bali.

Na ich polecenie 15 mieszkańców wykonało wykopy pod ziemnianki i ogrodziło teren drutem kolczastym. Wykończeniem ziemianek dalej zajęli się już sami Sowieci. 

Do celów więziennych wykorzystany został pobliski dom spółdzielczy. W jednym z pomieszczeń znajdował się Trybunał Wojenny I Frontu Ukraińskiego. Zapadały tam decyzje o zwolnieniu do domu, karze śmierci lub wysłaniu do łagru.

 Jak wspominają świadkowie, więźniów trzymano tam w nieludzkich warunkach. Zamknięci ludzie mogli tylko marzyć o świetle dziennym czy sanitariatach. Jedyną „rozrywką” był krótki spacer w nocy…

Teren pastwiska ogrodzono drutem kolczastym i wykopano 5 ziemianek wielkości 6 na 4 m i głębokości 2 m. Ściany boczne ziemianek wyłożono drewnianymi okrąglakami, a stropy, które lekko wystawały nad ziemię, nakryto dachem z desek przysypanych warstwą ziemi. 

Wejścia do nich prowadziły przez założone w stropach klapy, włazy uchylane do góry; aby wejść lub wyjść używano drabin, które każdorazowo wpuszczano do środka.

Obóz zajmował obszar około 50 arów. W domu rodziny Chorzępów, która została wykwaterowana, zamieszkał naczelnik obozu tytułowany „pułkownikiem kompanijnym”, natomiast w drugim obejściu mieszkała 50-osobowa grupa żołnierzy stanowiąca straż obozu. 

Pilnowali oni obozu w dzień i w nocy, nie pozwalając na jakikolwiek kontakt z uwięzionymi. Pozostali oficerowie NKWD zostali zakwaterowani w okolicznych domach.

Całość pastwiska od brzegu rzeczki, poprzez podwórze zabudowań rodziny Baków, południową granicę posesji Chorzępów i skosem znów ku rzece – opasano dwumetrowym ogrodzeniem z drutu kolczastego. Nocą obóz był patrolowany przez wartowników z psami. 

Zadanie owych żołnierzy polegało na doprowadzaniu więźniów na przesłuchania lub sądy. Obozową codzienność charakteryzował strach, niepewność jutra i brak jakichkolwiek kontaktów ze światem zewnętrznym.

W ziemiankach panowała ciemność. Były one pokryte stałym dachem z desek, przysypanym ziemią, a jedynym oknem na świat i wywietrznikiem był uchylony właz z góry.

W bydlęcych warunkach trzymano tam około setki więźniów. Stłoczeni spali na ziemi jeden obok drugiego. Miejsca było tyle, że można było leżeć tylko na jednym boku.

Warunki panujące w byłym Domu Spółdzielczym były podobne do tych w ziemiankach. Okna zabito deskami, a dopływ powietrza był niewielki a w  drzwiach wycięto wizjery. 

W budynku były się 4 pomieszczenia, m.in. sala boczna, sklep, magazyn i sień. Na betonowych podłogach rozrzucone było siano.

W budynku tym stale więziono 150-200 osób. Rotacja w obozie była bardzo duża, pobyt trwał nie dłużej niż miesiąc.

Więźniów wyprowadzano 3 razy dziennie, o świcie, wieczorem na mycie i w południe na 20-minutowy spacer. Co 10 dni osadzonych zabierano do łaźni, a ich rzeczy do prania. Przy okazji wszystkim strzyżono głowy i brody.

W pobliskim potoku zainstalowano pompę, która czerpała wodę do mycia. Nie było żadnych sanitariatów i latryn, a potrzeby fizjologiczne więźniowie załatwiali czwórkami nad wykopanym uprzednio rowem, nad którym umocowano żerdź.

Wyżywienie składało się z gorzkiej herbaty. Był to wywar z żołędzi, gałązek, ziół, kromki chleba i rzadkiej zupy z kawałkami ziemniaków i makaronu, nalewanej do blaszanych talerzy. Kuchnia polowa mieściła się w pobliskich zabudowaniach, oddalona była o 150 m.
.

PRZESŁUCHANIA I EGZEKUCJE.

Przesłuchania odbywały się w kilku domach we wsi i trwały od kilku do  kilkunastu godzin, a przeprowadzali je oficerowie NKWD, którzy co pewien czas się zmieniali. 

Więźniowie poddawani byli torturom psychicznym, a mianowicie kazano im wykopać grób w turzańskim lesie, następnie musieli stanąć nad brzegiem dołu, po czym odczytywano im wyrok śmierci.

