W tym roku połowa ludzkości może skorzystać ze swojego prawa wyborczego. Nie piszę, że co drugi człowiek na kuli ziemskiej pójdzie na wybory, bo oczywiście trzeba przewidzieć absencję wyborczą, która w niektórych krajach jest coraz większa.
Co więcej w ciągu piętnastu miesięcy, to znaczy w czasie ostatnich trzech miesięcy roku 2023 oraz przez cały rok 2024 wybory obejmą siedmiu na dziesięciu mieszkańców globu! Za nami już trzy. W przypadku tych trzech krajów wybory miały bardzo duże znaczenie dla polityki międzynarodowej.
Rezultat wyborów Polsce oficjalnie nie zmienił polityki zagranicznej piątego co do wielkości demograficznej kraju Unii Europejskiej, ale w praktyce pojawiły się już konkretne głosy przedstawicieli administracji państwowej, którzy zaczynają negować na przykład amerykańskie inwestycje w energię jądrową w naszym kraju, a także import broni z Korei (oraz również w obszarze energetyki atomowej z tego kierunku), co w efekcie może na dłuższą metę spowodować większe uzależnienie energetyczne od Niemiec.
Świat ruszył na wybory
W drugim kraju Ameryki Łacińskiej – Argentynie (pierwsza tura wyborów prezydenckich miała tam miejsce tydzień po wyborach w Polsce) w sposób fundamentalny zmieniła kształt polityki międzynarodowej tego kraju. W ekspresowym tempie nowy, prawicowy w wymiarze politycznym i ultraliberalny w wymiarze gospodarczym, ale przede wszystkim proamerykański prezydent Javier Milei natychmiast zablokował decyzję akcesu Buenos Aires do antyzachodniego BRICS (ugrupowania utworzonego przez Brazylię, Rosje, Indie, Chiny i RPA) podjętą w lutym 2023 na szczycie odbywającym się w Republice Południowej Afryki. Casus Argentyny pokazuje, jak spektakularnie można zmienić zwrotnice w polityce zewnętrznej: w tym przypadku z antyamerykańskiej na proamerykańską.
Trzecie wybory, które są za nami to styczniowa elekcja na Tajwanie (dla starszych czytelników: dawna Formoza). Wygrana Lai Ching-te musiała zmartwić Pekin, a ucieszyć Waszyngton. Tu jednak nie jest to gra o sumie zero- jedynkowej. W przypadku „Republic of China” (tak brzmi oficjalna nazwa Tajwanu, będąca oczywiście kolejnym polem konfliktu z Chińską Republiką Ludową) bowiem systematycznie rośnie liczba połączeń lotniczych miedzy „Mainlandem” czyli ChRL, a Tajwanem uznawanym skądinąd tylko przez paręnaście państw na świecie. Wzrastają także inwestycje chińskie na Tajwanie i tajwańskie w „Państwie Środka”. Coraz więcej firm eksportuje towary w obie strony, wzrasta liczba tajwańskich turystów w Chinach i odwrotnie. Oznacza to faktyczne zbliżenie, przynajmniej w wymiarze ekonomiczno- turystyczno-społecznym obu tych organizmów, które przecież są politycznie na kursie kolizyjnym.
1/3 Afryki ma szansę głosować
Wybory w Polsce, Argentynie i na Tajwanie - w kolejności chronologicznej – za nami, ale przed nami prawdziwy wyborczy maraton. W lutym odbędą się wybory w Indonezji – największym muzułmańskim państwie świata liczącym 274 milionów mieszkańców, której dotychczasowy prezydent Joko Widodo wizytował Moskwę już po napaści Rosji na naszego wschodniego sąsiada. Państwo to jest członkiem G-20 i było organizatorem szczytu G-20 na początku 2023 roku. Nie prowadzi jednak wcale jednoznacznie prorosyjskiej polityki o czym świadczy umowa militarna podpisana ze Stanami Zjednoczonymi Ameryki.
