Przepraszam. Od lat pompowaliśmy ten balon -ja też. Powtarzaliśmy uparcie – ba, mieliśmy rację! – że Speewdway of Nations to żadne tam drużynowe mistrzostwa globu tylko coś na kształt MŚ par, w których zresztą Polacy zdobywali złote medale pół wieku i więcej temu (ale w SoN jakoś nigdy się nie udało). Za to jak przyjdzie prawdziwa „drużynówka” i będzie jechało czterech zawodników, to Biało-Czerwoni pozamiatają wszystkich. Cała żużlowa Polska zakładała, że w DPŚ nikt nie ma z nami szans, bo o ile jeszcze Wielka Brytania, Dania czy Australia uzbierają po dwóch świetnych zawodników, to czterech bardzo dobrych nie będą w stanie. Dmuchaliśmy ten balon – i właśnie pękł we Wrocławiu. Tak, zdobyliśmy złoto, gratulacje dla trenera Dobruckiego i jego zespołu, ale przyszło nam to z najwyższym trudem, po ciężkim boju, który długi czas przegrywaliśmy i który mógł się zakończyć inaczej. Przecież w ostatnim biegu, w pewnym momencie „groził” nam nawet nie medal srebrny, a brązowy, bo Maciej Janowski jechał na czwartej pozycji, Duńczyk był drugi i gdyby tak się zakończyło, to ojczyzna księcia Hamleta zrównałaby się z nami punktami i konieczny byłby loteryjny baraż.
Zakończyło się wszystko happy endem. DPŚ był świetną promocją żużla, ale my pożegnaliśmy się ze złudzeniem, że Polska jadąc w składzie czteroosobowym, ma monopol na wygrywanie "drużynowki" z dużą przewagą do końca świata i jeden dzień dłużej.
Na zawodach był komplet publiczności, a nie wszyscy chętni byli w stanie kupić bilety, bo ich zabrakło. I to mimo kontrowersyjnej decyzji władz polskiej piłki, aby dokładnie w tym samym mieście, dniu i godzinie co DPŚ, odbyły się derby Ekstraklasy między Śląskiem Wrocław a Zagłębiem Lubin.
Na koniec o sędziowaniu. Mieszkający w Krakowie sędzia z Ukrainy Aleksander Latosiński, zdaniem komentatorów telewizyjnych Canal + popełnił „wielbłąd” dopuszczając w jednym biegu do powtórki w 4-osobowym składzie, gdy tymczasem powinien wykluczyć zawodnika Australii. Też tak uważam, choć trudno być zaskoczonym, bo Latosiński popełnia w tym roku błędy systematycznie. Niektóre z nich są kuriozalne, choćby niedawno przerwanie przez niego biegu na skutek… przyciśnięcia brzuchem (!) specjalnego przycisku do tego służącego. Skądinąd pamiętam, jak w 2017 roku tenże Latosiński sędziował finał Drużynowych Mistrzostw Europy Juniorów pod moim Patronatem Honorowym, zresztą Krośnie (tam, gdzie wczoraj też w kuriozalnych okolicznościach przełożono finał IMP) i mimo nadciągających chmur i fatalnych meteo tak długo przeprowadzał zawody, tak wolno puszczał biegi, że doczekaliśmy się oberwania chmury i przeniesienia zawodów na inny termin. Szkoda, że sędzia nie dostosował się poziomem do rangi zawodów Grand Prix…
Koniec końców jesteśmy mistrzami świata, ale prysł mit o tym, że Biało-Czerwoni są „dominatorami”. Wygrywamy-ale nie mamy na to monopolu.
*tekst ukazał się na portalu interia.pl (31.07.2023)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 264