Strzały, które padały w powietrze ponad ich głowami, miały na celu zastraszenie więźniów oraz wymuszenie zeznań. Rozprawy odbywały się w Domu Spółdzielczym, a sędziami byli oficerowie NKWD, którzy mieszkali na miejscu lub dojeżdżali na teren obozu przeważnie w czwartki.

Więźniowie po wyroku nie wracali do swoich ziemianek. Tych, których skazano na śmierć, przenoszono do ziemianki nr 1, znajdującej się przy bramie i wartowniach. 

Pozostałych wywożono do łagrów rozsianych po całym ZSRR. Wyroki odczytywano ok południa, a dokonywał tego oficer nad uchyloną klapą ziemianki, co trwało ok pół godziny. Cała procedura powtarzała się w każdy czwartek.

Wywózki skazańców odbywały się tego samego dnia wieczorem w całkowitych ciemnościach. Więźniów załadowywano na samochód ciężarowy. Byli nadzy bądź tylko częściowo mieli na sobie bieliznę oraz związane z tyłu ręce.

Skazani, którzy siedzieli na podłodze ciężarówki, byli eskortowani przez siedzących po obu stronach samochodu wartowników z pepeszami. Za samochodem ciężarowym podążała asysta w osobowym łaziku, w którym znajdowało się 4 oficerów.

Samochód ten oświetlał z tyłu drogę, uniemożliwiając więźniom ewentualną próbę ucieczki. Pojazdy kierowały się w stronę lasu w Turzy i już do Trzebuski nie wracały.

Egzekucji dokonywano na miejscu. Ofiary były albo całkowicie obnażone, albo tylko w bieliźnie i w chwili mordu stały lub klęczały nad brzegiem mogiły. Więźniowie pozbawiani byli życia strzałem w tył głowy.

Skazańcom odbierano też życie za pomocą noża, bagnetu bądź innego ostrego narzędzia. Ofiary nie miały możliwości obrony, gdyż ich ręce były skrępowane kablem telefonicznym, paskiem skórzanym lub sznurem. 

Inne wymyślne sposoby mordowania: ofiarom wiązano na szyjach strzępy ich własnych ubrań. W materiał wbijano nóż, który docierał do szyi, uśmiercając skazańca. W ten sposób oficerowie NKWD „nie brudzili sobie mundurów krwią”.
.

RELACJE  ŚWIADKÓW 

Te sposoby mordowania potwierdza relacja Jana Chorzępy, któremu pod wpływem alkoholu zwierzył się komendant obozu: „Powiedział jeszcze, że zdaje sobie sprawę, że Bóg zabrania tego robić, ale on musi, bo tak karze Stalin. Dodał jeszcze, że nabój kosztuje kopiejkę, dlatego muszą ludzi „rezać” i ręce ma całe we krwi”.

Kolejną relację złożyła Anna Nowak z Trzebuski, w której domu zamieszkał oficer sowiecki w stopniu majora: „Mąż zauważył, że major ostrzy u siebie nóż, który zawsze nosił przy szerokim pasie spodni. Nóż ten był w pięknej złoconej oprawie, miał długość około 30 cm, a na końcu był lekko zakrzywiony. 

Któregoś dnia major wyszedł z naszego domu i oprócz hełmu na głowie był zupełnie nagi. Był pijany i strzelał z pistoletu do ścian. Mąż zwrócił się do niego z pytaniem: Co pan robi?, a wówczas on odpowiedział: ,, Mam całe ręce we krwi”.

Sposoby mordowania potwierdziły też oględziny dokonane już w 1944 r. przez żołnierzy AK, jak również ekshumacja szczątków ofiar przeprowadzona na początku lat 90. 
.

LIKWIDACJA OBOZU

Lkwidacja obozu nastąpiła po tym, gdy żołnierze AK rozrzucili w Rzeszowie, Sokołowie Małopolskim i okolicy Trzebuski ulotki informujące o mordowaniu więźniów NKWD w Turzy.

Mieszkający w pobliżu Jan Chorzępa szacował, że jednorazowo w obozie trzymano 250 więźniów, natomiast przeszło przez niego ok. 2,5 tys. a zamordowanych w Turzy mogło być ok. 600 osób

Rosjanie bardzo szybko i dokładnie zatarli pozostałości po obozie w Trzebusce. Ziemianki, w których przetrzymywano więźniów, zostały przekopane, po czym je zasypano, a znajdujące się w nich drewniane okrąglaki wyciągnięto. Nie pozostał żaden materialny ślad po więzionych tu ludziach.
.

