Kinszasa czyli prezydent-zielonoświątkowiec z wyborczym...

Znowu tu jestem! Moja śp. matka chrzestna była Belgijką, zatem siłą rzeczy jako dzieciak nastawiałem uszy na opowieści o belgijskim Kongu czyli Kongo-Kinszasa. Gdy miałem 8 lat Kongo stało się Zairem. W roku, gdy zostałem najmłodszym ministrem w historii wolnej Polski (do czasu, potem byli jeszcze młodsi) Zair zmienił nazwę na "Demokratyczna Republika Kongo". Nazwy się zmieniały, ale lud Bakongo (co oznacza „myśliwy”)- od którego wzięła się nazwa Kongo - trwał.
DRK to kraj paradoksów (tak, jak Afryka jest kontynentem paradoksów): Murzyni w eleganckich, drogich garniturach idą po… klepisku. Policjant w białym kasku, niczym w czasach kolonialnych dyryguje ruchem. Ulica w centrum stolicy: luksusowe auta mijają prymitywne wózki służące głównie do przewożenia bagażu. Klaksony samochodów słychać bez przerwy. Wynika to nie tylko z temperamentu, ale też z faktu, że nie ma pasów dla pieszych, więc przechodzą oni w każdym możliwym miejscu, choć na własną odpowiedzialność.
Mijamy rosyjskiego ciężarowego KAMAZ-a z żołnierzami. Siedzę obok miejscowego kierowcy i parokrotnie jestem pewien, że zaraz wjedziemy w jakiegoś motocyklistę przemykającego między autami- albo on w nas. Tymczasem przez kilka dni pobytu i wiele godzin spędzonych w samochodzie nikt nawet nie zadrapał karoserii naszego wozu.

Prezydent Felix Tshisekedi, mój równolatek, jest zielonoświątkowcem, ale na bilboardach wyborczych pokazuje się z papieżem Franciszkiem. Jakoś Kościoła Katolickiego do siebie nie przekonał, skoro przed pięcioma laty Konferencja Episkopatu tego kraju oficjalnie oświadczyła, że wcale nie wygrał wyborów prezydenckich!

Reklamy kosmetyków i telefonów komórkowych przeplatają się z bilboardami ogłaszającymi spotkania z białym pastorem z USA.

Na drodze „żółte morze”, bo taki jest tu głównie kolor aut. Główna ulica Kinszasy ma teoretycznie po trzy pasy w każdą stronę, ale i tak to teoria: tutaj jeżdżą jak chcą.

19 na 20 mieszkańców Konga-Kinszasy to chrześcijanie. Katolicy stanowią 55% obywateli, muzułmanie zaledwie 1,5%, ale dostrzegam w drodze na lotnisko, między sklepami, meczet.
Na poboczu jak w stereotypowym zdjęciu z Afryki: kobieta z wielkim pakunkiem na głowie idzie nawet nie przytrzymując go rękoma. Do lotniska jest 29 kilometrów ,a my jedziemy godzinę i 20 minut. Tak krótko, bo mój kierowca kluczy, trąbi, wymusza pierwszeństwo.
Mówi się, że Afryka to przyszłość Kościoła. Nie tylko Kościoła. Najludniejszy kraj tego kontynentu Nigeria, za pół wieku będzie miał PKB prawie dwa razy większy niż… Rosja. „Czarny Ląd” jest w gospodarczej windzie, która jedzie w górę. Dawny Zair też.

*tekst ukazał się w „W Sieci Historii” (10.2023)