Peerelowska dieta (4)

Pomimo wysiłków peerelowskiej propagandy mięso pozostawało głównym punktem odniesienia peerelowskiej kuchni i miarą życiowego sukcesu lub życiowej klęski.
 
    Ratunkiem dla narodowego bilansu białka miały być ryby, czyli „mięso postne”, jak je nazywano w  wielu polskich domach.
 
      Skoro Polska uzyskała 500 kilometrów wybrzeża, uważano, że poławiany przez kaszubskich rybaków dorsz powinien na stałe wejść do jadłospisu przeciętnego Kowalskiego. By rozsmakować społeczeństwo w tej rybie, Liga Kobiet organizowała nawet w  nadmorskich kurortach budki, w  których oferowała przechodniom bezpłatne smażone dorsze.
 
      Później wprowadzono „dni dorszowe” z  obowiązkową konsumpcją tych ryb w restauracjach i placówkach zbiorowego żywienia. Smażone na smalcu mrożone dorsze w  kostce królowały na stołówkach w  piątki i  w bezmięsne poniedziałki. Wielu wspominając peerelowskiego dorsza, przytacza powiedzonko z epoki: „Jedzcie dorsze, g… gorsze”.
 
     W sklepach rybnych zdecydowanie łatwiej niż o świeże ryby słodkowodne, z których szybkim psuciem nie potrafiły sobie poradzić państwowe centrale handlowe, było wówczas o  ryby morskie: wędzone makrele, śledzie z beczki, mrożone dorsze, mintaje, morszczuki, halibuty, kerguleny i błękitki.
 
     W stanie wojennym zaczęto propagować kalmara. Dietetycy chwalili go za dużą zawartość łatwo przyswajalnego białka. Pomimo licznych degustacji, pokazów i  publikowanych w  prasie przepisów egzotyczny głowonóg nie zaskarbił sobie serc Polaków, którzy zaliczyli go w poczet stworzeń, które na talerzu są „nie na swoim miejscu” Głowonogi stały się więc karmą czworonogów. „Nasz pies jadł najczęściej kalmary z kaszą” – wspomina niejeden właściciel psów w takim okresie.
 
     Inną niespełnioną nadzieją na rewolucję na polskich stołach był kryl, mały antarktyczny skorupiak, który pod chitynowym pancerzem krył pokłady tak pożądanego przez władze białka. Wyprawy polskich statków badawczych i przetwórczych w poszukiwaniu ławic kryla były w latach 70. wielkimi wydarzeniami medialnymi, opisywanymi w  nagłówkach gazet.  Polacy nie zasmakowali jednak „w ubogim erzacu homara i zamiast kotletów mielonych z  mrożonego kryla i  kaszy gryczanej albo kiełbasy wypełnionej antarktycznymi frutti di mare nadal domagali się od władzy kotletów ze swojskiego schabu”.
 
      Cennym źródłem wartości odżywczych są warzywa, jednak większość warzyw ma charakter sezonowy, a  pojawiające się na wiosnę nowalijki były niewyobrażalnie drogie. „Kobieta i Życie” namawiała więc swoje czytelniczki do uprawy w  doniczkach rzeżuchy i  szczypiorku „w okresie, kiedy nabycie zielonej sałaty przekracza nasze możliwości finansowe”.
 
     Niezależnie od wysokiej ich ceny na wiosnę wielu Polaków miało wrodzoną niechęć jedzenia warzyw,  a robotnicy odgrażali się, że „o pomidorach” nie będą pracować.
 
     Starano się więc wszelkimi sposobami przyzwyczaić Polaków do jedzenia warzyw innych niż kulturowo oswojone ziemniaki i  kapusta.
 
      W  latach 50. radzono kucharkom, aby zwiększyły udział owoców i warzyw w diecie robotnika rolnego: „Z początku będzie on nawet może trochę sprzeciwiać się zwiększeniu porcji warzyw. Z  czasem jednak, jak to wykazała praktyka, przyzwyczai się, a  nawet będzie się domagać podawania warzyw”.
 
     Postępowa gospodyni miała nie tylko uprawiać w ogródku różne jarzyny, ale także dbać także o to, aby ogródek ten był wyzyskany celowo, aby „rodzina mogła czerpać z niego zapas sił i zdrowia i tak cenną odporność na choroby”.
 
     W latach 60. zaczęto propagować nieznane wówczas w  Polsce warzywa: brokuły, kukurydzę cukrową, kruchą sałatę, kapustę pekińską i  skorzonerę. „Przekrój” ruszył z  akcją sadzenia mało znanych warzyw na działkach szkolnych. W akcję włączyło się też Ministerstwo Oświaty, które zaleciło zakładanie przy szkołach warzywników z mało popularnymi jarzynami, oraz Centrala Spółdzielni Ogrodniczych, która „w dobrze pojętym interesie rozwoju racjonalnej konsumpcji warzyw”  całą tę akcję sfinansowała.
 