WYNIKI ŚLEDZTWA

O mordach i zbiorowych mogiłach okoliczni mieszkańcy bardzo dobrze wiedzieli i w przybliżeniu znali ich lokalizację. Powiadomili o zbrodni żołnierzy Armii Krajowej i oni właśnie już w kilka tygodni po likwidacji obozu dokonali pierwszych całkowicie tajnych ekshumacji. 

Znaleźli w sumie 9 zbiorowych mogił rozrzuconych bezładnie po lesie. 

Dla pewności jedną z nich odkopali. Po raz pierwszy potwierdziły się wtedy plotki, że aby oszczędzić kule, funkcjonariusze najczęściej podrzynali więźniom gardła, a następnie nagich wrzucali do dołów.

Według wielu relacji oszacowano, że w turzańskim lesie zamordowano ok 220 - 600 osób. Przez kilkadziesiąt lat z uwagi na ustrój panujący na naszych ziemiach, cała sprawa okryta była tajemnicą.

Na początku lat 90. w wyniku śledztwa, które prowadziła Prokuratura Wojewódzka w Rzeszowie, udało się zlokalizować w Turzy 5 mogił. Wydobyto z nich wówczas szczątki 17 ludzi.

W trzech przypadkach uzyskano wysoce prawdopodobną identyfikację zmarłych. Były to szczątki żołnierzy Armii Krajowej z placówki w Ropczycach: Zdzisława Łaskowca „Monter”, Zdzisława Brunowskiego „Cygan” i Eugeniusza Zymroza „Macedończyk”. 

Prowadzone śledztwo nie zdołało ustalić dokładnej liczby osadzonych i zamordowanych oraz ich danych personalnych.

 Zebrany materiał nie pozwala ustalić informacji o żołnierzach, którzy nadzorowali działalność obozu, ani tych, którzy byli prokuratorami i sędziami. 

Odpowiedzi na szereg pytań z pewnością dostarczyć mogą archiwa Kijowa i Moskwy, jednak w latach 90. były one niedostępne, co uniemożliwiło kontynuowanie śledztwa i dojście do całej prawdy.

W obozie tymczasowo więzieni byli m.in. gen. Władysław Filipkowski, komendant Obszaru Południowo-Wschodniego AK, jego zastępca oraz komendant Okręgu Tarnopolskiego płk Franciszek Studziński ,,Rawicz", szef sztabu i oddziału II Komendy Obszaru ppłk Henryk Pohoski ,,Walery" komendant Okręgu AK Lwów płk Stefan Czerwiński ,,Karabin".
.

KATYŃ I LASY W TURZY. PODOBIEŃSTWA 

Ciała pomordowanych ułożone zostały w 3 warstwach, a mogiły starannie zamaskowano mchem i igliwiem. Często zdarzało się, że na grobach sadzono drzewka.

Mord w Turzy porównywany jest do zbrodni dokonanej w Katyniu. Samo miejsce kaźni wymownie nazwane jest „małym Katyniem”. Technika mordu w Turzy nie różniła się w sposób istotny od metody zastosowanej przez oprawców sowieckiego aparatu bezpieczeństwa w Katyniu, Twerze czy Charkowie. 

Przy porównaniu w/w wymienionych miejsc zbrodni, wyłania się pewien standard wykonywania kary śmierci przez NKWD.

Największy nacisk kładziono na skuteczność, stąd chętnie stosowaną metodą egzekucji był strzał z broni krótkiej w tył głowy, dający największą pewność natychmiastowego uśmiercenia. 

Głównym elementem działania było całkowite zaskoczenie skazańca. Egzekucji dokonywano w pobliżu, nad wcześniej wykopanym dołem.

Ofiary były obezwładnione przed śmiercią. Skrępowanie rąk z tyłu wyjaśniano prewencją wobec ofiar młodych i silnych fizycznie. Ofiary na miejsce kaźni były dowożone samochodami pod silną eskortą.

Egzekucji dokonywano w zalesionych terenach w miejscu niedostępnym dla oczu postronnych świadków.

W lesie turzańskim, podobnie jak w katyńskim, mordercy starali się jak najdokładniej zatrzeć miejsce zbrodni, sadząc drzewa na
.
Od potwornej zbrodni w Turzy minęło już dziesiątki lat a sprawa ta nie została zbadana i wyjaśniona. Bezimienne groby w dalszym ciągu wołają o pamięć i sprawiedliwość.

https://www.facebook.com/share...
 



Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika Marek Michalski

28-08-2024 [22:56] - Marek Michalski | Link:

Wyzwoleńczy pochód SMIERSZu i NKWD naznaczył polską ziemię kolejnymi Katyniami. Grobów ofiar obławy Augustowskiej i wielu innych akcji likwidacyjnych też nie udało się ustalić. Zacieranie śladów objęło też pachołków Moskwy.