Pozycja Polski w Europie

  W ślad za moimi artykułami dotyczącymi polskich perspektyw w UE chciałbym zwrócić uwagę na fakt, że od czasu naszego wejścia do Unii nie poprawiliśmy naszego położenia gospodarczego na tyle ażebyśmy mogli mieć pewność, że zarówno na dzień dzisiejszy, a szczególnie w przyszłości zajmujemy pozycję przynależną nam z racji wielkości naszego kraju i nie tylko.

  Już samo nasze „wejście” do UE odbyło się pod najgorszymi auspicjami i ten trend dyskryminacyjny jest kontynuowany nie bez udziału, a nawet z inicjatywna pomocą władającego nami od 1989 roku układu. W odróżnieniu znakomitej większości autorów opozycyjnych nie interesują mnie rozgrywki wewnątrz tego układu i próby wygrania czegokolwiek, czego zresztą nie potępiam, ale poszukiwania drogi wyjścia z tego zaczarowanego kręgu, w który zostaliśmy wplątani.

  Najbardziej „polską” drogą byłoby wzniecenie powstania i obalenie siłą władającego nami reżimu, tylko że nie bardzo widać ochotników do takich działań, społeczeństwo polskie robi wrażenie zmęczonego i nie wykazuje zbytniej ochoty do działań radykalnych. Tragedia smoleńska wstrząsnęła wprawdzie narodem, ale za sprawą lichego przywództwa nie przerodził się ten wstrząs w jasne wyrażenie woli, do czego okazję dawały wybory prezydenckie.

  Tymczasem w wyniku akcji kierownictwa UE a szczególnie naszych sąsiadów działających przy pomocy polskich „jurgieltników” znaleźliśmy się w sytuacji podobnej do saskiego władania w XVIII wieku. Słaby kraj, szarpany wewnętrznymi przeciwnościami poddawany jest rosnącym naciskom na obniżanie jego pozycji.

  Stąd obecnie wszelkie podjazdowe wojenki prowadzone z wielkim zawzięciem przez rodaków nie mają sensu. W tej chwili liczy się tylko poszukiwanie drogi wyjścia z głębokiego kryzysu, a nawet więcej z zagrożenia naszego bytu.

  Należy wykorzystywać wszelkie możliwości zarówno na rzecz obalenia istniejącego układu władzy jak i te, które istnieją w ramach funkcjonującego obecnie prawa. Dotyczy to szczególnie prawa unijnego, które ze względu na uległość polskich władz spełnia nadrzędną rolę w stosunku do prawa krajowego. Tak się składa, że wszędzie tam gdzie regulacje unijne są dla nas niekorzystne ich egzekucja jest dość bezwzględna, natomiast nie korzystamy z tych przepisów, które mogłyby przydać się dla naszego dobra. Klasycznym przykładem może tu służyć zasada nieinterwencjonizmu, nieprzestrzegana przez „możnych” w UE, ale dyskryminacyjnie egzekwowana w stosunku do Polski.

  Jeżeli obecna polityka unijna będzie kontynuowana to grozi nam coś bardziej niebezpiecznego aniżeli brak wyrównania w poziomie rozwoju w stosunku do „starej Unii”, mianowicie sprowadzenie do roli generalnego gubernatorstwa dostarczającego taniej robocizny i podrzędnego dostawcy, nie mówiąc już o śmiertelnym zagrożeniu klęski demograficznej. Marzenia o wyjściu na czoło w Europie w ciągu najbliższych 30 lat są czysta abstrakcją w świetle realiów. Żyjemy podobno w epoce postindustrialnej, tylko że dziwnym trafem najmożniejsi z Niemcami na czele nie rezygnują z wszelkich form produkcji i to w tych dziedzinach, w których zmuszają nas do redukowania wytwórczości, począwszy od produkcji stali a kończąc na produkcji rolnej i przemysłu spożywczego.

  Niestety w polskiej publicystyce, która powinna bić na alarm i wywoływać nacisk społeczny na działania, a jak dotąd bardziej zaniechania władz w Polsce w kwestii naszego udziału w unijnym podziale pracy, mamy stanowczo za mało tego rodzaju enuncjacji.

  Urzędowy optymizm i żonglowaniem wskaźnikami nie zastąpią konieczności realnej oceny naszej sytuacji i podjęcia w związku z tym konkretnych działań.

  Polskie przewodnictwo w UE jest znakomitą okazją do podniesienia problemu dyskryminacji w stosunku do krajów nowo przyjętych i zaproponowania zasadniczych rozwiązań.

  Czas działa wyraźnie przeciwko nam, jeżeli Polska nie podejmie jak najszybciej ofensywy to straty będą nieodwracalne.

  Żyjemy w nieznośnym szumie medialnym, którego celem jest chyba odwrócenie uwagi od rzeczywistego stanu naszego położenia, a właściwie śmiertelnego zagrożenia.