     W połowie lat sześćdziesiątych popularność zyskały mrożonki, które zastępowały braki owocowo-warzywne. W 1965 roku w nowym zakładzie produkcyjnym “Hortexu” w Górze Kalwarii zaczął działać pierwszy w Polsce tunel chłodniczy do produkcji mrożonych warzyw i owoców. Dwa lata później tygodnik “Stolica” poinformował, że już 15 ton mrożonek jest kupowanych codziennie przez warszawskie gospodynie.
 
     O ile w wielu publikacjach wskazywano, że z  jednej strony nadmiar mięsa w  diecie prowadzi do wielu schorzeń, a  z drugiej – odżywianie się wyłącznie warzywami i  owocami powoduje groźny dla organizmu niedobór białka.
 
      Pierwsze w  powojennej Polsce Towarzystwo Zwolenników Wegetarianizmu powstało w Olsztynie w 1976 roku, jednak jeszcze na początku lat 80. liczyło zaledwie kilkunastu członków.
 
      „Mięso kojarzyło się z sytością, zabezpieczeniem przed głodem, - napisała Katarzyna Stańczak-Wiślicz- z siłą i witalnością. Wydaje się, że praktyka dzielenia kartkowych przydziałów na w  miarę równe, choć niewielkie porcje, i  „sztukowania” posiłków miała przede wszystkim wymiar symboliczny. Jarskie menu byłoby kapitulacją w obliczu kryzysu, świadczyłoby o nieumiejętności radzenia sobie. Trzeba przy tym pamiętać o  politycznym wymiarze jedzenia – tak zwane dni bezmięsne powszechnie były odbierane jako represja ze strony władzy, a  plotki i  pogłoski mówiły o „wywożeniu” mięsa do Związku Radzieckiego”.
 
     Przejście na wegetarianizm było niekiedy traktowane jako odrzucenie praktyk będących wyrazem kulinarnego oporu wobec komunistycznej rzeczywistości.
 
      Wpływ na niepopularność wegetarianizmu mógł mieć fakt, iż najbardziej znanym wegetarianinem XX wieku był Adolf Hitler.
 
       Świetnie oddawał to kawał z drugiej połowy lat 70.: – Jak się nazywa człowiek, który nie jada mięsa? – Jarosz. – A jak się nazywa człowiek, który nie daje jeść mięsa? – Jaroszewicz.”
 

Wybrana literatura:
 
M. Milewska – Ślepa kuchnia. Jedzenie i ideologia w PRL
D. Jarosz, M. Pasztor - W krzywym zwierciadle. Polityka władz komunistycznych w Polsce w świetle plotek i pogłosek z lat 1949–1956
M. Mazur, S. Ligarski - Cywilizacja komunizmu. Odmiana nadwiślańska 1944–1956  
Życie codzienne w  PRL, red. Małgorzata Choma-Jusińska, Marcin Kruszyński, Tomasz Osiński
A. Szydłowska - Paryż domowym sposobem. O  kreowaniu stylu życia w  czasopismach PRL,
K. Stańczak-Wiślicz - Opowieści o  trudach życia. Narracje zwierzeniowe w  popularnej prasie kobiecej XX wieku
 

Forum jest miejscem wymiany opinii użytkowników, myśli, informacji, komentarzy, nawiązywania kontaktów i rodzenia się inicjatyw. Dlatego eliminowane będą wszelkie wpisy wielokrotne, zawierające wulgarne słowa i wyrażenia, groźby karalne, obrzucanie się obelgami, obrażanie forumowiczów, członków redakcji i innych osób. Bezwzględnie będziemy zwalczali trollowanie, wszczynanie awantur i prowokowanie. Jeśli czyjaś opinia nie została dopuszczona, to znaczy, że zaliczona została do jednej z wymienionych kategorii. Jednocześnie podkreślamy, iż rozumiemy, że nasze środowisko chce mieć miejsce odreagowywania wielu lat poniżania i ciągłej nagonki na nas przez obóz "miłości", ale nie upoważnia to do stosowania wulgarnego języka. Dopuszczalna jest natomiast nawet najostrzejsza krytyka, ale bez wycieczek osobistych.

Komentarze

Obrazek użytkownika NASZ_HENRY

20-03-2024 [09:20] - NASZ_HENRY | Link:

 

"najbardziej znanym wegetarianinem XX wieku był Adolf Hitler"

To trzeba wykorzystywać odwracając wektory

Następcy wegetarianina Hitlera to Euro wegetarianie 😉