Nagrody dla klubów – tak się złożyło, że akurat polskich – uczestniczących w tegorocznym finale siatkarskiej Ligi Mistrzów były takie, co kot napłakał. Przeliczając to na członka drużyny i dodając jeszcze trenerów i członków sztabu wyjdzie mniej czy znacznie mniej niż dostaje co miesiąc… piłkarski junior w wielu klubach, także w Polsce. W ten sposób siatkówka sama siebie deprecjonuje. A konkretnie federacja europejska CEV. Oczywiście CEV z siedzibą w Wielkim Księstwie Luksemburg (ten przymiotnik „wielki” jest skądinąd zabawny) tłumaczy się, że - jak to mówił jeden z byłych ministrów finansów w Polsce - „nie ma piniędzy”. Rzecz w tym, że władze siatkówki na Starym Kontynencie niespecjalnie potrafią je zdobyć. Założenie swoistego „imposibilizmu” (od angielskiego: „impossible” – niemożliwe) jest kompletnie kretyńskie, choć oczywiście zwalnia z uciążliwego obowiązku szukania sponsorów. A czy rzeczywiście ich nie ma? Przykład pierwszy z brzegu. Grają w finale LM we Włoszech dwa kluby z Polski: Zakłady Azotowe Kędzierzyn czyli ZAKSA i Jastrzębski Węgiel. Strona polska nieoficjalnie sugeruje CEV żeby ponieważ grają dwa drużyny z tego samego kraju, to finał zrobić nie na „ziemi włoskiej” ,tylko na „ziemi polskiej”. CEV odgania się od Polaków jak od natarczywej muchy, powołując się na zawarte już umowy i kontrakty. A przecież gdyby w siatkarskiej eurocentrali wystarczyło pomyślunku, to przy tylko nieco większej elastyczności można by na przykład postawić stronie polskiej warunki finansowe, zażądać zapłaty za zerwanie kontraktu z włoskim organizatorem finału LM oraz nawet sporej kwoty dla federacji CEV. Przecież wiadomo, że sponsorem obu polskich klubów są bardzo zamożne i naprawdę mocno sponsorujące sport spółki Skarbu Państwa: Jastrzębska Spółka Węglowa (JSW) sponsorująca oczywiście Jastrzębski Węgiel oraz Zakłady Azotowe w Kędzierzynie-Koźlu, które sponsorują siatkówkę w tym mieście na Opolszczyźnie od bardzo wielu lat, ale od kilku przeforsowali, zgodnie ze swoim interesem promocyjnym, oficjalną nazwę klubu z „ZAKSA” na Zakłady Azotowe. Obu klubom, ze względów oczywistych: sportowych, kibicowskich i PR zależało ,aby finał był w Polsce. Z całą pewnością zapłaciłyby za taką możliwość federacji CEV nawet spore pieniądze. Jednak europejska siatkarska centrala nie wykonała żadnego takiego ruchu – a potem narzeka, że nie ma pieniędzy. Tymczasem gdyby finał był w katowickim Spodku czy w jeszcze większej ,nowej hali w Gliwicach, jestem przekonany, że oba te obiekty pękałyby w szwach, a nawet sporo ludzi zgromadziłoby się przy ustawionych tam telebimach, tak jak to było w czasie choćby finału siatkarskich mistrzostw świata mężczyzn w 2014 roku w Katowicach. Zrobiłoby się z tego wielkie siatkarskie wydarzenie z otoczką dużo bardziej sprzyjającą promocji tej dyscypliny niż to zrobili Włosi.
A potem władze siatkówki – żeby było jasne: nie tylko CEV, ale również tej światowej, czyli FIVB – dziwią się, że siatkówka jest bita na głowę przez koszykówkę. Nie tylko zresztą w skali globu czy Starego Kontynentu, ale także nawet – proszę zobaczyć samemu – na internetowych sportowych portalach w naszym kraju. Tam „kosz” jest bardziej eksponowany niż „siatka”, choć siatkówka ma cały czas znacznie większe sukcesy niż koszykówka. Trzeba jednak przyznać, że koszykarze wejściem po pół wieku do pierwszej „ósemki” mistrzostw świata oraz pierwszej „czwórki” mistrzostw Europy, czy kolejnymi medalami w nowej dyscyplinie 3x3 na mistrzostwach Europy czy Igrzyskach Europejskich, a także zwycięstwem w jednym z europejskich pucharów plus udziałem w finale przez dwa polskie kluby - pokazują, że chcą i już depczą po piętach królowej polskich sportów drużynowych czyli siatkówce.
Z siatkówką jest tak, jak, niestety, z żużlem. W obu dyscyplinach bijemy rywali albo przynajmniej jesteśmy na absolutnym światowym topie, a jednocześnie obie te ukochane przez Polaków dyscypliny sportowe albo są, proszę wybaczyć, w jakiejś mierze niszowe jak żużel, który uprawiany jest na dobrą sprawę głównie w Europie i tylko w bardzo niewielkim stopniu w Ameryce Południowej i Australii -albo jak siatkówka przegrywa o parę długości rywalizację z piłką nożną (to oczywiste i o to trudno mieć nawet pretensje), ale także z koszykówką, a nawet… rugby, które na Zachodzie jest dużo bardziej promowane w mediach i ma znacznie więcej sponsorów niż nasza "siatka".
Mówię to z bólem nie tylko jako kibic, ale i działacz żużlowy oraz siatkarski. Dla mnie te dyscypliny zawsze będą najważniejsze: żużel jako sport nieolimpijski i siatkówka jako sport olimpijski. Przez osiem lat byłem wiceprezesem, potem prezesem i znów wiceprezesem Sparty Wrocław, który wówczas był „Atlasem”, tak jak wcześniej był „Polsatem” ,a teraz jest „Betardem”. Jestem Patronem Honorowym Speedway Euro Championship czyli Indywidualnych Mistrzostw Europy na żużlu już ósmy rok z rzędu, a byłem też patronem Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w latach 2016-2021 - a więc imprez o zasięgu formalnie europejskim i globalnym. Byłem też wiceprezesem PZPS do spraw międzynarodowych przez trzy i pół roku. Zatem wiem o czym mówię.
Dalej będę kochał "mój/nasz” żużel i „moją/naszą” siatkówkę, ale boli mnie, że tak fajne dyscypliny sportowe mają wciąż takie przemożne „sufity” nad sobą…
*tekst ukazał się w „Słowie Sportowym” (03.07.2023)
- Zaloguj lub zarejestruj się aby dodawać komentarze
- Odsłony: 267