TYCH KRZYŻY TEŻ BRONIĘ

Niektórych katolików drażni moda na biżuterię eksponująca krzyż. A takich kolczyków (!), wisiorków i tym podobnych widzi się sporo. Szczególnie sporo w katolickiej Europie Południowej, ale też i na Wyspach Brytyjskich i Polsce. Argument przeciwników takiej a la religijnej biżuterii jest prosty: krzyż to symbol wiary, a nie ozdoba. To fakt. A jednak będę bronił owej „mody na krzyż”, jeśli nawet niewiele ma wspólnego z duchowością czy nawróceniem. Bronię owych krzyżyków, bo jednak odbieram je jako rzecz istotną w coraz bardziej zlaicyzowanej przestrzeni publicznej. Może dlatego tak sądzę, że pracuję - wciąż jeszcze - w Europie Zachodniej i dosłownie na każdym kroku w Belgii czy Francji, gdzie mieszczą się siedziby Parlamentu Europejskiego spotykam muzułmanów podkreślających to, że są wyznawcami islamu. Kobiety w  coraz bardziej laickiej Europie demonstracyjnie chodzą w chustach na głowach, mężczyźni w prywatnych domach urządzają meczety, ale wychodzą z nich razem, wspólnie i dopiero na ulicy zakładają buty, aby każdy przechodzień, czy chce, czy nie chce, wiedział, że tu właśnie spotykają się wyznawcy Allaha. Zatem owa „laicyzacja” Starego Kontynentu dotyczy głównie chrześcijaństwa, bo na pewno nie religii ludzi dla których punktem odniesienia jest Allah i prorok Mahomet.
 
I właśnie dlatego wcale się nie oburzam na sporej wielkości ozdobne krzyże czy krzyżyki na piersiach mężczyzn czy kobiet (jednak w większym stopniu dotyczy to jednak oczywiście pań, w mniejszym - panów). Obojętnie bowiem od intencji właścicieli owych precjozów krzyże pojawiają się i widzą je przechodnie, klienci sklepów i restauracji, studenci u wykładowcy na uczelniach, uczniowie i nauczyciele w szkołach. Cóż, dobre i to. Cóż ,od czegoś trzeba zacząć.
 
Oczywiście uspokoję potencjalnych adwersarzy: znacznie ważniejsze od „religijnej” biżuterii jest obecność na niedzielnych mszach świętach, praktykowanie wiary, najlepiej na co dzień, a nie znak męki Pańskiej w uchu czy na klatce piersiowej. Wszak nie lekceważyłbym jednak i takich przejawów - może u mody, ale może u czegoś więcej. Zwłaszcza z czasem gdy właściciele owych złotych, srebrnych, diamentowych czy zwykłych, miedzianych znaków wiary dojrzewa do konstatacji, co tak naprawdę noszą.
I jeszcze jedna ważna sprawa. Wiem, bo słyszałem o tym już nieraz, że owe krzyże/krzyżyki noszone przez ludzi zarówno bardzo wiekowo statecznych, jak i też nastolatki - nieraz już stawały się celem ataków słownych, a czasem i agresji fizycznej. Tym bardziej zatem warto i trzeba ich bronić. Także dlatego, że zaatakowany właściciel czy właścicielka krzyżyka/krzyża szybko pojmuje, że agresja czy hejt, którego doznał(a) nie wynikał przecież wcale z innej wrażliwości artystycznej, tylko wprost z powodów religijnych czy też, nazwijmy to wprost, obsesji antykatolickiej czy antykościelnej.
 
Zatem brońmy krzyża, nawet jeśli wydaje się być tylko dodatkiem do sukienki czy t-shirta.
 
*tekst ukazał się na portalu niedziela.pl (05.07.2024)