Co zapamiętam z EURO 2024? Na pewno kilka pięknych goli i to strzelonych zarówno przez tych, którzy doszli do półfinału i finału, jak i tych, którzy odpadli wcześniej. Debiutującą w finałach mistrzostw Europy reprezentację Gruzji, która przyniosła chlubę swojemu krajowi, walcząc do upadłego i nawet jeśli przegrywała, to ręce składały się same do oklasków dla tych dzielnych młodzieńców z Kaukazu Południowego. Zapamiętam bezbarwną Italię, która nie tylko nie obroniła tytułu mistrza Europy z Wembley sprzed czterech lat, ale w zasadzie trudno byłoby ją za cokolwiek pochwalić – może poza odrobieniem straty gola z Albanią. Gola, który zresztą Włochów kompromituje, bo był najszybciej strzeloną bramką w dziejach ME. Trudno będzie mi zapomnieć sytuację w grupie, w której grała Belgia, Rumunia, Słowacja i Ukraina, gdzie wszystkie drużyny na koniec miały po 4 punkty i decydowały bramkowe niuanse. Trudno też będzie zapomnieć śmieszne pretensje ukraińskich mediów, które oskarżyły Rumunów i Słowaków, że zagrali na remis. Gdyby ich rodacy choć trochę lepiej grali, mogliby swobodnie wygrać grupę. Zapamiętam na pewno również doniesienia o fatalnej organizacji mistrzostw, które powtarzały się w zasadzie codziennie: ponad połowę pociągów Deutsche Bahn spóźniała się, sporo zostało odwołanych ku wściekłości dziennikarzy , kibiców i zwykłych podróżnych. Słynny niemiecki „Ordnung” okazał się mitem albo raczej zamierzchłą historią, czymś z czasu przeszłego dokonanego, czymś, co było ale już nie jest i wywołuje teraz tylko ironiczne komentarze albo jest wręcz przedmiotem totalnej szydery. Zapamiętam zdjęcia fatalnych toalet na niemieckich stadionach, a z drugiej strony, dla kontrastu, pozostawioną w idealnym porządku szatnię rumuńskich piłkarzy – a więc reprezentantów narodu, który z tej strony nie jest specjalnie jakoś znany.
Zapamiętam też te minuty nadziei po sensacyjnym objęciu prowadzenia przez Polskę w meczu z Holandią – jednym z faworytów EURO 2024. I bramkę strzeloną rewelacyjnej Austrii. Gol dał nam wyrównanie, ale mecz ostatniej szansy i tak przegraliśmy, a Austria sensacyjnie wygrała naszą grupę. Zapamiętam też gol Robert Lewandowskiego z karnego – trzeci dla Polski w tych ME, który był jak „kopiuj-wklej” bramki strzelonej przez tegoż „Lewego” tejże Francji, też w turnieju mistrzowskim i też z jedenastego metra(dwa lata wcześniej niespełna na Mundialu w Katarze).
Trudno będzie mi zapomnieć - i dobrze ! - że najlepszy strzelec w dziejach reprezentacji Polski wyrównał rekord Ronaldo, strzelając gola na czwartym z rzędu turnieju EURO! I tak „Lewy” znów przeszedł do historii, mimo że Biało-Czerwoni nie awansowali.
Zapamiętam totalnie znokautowanego przez szwedzkiego bramkarza węgierskiego piłkarza, który przez długi czas był opatrywany na boisku, i który już więcej na EURO 2024 nie zagrał. Niestety zapamiętam też niemieckich chłopaków od noszy, którzy po tym fatalnym zderzeniu, zamiast pędzić do Węgra ile sił w nogach, szli spacerkiem, co pokazuje nie tylko brak empatii, ale też złą organizację (dobór i szkolenie ludzi!).
Wreszcie zapamiętam bardzo dobre sędziowanie naszego eksportowego arbitra Szymona Marciniaka, dziś najlepszego albo jednego z dwóch najlepszych na świecie sędziów piłkarskich, który tylko dlatego nie poprowadził finału, że jest Polakiem. Plus także dlatego, że naraził się Niemcom, bo - skądinąd słusznie - nie uznał gola Bayernowi Monachium w meczu z Realem Madryt w Lidze Mistrzów.
To moje podsumowanie zakończonych właśnie co mistrzostw Europy w piłce nożnej . Mistrzostw największych w historii – bo brały w nim udział aż 24 kraje.
*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (15.07.2024)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 355
Carlos ALCATRAS ci sie klania!! Bambaryło...