W lutym też odbędą się wybory prezydenckie w Senegalu, jednym z kluczowych państw „Czarnego Lądu” (pospiesznie dodaję, drodzy lewacy, że to określenie sprzed czasów „politycznej poprawności”). Ta dawna kolonia francuska jest jednym z krajów, gdzie wpływy rosyjskie są, przynajmniej na tle wielu innych w Afryce, dość ograniczone. Głową Państwa może zostać tam tylko ten kandydat, który udowodni nie tylko znajomość języka francuskiego w mowie, ale też w piśmie! Dyplomaci opowiadają anegdotę, że w Paryżu sprawy dotyczące w Senegalu traktuje się jako część polityki wewnętrznej Francji a nie zagranicznej. Jednak w pierwszych dwóch dekadach niepodległości Dakar robił wiele, aby nie być tylko pionkiem na francuskiej szachownicy geopolitycznej, tworząc na przykład imponujący uniwersytet w interiorze za pieniądze Kanady z profesorami z francuskiego Quebecku. Była to decyzja ówczesnego premiera kraju „Klonowego Liścia” Pierre’a Trudeau (ojca obecnego premiera Justina Trudeau) oraz senegalskiego prezydenta-katolika Leopolda Sedara Senghora .
Senegal jest jednym z dziewięciu krajów Afryki, w którym w tym roku odbędą się wybory -demograficznie te 9 państw to 1/3 kontynentu! Największy z nich to zdecydowanie bliższa Rosji niż Zachodowi Republika Południowej Afryki, jeden z architektów rozwijającego się BRICS-u, który w tym roku nie poszerzył się, jak wspomniałem, o Argentynę, ale formalnie dokonał akcesu Iranu, Etiopii, Egiptu, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Wybory parlamentarne i lokalne w RPA odbędą się w maju.
Od Rosji po Indie ,od Meksyku do Wielkiej Brytanii
Wracając jednak do wyborczych chronologii to „wybory”, a raczej wyborcza farsa odbędzie się w Federacji Rosyjskiej. Zwycięzca jest już dziś znany. Państwo prowadzące kosztowną wojnę musi oszczędzać, zatem nie musze być Prorokiem Ryszardem, aby mieć przekonanie, że pseudo-elekcja zakończy się na pierwszej turze. Oficjalnie nowy (stary) prezydent Rosji obejmie władzę w maju 2024.
W kwietniu za to odbędą się wybory w najludniejszym państwie świata, czyli w Indiach. To jedyny kraj – założyciel BRICS-u ,który utrzymuje świetne relacje z USA – choć jednocześnie dokonuje sporych zakupów broni z Rosji.
Zdecydowanym faworytem tych wyborów jest obecny premier Narendra Modi, będący jednocześnie liderem partii BJP, określanej przez szereg komentatorów na Zachodzi jako "nacjonalistyczno- religijna" (skąd my to znamy?). Warto wspomnieć, że siłą tego państwa-subkontynentu jest nie tylko fakt, że angielski jest językiem oficjalnym, co ułatwia lokowanie tam filii zachodnich firm, korzystających z niewysokiej ceny siły roboczej (np. informatyków!), ale też olbrzymia i dobrze zorganizowana diaspora. To właśnie z niej wywodzi się premier Zjednoczonego Królestwa Wielkiej Brytanii i Irlandii Północnej Rishi Sunak, a także może przyszła prezydent USA Nimrata „Nikki” Haley, z domu Randhawa.
W czerwcu odbędą się wybory w prawie 127- milionowym Meksyku oraz do Parlamentu Europejskiego. Te drugie, potencjalnie ważne dla 400 milionów obywateli w 27 krajach członkowskich, będą miały miejsce w dniach 6-9 czerwca, przy czym w Polsce odbędą się w druga niedziele tegoż miesiąca. Zapewne znacząco zwiększą liczbę konserwatystów, tradycjonalistów, eurosceptyków, eurorealistów w Brukseli i w Strasburgu. Już wiadomo, że nowy europarlament będzie dużo bardzie negatywnie nastawiony do dotychczasowej polityki imigracyjnej UE oraz będzie bardziej krytyczny do euro jako wspólnej waluty. Nie jest jednak oczywiste, czy szeroko rozumiani „eurorealiści” odbiorą władzę euroentuzjastycznemu establiszmentowi. Będzie to trudne.
Bardzo prawdopodobne, że wybory odbędą się również w Wielkiej Brytanii i Australii, choć ich daty nie są jeszcze znane. W tym pierwszym kraju po 14 latach rządów konserwatystów nastąpi zapewne zmiana władzy, bo Labour Party ma obecnie przewagę przeszło 20 punktów procentowych nad Torysami. Skądinąd „The Economist” uznał właśnie wybory w Wielkiej Brytanii – a nie listopadowe w USA ! - za najważniejsze wybory na świecie w tym roku.
To będzie fascynujący wyborczy Anno Domini 2024.
*tekst ukazał się w „Gazecie Polskiej Codziennie” (22.01.2024)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 405
Posłowi musi być szalenie przykro, że przez dzień cały nikt się nie odezwał do niego; tak mniemam 😉